Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
David Arnold

007 – Die Another Day (Śmierć Nadejdzie Jutro)

(2002)
4,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Mimo, iż Świat To Za Mało plasował się w zestawieniu „box office” stosunkowo przeciętnie, nie stanowiło to większej przeszkody dla szefostwa MGMu do sfinansowania kolejnego odcinka przygód Jamesa Bonda. Wszak zbliżało się 40-lecie funkcjonowania tej postaci w kinematografii, a sam przyszły film miał być już dwudziestym z kolei. Z niesłychaną dotąd pompą przystąpiono więc do realizacji Śmierć Nadejdzie Jutro, inwestując przy tym ogromne środki finansowe i techniczne, by dopieścić jak najbardziej wizualną stronę obrazu. Oglądając to widowisko człowiek zastanawia się ile tak naprawdę w tym dziele pozostało z pierwotnego wizerunku bondowskiego kina szpiegowskiego. Zapewne niejedna starsza osoba śledząca od początku losy agenta 007 zadawała sobie to pytanie. Śmierć Nadejdzie Jutro niebezpiecznie balansuje na granicy nieudolnej próby wskrzeszenia dawnej świetności serii, a ortodoksyjnego kina akcji pokroju Mission: Impossible. Reklama jednak zrobiła swoje, co notabene doskonale prezentują tabele zy$ków.

Po raz trzeci już rola konstruktora oprawy muzycznej do filmów o Jamesie Bondzie przypadła Davidowi Arnoldowi, dla którego zakrzywienie spuścizny Barry’ego wejść miało właśnie w ostateczne i nieodwracalne stadium. Stosunkowo nowatorskie rozwiązanie problemu ilustracji Jutro Nie Umiera Nigdy narobiło wielu słuchaczom nadziei na poprawę zszarganego nieco wcześniej przez Serrę iamge’u bondowych partytur. Kolejna praca, tudzież Świat To Za Mało pokazała jednak, że pomysłowość Brytyjczyka na kolejne ścieżki tej serii jest z lekka ograniczona, a sam kompozytor zdawał się oddawać coraz silniejszej pasji ubierania tworzonego przez siebie produktu w syntetyczne, miejscami nieco tandetne szaty. O ile jednak Świat To Za mało prezentował sobą jeszcze względnie przyzwoity poziom merytoryczny i techniczny, tego samego nie można powiedzieć o następnej kompozycji serii, Śmierć Nadejdzie Jutro. Całą twórczość Arnolda w tym zakresie porównałbym do spaceru po gabinecie luster, gdzie za każdym razem spoglądamy w jeszcze bardziej powyginane i przekrzywione odbicie. Odbicie oryginału, które na początku tej przygody wydawało się intrygujące i fascynujące, a przy ŚNJ wręcz niesmaczne i odpychające.

Odpychający i niesmaczny okaże się już sam początek soundtracku. Zatrudnienie pop-gwiazdy do najnowszego Bonda stworzyło sytuację patową, w której rola sporządzenia piosenki promującej spadła na barki Madonny. Z typową dla siebie „finezją” stworzyła „plumkający” bubel, który na starcie szpeci już mniemanie o albumie. Tytułowe Die Another Day, to solidne uderzenie w policzki rzeszy kultywatorów wieloletniej tradycji wiązania bondowych piosenek z brzmieniami orkiestrowymi, a zarazem najtańsza z najtańszych form promocji produktu wśród mas wychowanych na dyskotekowych parkietach. Dalsza część albumu nie straszy już co prawda taką tandetą, ale nie daje również powodów do zbytniego optymizmu. Następujący po gniocie Madonny remix Oakenfolda na główne tematy Barry’ego i Normana trzyma co prawda przyzwoity dla mistrza elektronicznych brzmień poziom, lecz na dłuższą metę nie będzie nas w stanie zachwycić niczym konkretnym. Ot taka przebojowa wariacja na klasykę. Nic więcej.

