Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Daniel Pemberton

Spider-Man: Into the Spider-Verse (Spider-Man: Uniwersum)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 06-01-2019 r.

Kolejny film o Spider-Manie? Można poczuć się przytłoczonym olbrzymią ilością produkcji związanych z tą komiksową postacią. I faktycznie, kiedy weźmiemy pod uwagę wątki, na jakich opierają się kinowe produkcje, można odnieść wrażenie, że oglądamy ciągle to samo. Nie tym razem. Twórcy animacji Spider-Man Uniwersum (Spider-Man: Into the Spider-Verse) postanowili pójść w nieco innym kierunku. Niby otrzymujemy tzw. „origin story”, ale w kompletnie przewrotnym wydaniu. Oto bowiem głównym bohaterem nie jest doskonale wszystkim znany Peter Parker, ale Miles Morales – czarnoskóry nastolatek, który przeżywa okres młodzieńczego buntu. Kiedy pewnego dnia zostaje ukąszony przez pająka i odkrywa w sobie ponadludzkie zdolności, nie może uwierzyć w to, co się dzieje. Jak to możliwe, aby przytrafiło mu się dokładnie to, co Spider-Manowi, którego na co dzień jest wielkim fanem? Jego przemiana jest tylko wstępem do dziwnych wydarzeń, jakie mają miejsce w Brooklinie. A wszystko za sprawą Kingpina, który eksperymentuje z urządzeniem otwierającym portale do równoległych światów. Okazuje się, że każdy z tych uniwersów ma swoją „wersję” człowieka-pająka i tylko wspólnymi siłami będą oni w stanie zatrzymać niebezpiecznie groźnego złoczyńcę.

Fabuła, kiedy się ją czyta bez kontekstu wizualnego, trącić może lekką dawką kiczu. W gruncie rzeczy zeszyty komiksowe, na których opiera się ten obraz również nie powalają na kolana. Ale sposób w jaki przeniesiono tę historię na duży ekran budzi nieskrywany zachwyt. Zacznijmy od kwestii najbardziej uderzającej już od pierwszych sekund filmowego doświadczenia. Oglądając Uniwersum można odnieść wrażenie jakbyśmy faktycznie czytali komiks. Połączenie nowatorskiej animacji komputerowej z tradycyjną i zamknięcie tego wszystkiego w stylistycznych ramach komiksowej „kreski”, to coś czego próżno szukać w analogicznych produkcjach. Wizualia są tylko wstępem do niczym nieskrępowanej rozrywki, jaką zapewniają świetne rozpisane dialogi i bardzo luźny ton widowiska. Twórcy nie dają nam praktycznie żadnej przestrzeni do nudy. Dwie godziny spędzone przy animowanym Spider-Manie stoją pod znakiem zrównoważonego humoru, sporej dawki nawiązań do popkulturowych zjawisk oraz autoparodii czynionej na wcześniejszych produkcjach spod szyldu Marvela. Ot genialne widowisko, do którego aż chce się powracać.

Ten film nie miałby racji bytu, gdyby nie muzyka. To ona nadaje animowanemu Spider-Manowi odpowiedniej dynamiki i to na jej barkach spoczywa tworzenie pomostu pomiędzy nowatorskimi wizualiami, a prezentowaną historią. I mówiąc tutaj o muzyce nie chodzi mi tylko o ilustrację tworzoną przez Daniela Pembertona – brytyjskiego kompozytora, który coraz mocniej zaznacza swoją obecność w mainstreamie. Istotną, jeżeli nie kluczową rolę, pełnią tutaj piosenki. Towarzysząc głównemu bohaterowi w różnych momentach jego przygody, stają się również diegetycznym elementem świata przedstawionego w Spider-Man Uniwersum. Oscylujące wokół klimatów hip-hopowych i R’n’B, ustawiają automatycznie ton całego przedsięwzięcia. I szczerze powiedziawszy ta wybuchowa mieszanka jest dokładnie tym, czego ten film potrzebuje. A gdzie w tym wszystkim miejsce na muzykę ilustracyjną?


