Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

Sid & Nancy

(1987/2001)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Dziś punk rock to obciach. W erze królującego wszędzie wydepilowanego metroseksualizmu, wściekłość i brud nie ma już racji bytu. Jednak wiele osób pamięta czasy, gdy młodzi ludzie wyznawali zgoła odmienną filozofię. W kręgach mniej zorientowanych odbiorców przyjęło się utożsamiać ruch punkowski przede wszystkim z muzyką. Takie rozumienie jest jednak z pewnością błędne. Muzyka stanowiła bowiem jedynie drobną cześć całej tej rewolucji kulturowej, specyficzny katalizator. Rewolucji, którą zapoczątkował zespół Sex Pistols. Grupa, która wydała tylko jedną płytę, zmieniła oblicze muzyki rozrywkowej na zawsze. Zapoczątkowali bunt przeciwko tradycji rockowej deprecjonując zupełnie wartość artystyczną komponowanych utworów. Swoją twórczością udowodnili, że aby być gwiazdą nie trzeba pisać skomplikowanych 20 minutowych epitafiów, czy popisywać się rozwlekłymi gitarowymi solówkami. Wystarczą 3 chwyty, głośny wzmacniacz i odważny pogląd do przekazania. Sex Pistols zrobili z muzyką rozrywkową to co Marcel Duchamp ze sztuką – oddali ją w ręce buntowników pozbawionych umiejętności.

Mimo iż zespół w swym klasycznym składzie grał jedynie 18 miesięcy, jego członkowie (galeria iście przedziwnych postaci) zdążyli przeżyć ten czas za tuzin zwykłych obywateli. Nie ma w tym nic dziwnego wszak to oni spłodzili szaleńczą idee: „żyć szybko i umierać młodo”. O ile jednak Johny Rotten (wokalista), Steve Jones (gitara), Paul Cook (perkusja) balansowali na krawędzi nie do końca na serio (byli po trochu produktem wykreowanym przez pierwszego nowoczesnego menadżera, genialnego Malcolma Maclarena), o tyle Sid Vicious (basista – choć w istocie jest to określenie na wyrost, Sid nie potrafił bowiem grać na żadnym instrumencie) hasło zespołu rozumiał dosłownie. Z całego zespołu to on był najbardziej szalony, on był największym anarchistą, i to on potrafił pokochać dokładnie według wszystkich punkowych wytycznych.

Film Sid & Nancy, to właśnie historia owej dziwacznej, totalnie „odjechanej” miłości Sida Viciousa do Nancy Spungen. Oboje poznali się przypadkiem (Nancy byłą narkomanką i gruppies zespołu), lecz bardzo szybko stali się parą. Ich uczucie było silniejsze od muzyki i równać mogło się tylko z narkotykowym nałogiem, w jakim bardzo szybko oboje utonęli. Choć związek ich polegał na nieustannych awanturach, burdach, kłótniach i w końcu doprowadził do tragicznego finału (Nancy została zamordowana, a Sid został oskarżony o jej zabójstwo), to jednak ich miłość urosła do rangi legendy.

Obraz wyreżyserował Alex Cox, człowiek, który od podszewki poznał ruch punkowski (wcześniej stworzył kultowy w wielu kręgach „Repo Man”). Cox do tematu podszedł w dwojaki sposób. Z jednej strony starał się niemal dokumentalnie zrekonstruować relacje, jakie łączyły Sida i Nancy, z drugiej zaś próbował w nieco alegoryczny, „punkowski” sposób ukazać losy swych bohaterów. Jeśli mielibyśmy znaleźć słowo klucz, hasło wywoławcze produkcji, byłoby to owo „Love Kills” – „Miłość Niesie Śmierć”. Reżyser pokazuje jak potężne jest najwspanialsze znane ludzkości uczucie, uczucie tak silne, iż potrafi jednocześnie wznosić i niszczyć, kreować i dążyć do destrukcji. Film, choć dziś nieco się już postarzał, wciąż wstrząsa widzem. Dzieje się tak głównie dzięki wspaniałej, genialnej wręcz kreacji aktorskiej, jaka jest udziałem Gary’ego Oldmana. Aktor nie gra Sida, on nim jest.

Jak przystało na film o gwieździe sceny, niezwykle istotną rolę gra tutaj muzyka. Myliłby się jednak ten, kto spodziewa się, iż na wydanej nakładem MCA Records płycie znajdzie same kompozycje należące do „Sex Pistols” lub do Sida. Paradoksalnie stanowią one jedynie dalekie tło. Cox postanowił, iż nie ma sensu wydawać kolejnej składanki „The best of …”, lecz lepiej stworzyć coś, co choć trochę będzie miało posmak oryginalności. Przyznam się bez bicia, iż takie podejście do tzw. „songtracku” znacznie bardziej mi odpowiada, świadczy bowiem o traktowaniu słuchacza poważnie, znacznie mniej merkantylnie.

