Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Steve Jablonsky

Bloodshot

(2020)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 30-03-2020 r.

Koronawirus i związana z nim kwarantanna podarowały kinomanom mnóstwo wolnego czasu i pretekstu do nadrabiania filmowych zaległości. Cóż więc robię? Oglądam wątpliwej jakości popierdółki, które nie mając szansy zaistnieć w klasycznej, kinowej dystrybucji, lawinowo trafiają na platformy streamingowe. Jedną z nich był film Davida Wilsona zatytułowany Bloodshot. Ekranizacja mało znanego u nas komiksu opowiada historię pewnego żołnierza, Raya Garrisona, który wraz z żoną ginie z rąk najemników. Zostaje przywrócony do życia przez dr Emila Hartinga, a wszystko to dzięki nanitom wszczepionym do jego ciała. Niemalże niezniszczalny Ray, wyrusza, by dokonać vendetty na swoich oprawcach. Czyżby klasyka kina akcji? W założeniach może i tak, ale całe to technologiczne zaplecze rozkłada na łopatki nawet tak siermiężnie skonstruowaną fabułę. Ale i z tym można by było przejść do porządku dziennego, gdyby nie kreacja głównego bohatera. Pierwotnie do roli Raya wyznaczono Jareda Leto ale ostatecznie angaż przejął producent tego widowiska, Vin Diesel. Cóż, człowiek który nigdy nie zdejmuje maski wykreowanego przed dwoma dekadami Riddicka, także i tym razem jest kwintesencją aktorskiego drewna. I gdyby nie kręcącą się w tle (zupełnie zbędna dla fabuły, ale miła dla oka) Eiza González, prawdopodobnie uznałbym ten film za totalną stratę czasu. A to nie lada wyczyn w sytuacji, gdy wolnego czasu mamy więcej niż jakichkolwiek obowiązków.



Co właściwie mnie podkusiło, by sięgnąć po to wątpliwej jakości widowisko? Chyba perspektywa zabicia nudy seksowną mieszanką siermiężnej rozrywki z miłymi dla oka obrazkami i równie miłą dla ucha muzyką. O jakość takowej nie miałem absolutnie żadnych obaw, kiedy dowiedziałem się, że będzie ją tworzył Steve Jablonsky. Może zabrzmi to kuriozalnie, ale z grona wszystkich kompozytorów wywodzących się ze środowiska RCP, to właśnie on jest moim zdaniem idealnym rozwiązaniem dla tego typu niszy łączącej w sobie akcję i fantastykę. Bo czegoż więcej potrzebuje ten gatunek poza klarowną, dyktującą tempo muzyką opartą na wyrazistym, prostym niczym konstrukcja cepa, temacie? A jak dorzuci się do tego choćby krztę dramaturgii, to recepta na umiarkowany sukces gwarantowana. I dokładnie coś takiego serwuje nam Amerykanin w swojej najnowszej pracy. W ścieżce dźwiękowej, która nie wyrzeka się przywiązania do wielu poprzednich doświadczeń twórczych Jablonskyego, ale z drugiej strony nie udającej niczego, czym nie jest.



Jablonsky stawia więc przed nami klasyczny dla RCP zestaw smyków oraz dęciaków osadzonych na świetnie zaprojektowanej architekturze elektronicznej. I przez sformułowanie „świetnie” nie przebija się tutaj żadna ironia. Amerykański kompozytor jak mało który z jego kolegów bardzo dobrze radzi sobie w budowaniu zaplecza rytmicznego. Klarownie zmiksowane ze sobą elementy zostawiają jeszcze sporo przestrzeni na ewentualne eksperymenty dźwiękowe. I choć nie ma tu mowy o wylewności rodem z kinowych Transformersów, to jednak nie brakuje analogicznej pasji w „sprzedawaniu” ciekawostek brzmieniowych. Sygnały dźwiękowe i linie basowe zaczerpnięte jeszcze najprawdopodobniej z Battleship zostają wzbogacone o charakterne, gitarowe riffy. I za pomocą tego właśnie instrumentu wyprowadzany jest również temat przewodni partytury. A wszystko to osadzone na pulsujących samplach odmierzających niczym „rasowy” metronom każdą sekundę ścieżki dźwiękowej. Od strony koncepcyjnej nie uświadczymy więc nic nowego. Wszystko to doskonale sprawdzało się już w poprzednich pracach Jablonsky’ego i sprawdza się również tutaj. Muzyka jaką tworzy jest być może najlepszym elementem tego filmowego przedsięwzięcia. Szczelnie wypełnia praktycznie całe widowisko ustawicznie, podkręcając tempo lub kreując jakąś namiastkę dramaturgii w zderzeniu z trudną przeszłością Raya. Również jego relacje z piękną choć niebezpieczną KT uwypuklane są tutaj za pomocą gitarowej lub smyczkowej liryki. Najwięcej do powiedzenia Steve Jablonsky ma oczywiście w kontekście scen akcji. Naładowana olbrzymią porcją energii, skoczna muzyka, sprawuje się należycie, miejscami nawet odciągając uwagę odbiorcy od obrazu. Wstydu więc nie ma, ale i powodów do euforii również.


