Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Marco Polo

(2001)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.

Włoski rynek filmowy w Polsce poważnie kuleje, co przejawia się niemal kompletnym brakiem dzieł ze słonecznej Italii w ramówce telewizyjnej. Od czasu do czasu szczęśliwie można trafić na parę nieśmiertelnych prac Sergio Leone, kilka razy do roku jest okazja obejrzeć którąś z nowszych włoskich produkcji (choć ostatniego takiego przypadku w tym momencie już sobie nie przypominam), bardzo rzadko pojawia się coś starszego, zwykle późno w nocy i na kanałach powiedzmy 'outsiderowskich’… Trudno mi się wypowiadać o jakości tego kina, gdyż po prostu właściwie go nie znam, przypuszczam jednak, że nikt nie pogardziłby dziełami Felliniego, czy poszukiwanym przeze mnie od dłuższego czasu, współprodukowanym z kinematografią radziecką epickim „Waterloo”. Pozwoliłem sobie na tą dygresję nie bez powodu. Brak dostępu do filmów włoskich ogranicza niestety bardzo skutecznie możliwość poznania w większym stopniu twórczości kompozytora Ennio Morricone. Morricone to nie tylko Joffe, to nie tylko De Palma – to też cała masa dokonań z jego rodzinnego, leżącego w cieniu Apenin kraju. Już pomijając moją kompletną nieznajomość języka, chciałbym nie tylko usłyszeć więcej prac tego kompozytora w kontekście obrazu, ale zrozumieć choćby tytuły poszczególnych płyt. Być może śmiesznie to brzmi. Trochę nieswojo jednak się czuję, nie mając świadomości, co Morricone w swojej długiej i imponującej karierze napisał. Jednym z tych aktualnie niedostępnych raczej filmów jest telewizyjny serial z 1982 roku, Marco Polo.

Mojego wielkiego imiennika nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Dzieje kupca weneckiego, który dotarł do Chin, zawsze były inspirujące dla twórców kina, powstało wiele różnych adaptacji tej historii, spośród których może na szczególną uwagę miłośników muzyki filmowej zasługuje wersja, z muzyką napisaną przez Hugo Friedhofera i legendarnego Alfreda Newmana. Epicki wymiar przygód tytułowego bohatera i nieodłączny motyw podróży bez wątpienia pobudzały i długo jeszcze pobudzać będą ludzką wyobraźnię. Podróż w muzyce filmowej również ma szczególne miejsce. Rozległe, długie ujęcia pięknych plenerów, czasami bez ludzkiego głosu, czasem wzbogacone podniosłym komentarzem, pozwalają rozwinąć tematy, rozbudować je, tworząc potężne i piękne suity. Nie bez powodu więc utwory ilustrujące podróż stają się najczęściej centralnymi i najbardziej charakterystycznymi elementami ścieżek dźwiękowych. Nawet mniej uważny widz wobec tego typu potężnych kompozycji nie przejdzie obojętny. To w nich muzyka filmowa osiąga ostateczny rozmach. Przykłady można mnożyć: Lawrence of Arabia, Jurassic Park, Once Upon a Time in the West, Dances With Wolves, 1492 (o którym będzie mowa za chwilę), czy ostatnio trylogia The Lord of the Rings. W przypadku Marco Polo jednak, Ennio Morricone z podobnego zabiegu rezygnuje. Czy decyzja ta podjęta została wyłącznie z uwagi na film? Nie wiem, ale nawet nie znając filmu, z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że ów zabieg okazał się fantastycznym posunięciem. Morricone po raz kolejny wykroczył poza schematy.

Marco Polo zasłynął przede wszystkim dzięki przepięknemu tematowi przewodniemu wykonanemu na altówce przez solistę Dino Asciollę, pojawiającemu się może dość rzadko, lecz za każdym razem z potężnym ładunkiem emocjonalnym. Nie jest to epicki, patetyczny hymn, jakim uraczył nas Vangelis w swoim 1492 – temat Marco to utwór znacznie skromniejszy brzmieniowo, bardzo osobisty, dotyczący zapewne nie całej historii, ale samego bohatera. Zarazem jednak, objawia się w owym utworze coś, co nawet w muzyce filmowej spotkać można bardzo rzadko: otóż wspina się on jakby ponad swoją podstawową funkcję opisu postaci i osiąga ten sam, idealistyczny obraz podróży, jaki prezentował nam Vangelis, za pomocą zupełnie innych środków wyrazu. Wielopłaszczyznowość czyni ten temat jednym z najbardziej intrygujących utworów Morricone, jakie dane mi było usłyszeć. Jak można się spodziewać, podróż zilustrowana została również niekonwencjonalnie. Dalej od Vangelisa, Jarre’a i Williamsa uciec się już chyba nie dało. On The Way To The Orient nie poraża rozmachem, fantazyjną melodią, przytłaczającą potęgą, lecz subtelnym, cichym i delikatnym, prostym motywem z hipnotycznymi nieco sekwencjami smyczkowymi w tle. Momentami muzyka staje się głośniejsza, osiągając bardziej epicką wymowę. Morricone zaraz jednak wraca to dotychczasowej, sennej ilustracji i do samego końca utworu rezygnuje z rozmachu. Bez względu na to, czy opisuje rozległe widoki, czy relacje między bohaterami w czasie podróży, motyw ten musi działać w połączeniu z obrazem wspaniale. Skoro przed oczyma stają stepy Azji…