Całkiem sporo przestrzeni do działania pozostawiono Danielowi Pembertonowi. Na tyle dużo, aby stworzyć blisko półtoragodzinną ścieżkę dźwiękową, która stara się nadawać na tych samych falach, co wykorzystane w filmie piosenki. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że muzyka Brytyjczyka jest jedną z najbardziej „obrazoburczych” ścieżek dźwiękowych tworzonych do filmów o człowieku-pająku. Już nawet kompozycja Zimmera do Niesamowitego Spider-Mana 2 wydawała się bardziej klasyczna w wymowie. Pemberton stawia przed nami iście eklektyczny twór sięgający po wiele stylów i rozwiązań ilustracyjnych. Jest oczywiście miejsce na heroiczny motyw rozpisany na pełną orkiestrę i rzucony w wir zabiegów mickey mousingowych (głównie za sprawą „świńskiej” wersji pajączka). Z drugiej strony nie brakuje również wielu współczesnych form wyrazu odcinających Uniwersum od szeroko pojętej klasyki. Pulsujące bity balansujące między hip-hopową stylistyką, R’n’b, a muzyką popową, dzielą przestrzeń z dużą ilością elektronicznych sampli i gitarowego fuzzu. A wszystko przemawiające luźnym, czasami wręcz slapstickowym tonem, świetnie korespondującym z obrazem. Oszem, nie brakuje chwil powagi, a nawet grozy, czego przykładem może być motyw Prowlera – przesterowany, dźwiękowy sygnał, który niemalże przyklejony jest do postaci zamaskowanego zbira. I mimo że nie trudno w tym wszystkim znaleźć wspólny mianownik, to nie można o muzyce Pembertona powiedzieć, że jest spójna i przewidywalna. Każda scena dostarcza kolejnych okazji do eksperymentatorstwa – tak melodycznego, jak i dźwiękowego. Właściwie nie powinno to dziwić, wszak film traktuje o anomaliach związanych z otwieraniem portali do równoległych światów. Chaos, który potęgowany jest przez działania głównego antagonisty udziela się również muzyce. I właśnie dzięki tej elastyczności i otwartości na nowe wyzwania, ścieżka dźwiękowa tak dobrze spełnia swoją funkcję.

Podziwiana w filmie muzyka może budzić nadzieje na analogiczne doświadczenia w indywidualnym odsłuchu. I jeżeli skoncentrujemy się tylko i wyłącznie na wykorzystanych w filmie piosenkach, to faktycznie jest dosyć przebojowo. 40-minutowy krążek wydany nakładem Universal Music, to woda na młynek mielący współczesną popkulturową stylistykę. Słuchowisko kierowane do szerokiego grona odbiorców nie będzie jednak w centrum zainteresowania miłośnika oryginalnych opraw dźwiękowych. Dlatego też na rynku pojawiło się osobne wydawnictwo prezentujące imponujący wysiłek Daniela Pembertona. Choć muzyka Brytyjczyka absolutnie rozmija się z nuda, to jednak trudno ten soundtrack nazwać dobrym słuchowiskiem. Wszystko przez zbyt duże zróżnicowanie w podejmowanych stylach i środkach oraz przez konstrukcję albumu. 82-minutowy materiał składający się z 44 utworów daje nam praktycznie wszystko, co usłyszeć mogliśmy w filmie Spider-Man Universum. Choć na potrzeby fizycznego wydania CD rzeczony materiał odchudzono z kilku minut, to w dalszym ciągu jest to uciążliwy i trudny w obyciu twór.

Moment w którym przychodzi znużenie zależny jest od progu tolerancji odbiorcy na takie nieustanne żonglowanie środkami muzycznego wyrazu. Pierwsze minuty na ogół upływają pod znakiem zaangażowania i podziwu względem tak dużej różnorodności. Lekki ton słuchowiska podtrzymuje siła nośna tematu przewodniego, który często posiłkowany jest mniej lub bardziej angażującymi, elektronicznymi kawałkami. O ile historia koncentruje się wokół Milesa i jego transformacji, o tyle pod względem stylistycznym jest dosyć spójnie. Dopiero kiedy otwiera się wątek przemieszczania pomiędzy równoległymi światami, a do gry wchodzą alternatywne wersje Spider-Mana – wtedy zaczynamy powoli tonąć w ilustracyjnym chaosie. Pędząca na zabój muzyka dosyć szybko zmienia filozofię komunikowania się z odbiorcą, nie dając mu praktycznie żadnej przestrzeni do wytchnienia. I gdyby nie scalający to wszystko temat Spider-Mana, można by pomyśleć, że jest to chaotyczny zlepek kilkudziesięciu, okrutnie poszatkowanych w treści soundtracków. Ale nawet i tak mocne spoiwo nie uchroni nas przed ciężarem ilościowym serwowanego zestawu. Kończąc przygodę z albumem można poczuć się jak na solidnym kacu – wymęczonym i bez większego entuzjazmu na kolejne odsłuchy.

Są ścieżki dźwiękowe, których miejsce jest tylko w obrazie. I moim zdaniem Spider-Man Uniwersum jest jedną z nich. Przynajmniej w takiej formie, w jakiej możemy to usłyszeć na krążku. Aczkolwiek gdyby odrzucić z tego zestawu około pół godziny zbędnego materiału, a resztę skrzętnie przemontować – może wyszłoby z tego coś godnego większej uwagi. Tymczasem do naszych rąk trafia skrajnie zróżnicowane w treści słuchowisko, przez które przebrną tylko nieliczni. Szkoda, bo na pewno nie można powiedzieć o tej pracy, że jest blamażem. Wręcz przeciwnie. Daniel Pemberton ciągle udowadnia, że nieprzypadkowo robi zawrotną karierę w Stanach Zjednoczonych. Muzycznie ma wiele ciekawego do zaprezentowania, choć rzadko kiedy idzie to w parze z rozsądkiem wydawniczym.


Najnowsze recenzje

Komentarze