Reszta soundtracku koncentruje się wokół dokonań Davida Arnolda, które de facto pozostawiają również wiele do życzenia. Pierwsze utwory z jakimi się zetkniemy zrobią nawet pozytywne wrażenie, dostarczając nieco wyświechtanej, ale solidnej i koncentrującej uwagę muzyki akcji. Flagowym utworem jest tu Hovercraft Chase – trochę przekombinowany elektronicznymi pląsami, ale nie kaleczący zbytnio naszego słuchu… w zasadzie momentami nawet przyjemny w odbiorze. Standardowo już w „bondowych ścieżkach” Arnolda, środek płyty traktowany jest jako chwila oddechu przed nadciągającym blokiem akcji. Jest to doskonałe środowisko na skonfrontowanie słuchacza z tematyką i muzyką źródłową. Tej ostatniej reprezentantem stanie się tu salsa z Welcome to Cuba. Tematycznie Śmierć Nadejdzie Jutro prezentuje się nieco ubożej podług poprzedniej partytury. Pierwszy kontakt nawiążę ze słuchaczem lejtmotyw Jinx Jordan, który jak się później przekonamy, w dalszej części soundtracku wiele do powiedzenia nie będzie miał. Na albumie zderzymy się tylko z dwoma bazowanymi nań utworami – Jinx Jordan oraz Jinx and James – notabene bardzo ładnymi i przyjemnymi w odsłuchu. Maraton względnej satysfakcji kończy się na temacie szalonego projektu Gustava Graves’a – „Ikar” – słyszanym w króciutkiej suicie, Icarus. Pewnego rodzaju nowością wypływającą z niego jest epicki chór, którego próżno szukać nam w poprzednich kompozycjach Arnolda do filmów o Jamesie Bondzie. Kilkakrotnie jeszcze ów apokaliptyczna melodia powróci w dalszej części krążka.

Prawdziwa farsa zaczyna się… a raczej powraca na nowo wraz z utworem Laser Fight. Przerost formy nad treścią, to najłagodniejsze określenie jakie nasuwa się na myśl, gdy zaczniemy przebijać się przez tą syntetyczno-symfoniczną ścianę absurdu. Chęć nadania muzyce akcji bardziej nowoczesnego kształtu owładnęła kompozytora, który najwyraźniej pogubił się mocno w swoich zamiarach, serwując tandetną i wyświechtaną 25-minutową łupankę dźwiękową, z rzadkimi tylko przebłyskami inteligentnych zabiegów kompozytorskich. Apogeum tej farsy jest 12-minutowa suita akcji, Antonov, chaotycznie skupiająca w sobie kilka fragmentów z finalnego starcia na pokładzie samolotu. Gdyby nie następujący po nim, bardziej okrzesany i przyjemny Going Down Together słuchacz kończyłby przygodę z albumem skacowany po tym drażniącym jak odgłos młota pneumatycznego kotle muzycznym.

Jakie zatem wrażenia nasuwają się po niespełna godzinie obcowania ze ŚNJ? Nie jest do końca tragicznie, ale źle na pewno. Nie dość, że sam kompozytor pokpił sobie sprawę idąc w banał, zrobili to także producenci zatrudniający Madonnę do stworzenia piosenki promującej. Należy dziękować wydawcom krążka, że nie znęcali się nad słuchaczami wypychając płyty po brzegi materiałem. Soundtrack do Śmierć Nadejdzie Jutro posiadam od dobrych kilku lat, ale wątpię bym przesłuchał go w sumie więcej niż 6-7 razy. Pewne jest, że nie prędko doń wrócę. Wolę ten czas spędzić po raz n-ty nad co jak co o kilka klas lepszą partyturą do Jutro Nie Umiera Nigdy.

Pozycja tylko dla ortodoksyjnych fanów serii, lub poszukiwaczy nieskrępowanej niczym rozrywki.

Inne recenzje z serii:

  • Blood Stone (vg)
  • From Russia With Love
  • Goldfinger
  • Thunderball
  • You Only Live Twice
  • On Her Majesty’s Secret Service
  • Diamonds Are Forever
  • Goldeneye
  • Tomorrow Never Dies
  • World Is Not Enough
  • World Is Not Enough – Expanded Edition
  • Die Another Day – Expanded Edition
  • Casino Royale
  • Quantum of Solace
  • Skyfall
  • Spectre
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze