Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kenji Kawai

Avalon

(2001)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Zdarzają się filmy, które w jednym kraju odbierane są jako dzieła genialne, w innym zaś stanowią wzór totalnej szmiry. Właśnie tak było w przypadku, niewątpliwie ciekawej, koprodukcji japońsko-polskiej, zatytułowanej „Avalon”. Zupełnie niezrozumiana w naszej ojczyźnie, obśmiana od góry do dołu, w Japonii i we Francji (która już dawno połknęła manghowego bakcyla) zyskała status dzieła kultowego, dzieła będące głosem pokolenia cyberpunku.

Twórcą „Avalonu” jest uznany japoński reżyser (znany jako autor głośnego „Ghost in the Shell”) Mamoru Oshii. Kręcąc „Avalon” postanowił iż zrobi go w koprodukcji polskiej. Na jego decyzję wpłynęło kilka czynników. Po pierwsze chciał uzyskać efekt odrealnienia, jaki niewątpliwie powoduje u Japończyków użycie dziwacznego języka polskiego, po drugie reżyser w wielu wywiadach podkreślał swoją estymę dla kina wschodnioeuropejskiego (z nieśmiertelnym Andrzejem Wajdą i jego Kanałem na czele), po trzecie wreszcie wiele scen możliwe było do nakręcenia za znacznie mniejsze pieniądze (aspekt ekonomiczny…). Gotowy produkt to bez wątpienia ciekawe kino. Ale niestety nie dla Polaków. Żenujące, sztuczne aktorstwo, złe tłumaczenie (brzmiące tak obco w ustach naszych aktorów wyrazy znane z japońskiego slangu) sprawiają, że oglądanie Avalonu to droga przez mękę. Po seansie zrozumiałem jednak, że dwie godziny spędzone w towarzystwie filmu Oshii wcale nie musiało wiązać się z odruchem wymiotnym. Wystarczyłoby gdybyśmy zastąpili fatalną sztuczność aktorów dubbingiem i lepszym tłumaczeniem, a już obraz zmieniłby się w całkiem intrygującą wypowiedź na temat prawdy i fikcji.

Abstrahując od fatalnej gry naszych rodzimych aktorów (z Małgosią Foremniak na czele) na widzu autentyczne wrażenie robią dwie rzeczy: skryte w sepiach zdjęcia Grzegorza Kędzierskiego, który z takim zrozumieniem potrafił odtworzyć irrealny manghowy świat oraz niesamowita muzyka stałego (już od 13 lat) współpracownika Mamoru Oshii, Kenji Kawai’ego.

Jak wszyscy wiemy Kawai to twórca nietuzinkowy. Autor, który świetnie czuje się w mrocznych produkcjach, w których z lubością może bombardować słuchacza oryginalną pełną ambientowych wstawek elektroniką. Co ciekawe kompozytor ten niejednokrotnie udowodnił, iż potrafi też napisać partyturę pełną klasycznego sznytu. Tak właśnie dzieje się w przypadku Avalonu. W muzyce tej poza standardowymi (choć często zaskakującymi) brzmieniami elektronicznymi dostajemy pełnorkiestrowe utwory w rodzaju Voyage to Avalon. Pomysł na muzykę Kawai miał prosty jak konstrukcja młotka. Prosty, ale diablo skuteczny. Sceny gry i codziennego świata realnego zilustrował za pomocą brzmienia syntezatorów, zaś świat wyższego poziomu (czyli owej fikcji) opisał pełną orkiestrą (Filharmonii Narodowej w Warszawie), wspaniałym chórem śpiewającym po polsku (sic!) tekst oraz sopranem Elżbiety Towarnickiej. Ponieważ w filmie występuję długa scena koncertu odbywającego się w Warszawie, Kawai przygotował muzykę niezwykle europejską jak na twórcę azjatyckiego. Nie będzie się mylił ten, kto doszuka się tu podobieństw do kompozycji Zbigniewa Preisnera (utwór Voyage To Avalon – Orchestra Version – w swej środkowej części bardzo mocno przypomina słynne Tu viendras z Podwójnego Życia Weroniki, notabene również śpiewane przez Towarnicką). Na całe szczęście Japończyk nie przekracza granicy celowych nawiązań (tylko mała część inspirowana jest Preisnerem) i jest rzeczą wyraźną, że to nie brak talentu każe mu sięgnąć do dokonań twórcy „Dekalogu”, lecz właśnie chęć stworzenia wyraźnej opozycji fikcja- prawda. Opozycji, która tak brutalnie jest zburzona przez dziwaczne zaskoczenie. Poza arcywspaniałym Voyage to… reszta materiału zawarta na płycie także jest w stanie przyprawić o dreszcz emocji Widać to choćby w posiadającym mistrzowski rytm i niezwykłą jak na muzykę filmową słuchalność Log Off i Log On czy choćby nostalgicznym Gray Lady (Ash). Co więcej Kawai po raz kolejny udowadnia, że w sposób perfekcyjny wręcz panuje nad elektroniką. Choć nie da się ukryć, że momentami jego ambientowe poczynania wyraźnie drażnią i co gorsza nudzą (City 13, Ruins C66, Flak Tower 22, The Ghost Hunting), to jednak trzeba pochwalić Japończyka za to, że w przeciwieństwie do wielu kolegów z Hollywoodu ma pomysł na wykorzystywanie instrumentów sztucznych (Log Off, Nine Sisters, Ruins D66, Log In). I za to mu chwała.

Soundtrack z Avalonu to w Polsce perełka. Nie da się go kupić w żadnym sklepie, bo dystrybutorzy przestraszyli się faktem, iż krytyka nie zostawiła na filmie suchej nitki. Bojąc się o utarg, wielcy potentaci fonograficzni woleli nie ryzykować. A wielka szkoda, bo muzyka Kawai’ego warta jest tego by można ją było kupić w każdym, dobrym salonie muzycznym.

Najnowsze recenzje

Komentarze