Motywem przewodnim płyty jest destrukcyjny charakter miłości. Owo „Love Kills” przewija się w tekstach Strummera, Steve Jonesa, Circle Jerks, a nawet pośrednio w śpiewanej przez samego Oldmana piosence z repertuaru Viciousa I wanna be Your Dog (słowa: Iggy Pop). O ile pod względem tekstowym songtrack jest dość przewidywalny, o tyle w warstwie muzycznej zaskakuje. Poza ostrym punkowym graniem (Circle Jerks, „śpiewane” przez Oldmana piosenki Sida) otrzymujemy błyskotliwe utwory Joe Strummera (wokalisty słynnych The Clash, miłośnikom muzyki filmowej znanego głównie z ciekawej interpretacji The Minstrel Boy jaką uraczył nas na soundtracku z Black Hawk Down), a także trochę klimatycznej instrumentalnej elektroniki lat 80 (grupa Pray for Rain) i folku z punkowym zadęciem (The Pogues). Z wyróżniających utworów bez wątpienia należy wymienić pojawiającą się na napisach końcowych piosenkę Strummera zatytułowaną Love Kills (Miłość niesie śmierć). Kompozycja ta bez wątpienia należy do ciekawszych pozycji w dorobku wokalisty, nie oznacza to jednak, iż jest powszechnie znana. A szkoda, bo gdy Strummer śpiewa „testament” Viciousa, mało kto może usiedzieć spokojnie:

Nie wiem już czym miłość jest

Czy coś jeszcze da mi to drżenie też

Gdy dłonie me mają kolor krwi

To mała powiem, och powiem, powiem ci

Daje śmierć

Miłość

Daje śmierć

Śmierć

Całkiem nieźle brzmi też utrzymana już w innym klimacie (lata 80) piosenka gitarzysty Sex Pistols Steve Jonesa – Pleasure and Pain, posiadająca również znaczący refren:

Rozkosz i ból

Piekło i Raj

Wszystko to niesie świat

Muzyka instrumentalna ogranicza się na soundtracku do utworów grupy Pray for Rain (w skład której wchodzili w owym czasie Gary Brown, Paul Trupin i James Woody), oraz do motywu wygranego przez The Pogues. Mimo tej marginalizacji odgrywa ona w filmie niezwykłą rolę. Swym oderwaniem od punkowej struktury (jak choćby w Chinese Choppers), przynależnością do innej epoki, nadaje surrealnego charakteru całości opowieści, tworząc z historii coś więcej niż biograficzną opowiastkę o życiu zwariowanego idola. Co więcej stanowi dodatkowy komentarz do obrazu Coxa. Dobrze to widać szczególnie w ostatniej alegorycznej scenie, w której widzimy Sida, który wraz z Nancy (z toku akcji dowiadujemy się że nie żyją) odjeżdżają odrealnioną taksówką (jak z instalacji Salvadora Dali) w nieznanym kierunku. Całość ilustruje utwór Taxi to Heaven – muzyczny komentarz grupy Pray for Rain.

Mimo tych pochwał muzyka z Sida i Nancy nie znajdzie raczej odbiorców wśród fanów muzyki filmowej. Wychowany na klasycznych partyturach słuchacz, choć może przebrnie przez utwory Pray for Rain i ewentualnie Joe Strummera, czy Steve Jonesa, bez wątpienia polegnie na punkowym Circle Jerks, obrzydliwie fałszującym Johnie Cale’u, czy przede wszystkim na „wyśpiewanych” przez Gary Oldmana, w dokładnej manierze Sida I Wanna Be Your Dog i My Way. I słusznie. Bo nie jest to muzyka do słuchania, lecz raczej dokument minionej epoki, specyficznie afirmujący punk, ową antymuzykę.

Dlaczego zatem recenzent muzyki filmowej, który na co dzień ma do czynienia z niezwykle konserwatywnym materiałem, wziął na warsztat tak dziwną i nietypową płytę. Odpowiedź jest złożona. Ponieważ lubię porządek, podam ją w lapidarnym stylu. Po pierwsze lubię wyzwania, po drugie w jakimś stopniu mam sentyment do rewolty punkowej, po trzecie spodobał mi się film, po czwarte wreszcie, jest to nieliczna okazja żeby napisać coś odmiennego od bazgrołów na temat tradycyjnych partytur.

Czy warto zatem sięgnąć po Sida & Nancy? Jeśli tak jak ja lubicie wyzwania, macie sentyment do rewolty punkowej i wreszcie, podobał Wam się film, powinniście po tę płytę sięgnąć. Jeśli nie spełniacie trzech powyższych cech darujcie sobie. I tyle…

Na sam koniec tej bardzo długiej recenzji, chciałem napisać jeszcze o jednym, o przesłaniu jakie zostawia nam Cox. Bo choć głównym tematem filmu jest destrukcyjny wpływ miłości, między wierszami można odczytać zupełnie co innego. Jedna z ostatnich scen przedstawia Sida, który w obskurnej scenerii wysypiska tańczy do rytmów hip hopu (sic!). Jest to wyraźny komentarz reżysera, symboliczny obraz śmierci prawdziwej muzyki punk, którą wypiera nowe (czyż dzisiejszy hip hop nie ma w sobie coś z punka?). I choć wiele osób pewnie się z tym nie zgodzi od dawna „punk is dead”. A umarł wraz ze swym najwybitniejszym, jedynym prawdziwym przedstawicielem. Sidem Viciousem.

Teksty utworów w tłumaczeniu autora

Najnowsze recenzje

Komentarze