Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Elmer Bernstein

Wild Wild West (Bardzo Dziki Zachód)

(1999)
3,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Barry Sonnenfeld to specjalista w wyśmiewaniu poważnych tematów. Kto widział choć raz filmy z serii: Rodzina Adamsów, lub Faceci w Czerni wie na co stać tego amerykańskiego reżysera. Western w wersji komediowej zakrawający miejscami o elementy fantastyczne? Czemu nie! Przecież tego jeszcze nie było. Po dziesiątkach lat karmienia widzów stereotypowym obrazem Dzikiego Zachodu, lansowaniu twardych szeryfów ścigających do upadłego wyjętych spod prawa przestępców trzeba było na gatunek spojrzeć z nieco innej perspektywy. Wizja Sonnenfelda rozminęła się najwyraźniej z oczekiwaniami widzów, czego efektem były niezbyt przychylne opinie po premierze Bardzo Dzikiego Zachodu. Co nawaliło? Sam nie jestem pewien, bo jako czysta rozrywka film sprawdza się znakomicie, a występujący w nim Will Smith jak zwykle rozbawiał do łez. Może twórca spalił obraz konceptem nadania XIX-wiecznym realiom futurystycznych barw? Odbicie współczesności obecne jest wszak na każdej jego płaszczyźnie, począwszy od technicznych gadżetów jakimi posługują się bohaterowie, przez instytucje jakie reprezentują, aż po muzykę zdobiącą ten parawestern, doskonale wciskającą się w kadry filmowe, wtórując ich nietypowości równie niestandardowymi rozwiązaniami muzycznymi.

Elmer Bernstein, to jeden z najbardziej zasłużonych weteranów kina kowbojskiego. Nic więc dziwnego, że Sonnenfeld uderzył właśnie do niego obsadzając stanowisko kompozytora w swoim “westernie”. Autor takich klasyków jak Siedmiu Wspaniałych, W Kraju Komanczów i Prawdziwe Męstwo jest wszak idealną personą do kultywowania ilustracyjnych tradycji gatunkowych, których sam poniekąd był jednym z twórców. Można się tylko domyśleć ile radości sprawiła Bernsteinowi praca nad Bardzo Dzikim Zachodem, tym bardziej, że miał okazję zaangażować do niej swojego syna, Petera. Film ów stał się okazją do sentymentalnej podróży w czasie, wyprawą do najpłodniejszego pod względem twórczym okresu w życiu kompozytora, zarazem szansą na spróbowanie czegoś nowego, nieszablonowego. Skutki tej “podróży” były oczywiście wymierne czego przykładem może być olbrzymi entuzjazm jaki przelewa się przez partyturę, szczególnie w sekwencjach akcji. Z entuzjazmu tego, zupełnie jak u zarania kariery Bernsteina, zrodziła się porywająca, bardzo wyrazista tematyka.

Wyrazistość owa wzięła się przede wszystkim ze stereotypowego podejścia do formowania palety tematycznej. Już pierwszy utwór, z którym zetkniemy się słuchając płyty Varese (Main Title) przejmuje cechy swoich wielkich tematycznych poprzedników chociażby z Siedmiu Wspaniałych. Zbudowana w formie fanfar melodia, typowa rytmiczna konstrukcja i orkiestracje, to utarte schematy, które kompozytor tylko powiela na potrzeby Bardzo Dzikiego Zachodu. Nie inaczej jest w przypadku tematu Jamesa Westa z początku Of Rita, Rescue and Revenge lub Dismissal zdającego się być krzyżówką przerysowanej wersji czołówki z Bonanzy i jakiegoś militarystycznego marszu. Moglibyśmy mieć żal do Elmera za brak większej kreatywności, gdyby pozostawił nas tylko i wyłącznie z tą stylistyką. Tak jednak nie jest.

Wystarczy tylko nadziać się na pierwszy lepszy utwór opatrzony muzyką akcji, by uświadomić sobie, że tematyka jest tak naprawdę podporą do jednej wielkiej parodii gatunku jaką urządza sobie w Bardzo Dzikim Zachodzie Bernstein. W fantastyczny sposób balansuje w nim pomiędzy dynamiczną, ekspresyjną orkiestrą, a współczesnymi instrumentami wśród których najmocniej o sobie dadzą znać: perkusje oraz keyboardy serwujące od czasu do czasu samplami zakrawającymi o muzyczny komizm. Elmer swój “muzyczny wywar” przyprawia wieloma stylami i rozwiązaniami ilustracyjnymi, epatując raz to rytmicznymi partiami jazzowo-orkiestrowymi zakrawającymi miejscami o muzykę pop (West Fights lub The Cornfield), innym razem celowo upośledzoną etniką wschodnią lub równie drwiącymi nawiązaniami do muzyki klasycznej parodiując w Loveless’ Pain Oratorium Mesjasza Handela. Podobne, rozrywkowe atuty posiada underscore przywołujący w niektórych sytuacjach na myśl luźniejsze pozycje z filmografii kompozytora jak Pogromcy Duchów.

Ciężko w kilku zdaniach oddać pełnię tego, czego doświadczymy słuchając Bardzo Dzikiego Zachodu. Przemontowanej na potrzeby albumu Varese muzyki słucha się z dużą dozą zainteresowania. Mimo wrażeń jakie zeń wyniesiemy, pozostawia on pewien niedosyt. 30minutowy materiał przewinie nam się przez uszy wręcz w błyskawicznym tempie, rozbudzając apetyty na więcej. Cóż, cieszmy się tym co mamy, a marzenia o rozszerzonym wydaniu niech pozostaną żywe…

Polecam.

Najnowsze recenzje

Komentarze