Mała euforia udzieliła się natomiast samemu kompozytorowi, który soundtrack postanowił opublikować blisko miesiąc przed kinową premierą filmu. Wielu fanów było mile zaskoczonych tym niespodziewanych ruchem, bo słuchowisko jakie trafiło w ich ręce wpisywało się w kanon solidnych soundtracków Jablonsky’ego, takich do wielokrotnego użytku (słuchania). Niemniej dla statystycznych miłośników muzyki filmowej owe 70 minut nagrania proponowanego na cyfrowym albumie od Sony Music Entertainment, to było stanowczo za dużo. Zapewne inaczej by to wszystko wyglądało, gdyby ścieżka dźwiękowa Amerykanina próbowała im choćby symbolicznie „sprzedać” coś, czego nie mieli okazji wcześniej usłyszeć. Podążanie za filmową chronologią również nie przysłużyło się poprawie odbioru całości. Całe szczęście, że cyfrowo wydany soundtrack stwarza możliwość dokonywania indywidualnej selekcji tych utworów, które uznamy za warte naszej uwagi. A są nimi…



…na pewno otwierający to słuchowisko Mombasa Mission. Symboliczna, wschodnia etnika w postaci rozmytych w tle wokaliz dosyć szybko ustępuje miejsce agresywnej, tworzonej już w iście hollywoodzkim stylu, ilustracji. Mocny start rozbudza apetyty na więcej, ale trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość. Muzyka towarzysząca scenom powrotu Raya do świata żywych jest mieszanką mrocznych sound designerskich fragmentów, ale odkrywanie przez bohatera jego nienaturalnych zdolności okraszone jest już żywiołowymi, łatwo wpadającymi w ucho kawałkami. I tak oto Second Chance czy Training Montage po raz kolejny odeślą naszą wyobraźnię w stronę Battleship. Najciekawiej Jablonsky’emu wychodzą jednak liryczne tematy otulone cienkim płaszczykiem patosu. I nie inaczej jest w przypadku motywu pięknej KT, która staje się dosyć istotnym elementem w rozgrywce głównego bohatera. Przypisanie tych atrybutów muzycznej akcji jest chyba najlepszym co możemy doświadczyć słuchając ścieżki dźwiękowej do Bloodshot. A najlepszym tego przykładem jest końcówka filmu emanująca sporą porcją świetnie rozpisanej i zmiksowanej, muzycznej akcji. Czemu akurat zmiksowanej? Ponieważ standardowo już w przypadku prac Steve’a Jablonsky’ego mamy tu do czynienia z bardzo umiejętnie dokonaną hybrydą syntetycznych i organicznych środków muzycznego wyrazu. Mimo sporego zagęszczenia w fakturze, muzyczna treść pozostaje w dalszym ciągu klarowna, pozwalając każdemu aranżacyjnemu detalowi należycie wybrzmieć. I choćby za tą realizacyjną pedanterią nie stała żadna odkrywcza treść, to jednak słucha się tego wszystkiego z niemałą satysfakcją.

Szkoda tylko studzącego ten entuzjazm długiego czasu trwania albumu. Można było podejść do tego materiału bardziej selektywnie. Nie zmienia to jednak faktu, że jako całość ścieżka dźwiękowa do Bloodshot prezentuje się całkiem nieźle. Nie dość że należycie wywiązuje się ze swoich ilustracyjnych zadań, to ma również potencjał na zaistnienie w świadomości miłośników hollywoodzkiej, mainstreamowej muzyki do filmów akcji. Owszem można rozkładać ręce nad rozczarowującą oryginalnością, ale czy sam film motywował do intelektualnych zmagań? Niech każdy sobie indywidualnie odpowie na to pytanie…


Najnowsze recenzje

Komentarze