Ogólna wymowa Marco Polo jest raczej nostalgiczna, sentymentalna, i jedynie miejscami odzywa się w niej duch prawdziwej przygody. Kompozytor skupił się najwyraźniej na sukcesywnym malowaniu tła dźwiękowego dla orientalnej opowieści, choć trudno powiedzieć, by ścieżka ta czerpała wiele z tradycyjnej muzyki wschodu. Podobnie jak niedawno w „Ostatnim Samuraju” Zimmera – który to przykład przywołałem nie bez powodu, gdyż ścieżka ta bardzo wiele czerpie z idei zawartych w Marco Polo – Morricone, zamiast oryginalnego chińskiego brzmienia, pozwala sobie na stworzenie swoistego substytutu, którym skutecznie kreuje 'europejską’ wizję kompozycji azjatyckich. Zabarwienie etniczne jest tu dość lekkie i wplecione wyłącznie w resztę partytury, nigdy zatem nie wysuwa się na pierwszy plan i nie ma co oczekiwać monumentalizmu, jakim raczy nas ostatnio Tan Dun. Spojrzenie na Chiny 'po naszemu’. Motyw miłosny, czerpiący sporo w warstwie melodycznej z tematy podróży, mimo wykorzystanego we wschodniej poetyce fletu brzmi również dość europejsko, aczkolwiek nie jawi mi się to jako problem z prostej przyczyny. Muzyka jest piękna, z solowymi partiami Asciolli przepiękna, i z pewnością bardziej przyswajalna dla naszego ucha niż ciężkie miejscami (a przecież również cudowne) kompozycje wspomnianego Duna.

Oprócz serii kilku pobocznych tematów, wyróżnia się zdecydowanie pomijana bardzo często muzyka akcji pana Morricone. Akcja Włocha prezentuje zazwyczaj bardzo różny poziom i wielokrotnie jako odrębne dzieło staje się kompletnie niesłuchalna (tak jak suspense, którego w wykonaniu Ennio na ogół nie znoszę, a którego tutaj jest bardzo mało), co zaowocowało opiniami, że legendarny kompozytor w tym gatunku nie sprawdza się. Nic bardziej mylnego. Zawarty na płycie The Great March Of Kublai to jedna z najlepszych dynamicznych ilustracji Morricone, z jakimi się jak dotąd spotkałem, która dodatkowo, choć brzmi jak na tego twórcę niecodziennie, nie rozmija się z jego tradycyjnym stylem. Gigantyczny chór, orkiestra, połączone z charakterystycznym dla Włocha opadającym staccato, czynią utwór najciekawszym, obok tematu przewodniego, fragmentem płyty. To nie powtarzające się sample, to nie powtarzające się tematy – to prawdziwa symfoniczna potęga, przy której niepozornymi wydają się nawet dzisiejsi tytani gatunku akcji.

Istnieje kilka wydań Marco Polo, z czego pierwsze pamiętają jeszcze czasy dominacji MC. Opisywana tutaj japońska edycja ma zawartość i okładkę identyczną z albumami sprzed 20 lat; dodatkowo, na początku bieżącego roku 2005, pojawiło się w sklepach dwupłytowe wydanie rozszerzone, zawierające aż ponad dwie godziny muzyki. Dla fanów Morricone jest to z pewnością smakowity kąsek, reszcie jednak polecam zdobycie którejś z wcześniejszych wersji. Zawarta tu ilość i jakość materiału powinna usatysfakcjonować nawet najbardziej wybrednego słuchacza, natomiast przeszło 130 minut umieszczonej na nowej edycji może się okazać trudne do przebrnięcia. Temat tytułowy pojawiał się wielokrotnie na różnych kompilacjach (w tym niedawno, na płycie Yo-Yo Ma Plays Morricone), ze zdobyciem reszty materiału w podobnej formie może być jednak dużo trudniej. Dlatego właśnie poszukiwanie któregoś z wydań polecam z całego serca. Marco Polo, nawet bez tematu, posiada w sobie tyle piękna i emocji, że nie sposób przejść koło tej kompozycji obojętnie. Urok i inteligencja. Jedno z wielkich arcydzieł włoskiego kompozytora.

tekst opublikowany na Dyrwin’s OST)

Najnowsze recenzje

Komentarze