Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Newton Howard

Sixth Sense, the (Szósty zmysł)

(1999)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Jedną z wielkich par reżyser/kompozytor, bo wydaje mi się, że można już tak o tej współpracy mówić, są James Newton Howard i Hindus M. Night Shyamalan. Reżyser miał już na koncie dwa, względnie niezależne, filmy (producentami Wide Awake byli bracia Weinsteinowie, ówcześni szefowie wytwórni Miramax), kiedy postanowił nakręcić jeden z najsłynniejszych thrillerów ubiegłej dekady. Szósty zmysł opowiada historię psychologa i jego kilkuletniego pacjenta, który widzi duchy. Przedstawienie tej znakomitej historii w ten sposób jest rzecz jasna dużym uproszczeniem, ale trzeba uważać, ponieważ można zdradzić zakończenie filmu, a to jest naprawdę szokujące. Wcale niestety nie przeszkodziło to w ujawnieniu słynnego zwrotu akcji w tytułach utworów na płycie, dlatego pozwolę go sobie w tekście niniejszej recenzji ukryć. Psychologa zagrał Bruce Willis, chłopca zaś jedenastoletni Haley Joey Osment, słusznie nominowany do Oscara (przegrał z Michaelem Caine’m). Rolę Malcolma Crowe’a należy zaliczyć do najlepszych w karierze amerykańskiego gwiazdora. Ciekawa jest historia zdobycia roli przez nastolatka. Po pierwsze podobno był najlepszy na castingu, po drugie jako jedyny przyszedł w krawacie, po trzecie na pytanie, czy przeczytał swoją rolę, Osment miał odpowiedzieć: „Tak, trzy razy, wczoraj w nocy.” Shyamalan spytał: „Przeczytałeś trzy razy swoją rolę w nocy?”. „Nie, scenariusz.”. Trzeba przyznać, że to musiało zrobić wrażenie.

James Newton Howard przyjął pracę kompozytora przy tym projekcie jako zastępstwo. Nie do końca wiadomo, kogo zastąpił. Justin Boggan, autor strony, która zajmuje się właśnie zestawieniem odrzuconych partytur, twierdzi, ze zwolniono Marco Beltramiego. Reżyser jednak przy dwóch poprzednich filmach pracował z Edmundem Choi’em i być może o niego chodziło. Howard mógł zostać polecony przez Franka Marshalla, producenta filmu, który z kompozytorem pracował przy chociażby Alive. Starał się stworzyć ścieżkę jak najbardziej subtelną, a o samej pracy przy filmie mówił, że bardzo się spieszył. Zapewne nie tak bardzo jak 6 lat później przy King Kongu.

Album rozpoczyna subtelne i delikatne Run to the Church. W tej ścieżce mamy do czynienia z chórem i średnią orkiestrą. Fortepian z fletem wygrywają piękną melodię. Można powiedzieć, że mamy w tej ścieżce jakby dwa światy, tak jak w filmie, który łączy thriller z obyczajowym, czy raczej psychologicznym, dramatem. Oba łączą się ze sobą świetnie, tworząc spójny język dla filmu, w którym ta muzyka wypada naprawdę doskonale. Howard stara się działać przede wszystkim subtelnością. Muzyka melodyjna jest oczywiście smutna. Do najlepszych pod tym względem utworów należą przede wszystkim Run to the Church i króciutkie Photographs.

Drugim światem jest dość brutalna, chociaż rzadko operująca mocnymi uderzeniami, muzyka budująca napięcie. Pod tym względem Howard podszedł tu bardziej tradycyjnie niż w kolejnych projektach hinduskiego reżysera. Nie znaczy to oczywiście, że nie mamy tutaj atonalnych i chaotycznych uderzeń, co jakiś czas się zdarzają, ale jest to mocno wypracowane. Są utwory, w których oba światy się ze sobą łączą, jak chociażby wprowadzające główny temat De Profundis, czy w Malcolm’s Story/Cole’s Secret, które wprowadza drugi, melodyjny temat na róg. W tym przypadku mroczną melodię słyszymy dokładnie w momencie, kiedy Cole wypowiada jedną z najsłynniejszych kwestii w historii kina, I see dead people. Muzyka atonalna wykorzystuje różne efekty orkiestracyjne, ale w budowaniu napięcia Howard rzadko się do nich posuwa. Szósty zmysł to jedna z tych ścieżek, które działają przede wszystkim brzmieniem, chociaż trzeba powiedzieć, że kompozytor stawia przede wszystkim na orkiestrowe środki wyrazu, mimo że wcale nie pozbawia ścieżki brzmień elektronicznych. Orkiestracje są jak zwykle znakomite, nie pozbawione efektów, określanych jako sonorystyczne (czyli wydobywaniu nietypowych brzmień z instrumentów, do tego można zaliczyć np. krzyki chóru, czego w tej partyturze akurat nie ma).

Najlepiej wypadają na albumie te utwory, które łączą oba światy, melodyjną ilustrację dramatu i atonalny horror, jak na przykład w Tape of Vincent, które kończy się świetną emocjonalną kulminacją. Ale chyba najlepszy pod tym względem jest utwór ostatni. Stanowi on świetne zakończenie ścieżki. Za sam tytuł można by producenta albumu zabić, bo nie zdradza się w ten sposób końca filmu. Utwór ten jest wyjątkowo dramatyczny i powtarza wszystkie tematy przy relatywnie dużej ekspresji. Właściwie do tej kulminacji, nie da się bowiem tego inaczej określić, dąży cały album, często mocno introwertyczny. Wraca przede wszystkim piękny melodyjny temat, chyba jeden z najlepszych w karierze kompozytora (co dla współpracy z Shyamalanem jest dość typowe). Naprawdę znakomita rzecz.

Przez swoje nieco tradycyjne (jak na swój gatunek) brzmienie trudno jest polecić partyturę Jamesa Newtona Howarda każdemu. W filmie wypada znakomicie, pomaga budować napięcie, a także wspomaga znakomite aktorstwo swoim psychologizmem. Na płycie, mimo pięknych tematów, takich jakie słyszymy w Run to the Church, Cole’s Secret czy utworze ostatnim, nie jest juz tak dobrze, głównie przez muzykę tworzącą napięcie, która wypada dość średnio poza kontekstem. Jak na muzykę tworzoną w tak krótkim czasie mamy do czynienia z naprawdę przemyślanym dziełem, bardzo dobrą partyturą filmową. Niestety w tym przypadku jej funkcjonalność nie idzie w parze ze słuchalnością, co w przypadku tych twórców jest rzadkością. Dobry początek wyjątkowo owocnej współpracy.

Osoby, które nie obejrzały filmu, a chciałyby, nie powinny czytać listy utworów.

Najnowsze recenzje

Komentarze