Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Nicholas Britell

If Beale Street Could Talk (Gdyby ulica Beale mogła mówić)

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 23-03-2019 r.

On ma 22 lata, ona 19. Mieszkają na Harlemie i bardzo się kochają. Kiedy dochodzi do gwałtu na pewnej Portorykance, on zostaje aresztowany i niesłusznie oskarżony na podstawie jej wskazania na komisariacie. W czasie gdy mężczyzna imieniem Fonny oczekuje na proces, okazuje się, że Tish – jego ukochana – jest w ciąży. Tak zaczyna się historia najnowszego filmu znanego z Moonlight reżysera i scenarzysty, Barry’ego Jenkinsa. Kiedy tylko zapoznał się z powieścią Gdyby Beale Street umiała mówić Jamesa Baldwina, jego ulubionego autora, postanowił nakręcić jej adaptację. Scenariusz pisał w Berlinie. Do ekipy wrócił między innymi świetny operator James Laxton, odpowiadający za pięknie wyglądający Nowy Jork. Role Tish i Fonny’ego zagrali KiKi Lawton i Stephan James. W Oscarowej roli matki dziewczyny wystąpiła faktycznie świetna Regina King. I była to jedyna z nagrodzonych złotą statuetką nominacji dla filmu.

Podobnie jak za Moonlight, nominowano też Nicholasa Britella. Młody kompozytor coraz śmielej zdobywa salony. Oprócz Jenkinsa, współpracuje jeszcze m.in. z Adamem McKayem (Big Short, tegoroczny Vice) czy Natalie Portman. Jak na niespełna czterdziestoletniego kompozytora jest to całkiem niezły wynik. Płytę z muzyką wydało Lakeshore Records.

Album rozpoczyna Eden (Harlem). Delikatny utwór wprowadza idylliczny wprost nastrój. Sam tytuł odnosi się do raju (ogród Edenu). W dialog z melodią na wiolonczelę wchodzi solowa trąbka. Kolejną śliczną melodię, już bliższą tradycji jazzowej wprowadza The Children of Our Age. Te dwie tradycje – jazz i muzyka kameralna pozostają ze sobą w ścieżce Britella w dialogu. Dzięki temu udaje się zbudować piękny, liryczny nastrój. Nie tylko stanowi on ilustrację poszczególnych scen, ale i tworzy emocjonalny budulec dla filmu, stojącego raczej poetycką medytacją na pewien temat, niż prostą i jednoznaczną narracją.

Fabuła mówi o związku dwojga ludzi i o próbie, którą związek ten musi przejść. Tematem więc pozostaje miłość w jej różnych odsłonach. W dziele Barry’ego Jenkinsa jest to jasne, ale interpretację tę wzmacniają jeszcze tytuły utworów na płycie. Grecy rozróżniali bowiem cztery rodzaje miłości. Eros (Ἔρως) to wzięta od imienia greckiego boga miłość seksualna, cielesna, dosłownie „pożądanie”. Pozostałe trzy to przyjaźń (philia, φιλία), miłość rodzinna (storge, στοργή) oraz, wreszcie miłosierdzie czy miłość bezinteresowna, którą chrześcijaństwo przejęło jako miłość Boga do człowieka – (agape, ἀγάπη). Wszystkie cztery pojawiają się na albumie Nicholasa Britella. Eros wprowadza cudo wny temat miłosny, jedną z najpiękniejszych melodii ubiegłego roku. Najwyraźniej w filmie pojawia się miłość erotyczna (związek między Fonnym a Tish), rodzinna (zwłaszcza macierzyńska, tak ciężarna Tish, jak i jej matka), jest też relacja przyjaźni (Fonny i jego kolega z sąsiedztwa). Najbliżej agape znajduje się chyba osoba, która w końcu jest gotowa wynająć parze mieszkanie. Poza tym, przez pryzmat sytuacji rasowej, film raczej wskazuje na brak tego rodzaju miłości, bo tak można tłumaczyć pokazywany w filmie rasizm.

Film nie jest pozbawiony pewnego napięcia, które istnieje w symbiozie z pozwalającym na idealizację bohaterów poetyckim nastrojem. Napięcie to wynika z samej sytuacji dramatycznej. Niesłuszne oskarżenie doprowadza Fonny’ego na skraj załamania nerwowego. Inna sytuacja pokazuje, że być może miał on skłonność do agresji, ale taka sugestia pojawia się tylko raz i to w zrozumiałym emocjonalnie kontekście. Mroczniejsza strona obecna jest też w muzyce Nicholasa Britella, przede wszystkim na poziomie aranżacyjnym. Budujący napięcie puls słychać choćby w Hypertension.

Ścieżka, jak już wspominałem, lawiruje między inspiracjami muzyką kameralną a jazzem. To właśnie dzięki temu Britellowi udaje się zbudować spójny nastrój. Zdarza mu się oczywiście łączyć oba te światy,kompozytor nie chce jednak przesadzić z elementami jazzowymi. Bohaterowie słuchają takiej muzyki, ale jak się zdaje, ich wykorzystanie ma dodatkowy cel. Jest nim oddanie charakteru miasta. Dzięki temu fabuła, która toczy się w latach siedemdziesiątych zyskuje charakter jednocześnie ponadczasowy i bardzo nostalgiczny. Nostalgia ta oczywiście doskonale oddaje smutek Tish i Fonny’ego, oraz jej tęsknotę za nim. Działa i w skali mikro, i w skali makro, choć trudno tęsknić za sytuacją rasową w Nowym Jorku wczesnych lat siedemdziesiątych. Film opowiadany jest nielinearnie i przez narrację z off-u głównej bohaterki. Narracja ta sugeruje, że istnieje jakaś nieokreślona przepaść czasowa między jej słowami, a przedstawionymi na ekranie wydarzeniami. Samo to może prowadzić do pewnej idealizacji zarówno zdarzeń, jak i bohaterów. Dlatego miłość ich może wydawać się naiwna – są jednak, pamiętajmy, bardzo młodzi.

Problem z odbiorem muzyki występuje poza filmem. Album trwa ponad pięćdziesiąt minut, co w przypadku tak specyficznej, choć przepięknej ścieżki może niestety nużyć. Co ciekawe, dzieje się tak dokładnie z tych samych powodów, dla których tak dobrze wypada w filmie: spójne budowanie nastroju, duża jednostajność emocji i tempa. Mimo wszystko warto spróbować. Wszystkie tematy są piękne, ale zdecydowanie wygrywa temat miłosny. Kompozytor zrozumiał intencje reżysera i świadomie lawirując między dwiema tradycjami, spójnie stosuje swoją tematykę. Dzięki temu film może być tym, czym jest: przepięknie sfilmowanym, subtelnie opowiedzianym traktatem o młodości i dojrzałej miłości w arcytrudnych czasach.

Najnowsze recenzje

Komentarze