Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
David Arnold

007 – Casino Royale

(2006)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Po niezbyt udanym przedsięwzięciu filmowym jakim było Śmierć Nadejdzie Jutro producenci mieli kolosalny dylemat, czy kontynuować coraz bardziej popadającą w beznadzieję serię, czy też „dać sobie siana”. Postanowiono jednak zaryzykować i wyłożyć pieniądze na następną część. Jednakże po drodze pojawiło się kilka problemów, których głównym sprawcą był aktor odgrywający dotychczas rolę Jamesa Bonda – Pierce Brosnan. Zażądał on bowiem gaży w wysokości ok 42 mln $ na co producenci rzecz jasna nie mogli się zgodzić. Po długich poszukiwaniach studio MGM ogłosiło, że idealnym kandydatem na zastąpienie Brosnana będzie brytyjski aktor – Daniel Craig. Jak każda zmiana w przypadku kreacji agenta 007 tak i ta wywołała wiele spekulacji, i wątpliwości. Obaw dostarczyło również oświadczenie jakoby film miał być prequelem wszystkich dotychczasowych z serii, a zarazem trzecią ekranizacją powieści Iana Fleminga, Casino Royale, poruszającej problematykę „początków kariery” Jamesa Bonda. Trzeba przyznać, że po dwóch poprzednich niezbyt udanych filmach, Casino Royale wnosi świeży powiew do serii poniekąd ratując ją przed upadkiem.



Po premierze Śmierć Nadejdzie Jutro twórca oprawy muzycznej, David Arnold, oświadczył, że definitywnie kończy z Jamesem Bondem. Decyzja nie wzbudziła wielkich kontrowersji, wszak partytura do jubileuszowego odcinka serii była wyjątkowo słaba. Gdy jednak ruszyła produkcja Casino Royale dziwnym trafem na liście płac znalazł się również i ten kompozytor. W udzielanych później wypowiedziach, muzyk zadziałał na wyobraźnię swoich fanów, deklarując rewolucyjne zmiany w nowej partyturze. Z niecierpliwością czekałem zatem na ten rzekomy muzyczny renesans. Dziś, mając już w ręku soundtrack do Casino Royale zadaję sobie pytanie: o jakie rewolucyjne zmiany chodziło Arnoldowi? Jeżeli sprawa miałaby się tyczyć stylistyki jaką wylansował na potrzeby serii, to nie widzę tu większych zmian, poza odejściem od ordynarnie epatowanej w ŚNJ elektroniki. W kwestii tematycznej większą inwencją Arnold również się nie popisał. Czyżby zatem po raz kolejny zakpił sobie z miłośników muzyki filmowej pustymi deklaracjami? Częściowo tak, chociaż pomimo ewidentnego braku zapowiadanych rewolucji, słuchając Casino Royale dotrze do nas, że jednak to już nie ten sam Arnold, co w bezmyślnie skonstruowanym Śmierć Nadejdzie Jutro. Znaczna miana nastąpiła na płaszczyźnie mentalnej kompozytora, który najwyraźniej zdał sobie sprawę, że okres sielanki i niezobowiązującego kina akcji dla Bonda się skończył wraz ze zmianą profilu serii. Potrzeba stworzenia odpowiedniego środowiska muzycznego dla pierwszych przygód agenta 007 skłoniła Brytyjczyka do utemperowania nieco swoich „destrukcyjnych” zapędów brzmieniowych. Innymi słowy, wraz z filmem, muzycznie cofamy się do przeszłości, bowiem Casino Royale pod względem stylistycznym przypomina mi bardzo Świat To Za Mało.

Płytę z soundtrackiem otwiera 7-minutowy symfoniczno-elektroniczny African Rundown. Z typową dla siebie finezją, niczym słoń w składzie porcelany, muzyk sieje spustoszenie dając poniekąd słuchaczom powody do obaw i refleksji nad formą i kształtem dalszej części ścieżki. Jak się później okazuje, muzyka akcji odgrywa w całości stosunkowo nikłą rolę, gdzie siłą dominującą jest stonowany underscore i liczne aranżacje tematyczne. Sama budowa „action-score” ulega drobnej zmianie podług poprzednich trzech partytur Brytyjczyka. Nie opiera jej bezpośrednio na tematyce, starając się generować linię melodyjną w nieco odmienny sposób. Ucieka się więc do eksperymentowania nad instrumentami perkusyjnymi (naturalnymi i samplowanymi) oraz dęciakami. Trzeba przyznać, że nawet nieźle mu to miejscami wychodzi, chociażby w końcowych fragmentach wspomnianego wyżej African Rundown. O wiele bardziej elastyczny pod tym względem zdaje się być Miami International – 12 minutowy blok muzyczny przechodzący powoli z ilustracyjnego, raczej mało absorbującego pląsu do całkiem interesującej, wspieranej gitarami elektrycznymi akcji. Na tym utworze hegemonia syntetycznych brzmień się niejako kończy. Dalsza część ścieżki, mimo że od czasu do czasu wspierana syntezatorami, stała będzie raczej pod znakiem czysto orkiestrowych łupanek. Finezją i pomysłowością action-score z pewnością nas nie porazi. Duetowi Arnold – Dodd zdarzało się tworzyć bardziej interesujące kawałki niźli przykładowe: Stairwell Fight, czy The Switch.

Pod względem tematycznym nowy Bond nie odstaje zbytnio od schematów poprzednich części. Tradycyjnie już otrzymujemy zestaw dwóch motywów: przewodni i miłosny. O ile ten miłosny raczej nie będzie w stanie zainteresować nas na dłuższą metę, to przewodni z pewnością zwróci naszą uwagę, a to za sprawą śmiałych nawiązań melodyjnych i stylistycznych do osiągnięć Barry’ego na tym polu. Doskonałym przykładem obrazującym ten stan rzeczy jest ostatnia minuta utworu Blunt Instrument. Nie zabraknie tu również kolejnych aranżacji głównych lejtmotywów serii, aczkolwiek w porównaniu z poprzednimi ścieżkami Brytyjczyka jest ich tu stosunkowo mało. Ze wszystkich jakie usłyszymy w Casino Royale najciekawszą zdaje się być ta zawarta w zamykającym film utworze The Name’s Bond… James Bond – bardzo klasycznym w swojej nowoczesności.

Pierwsze, co uderzyło we mnie po przesłuchaniu albumu, to brak na nim piosenki promującej You Know My Name autorstwa Chrisa Cornella. Zabieg ten świadczy o pewnym odstępstwie od tradycji bondowych soundtracków, gdzie tego typu utwory zawsze otwierały lub zamykały krążki. Choć piosenka Cornella nie poraża geniuszem (pozbywszy się tekstu otrzymujemy tylko orkiestrowo-rockowy pląs symulujący temat przewodni) plasuje się ona o klasę wyżej niźli kiczowaty, komercyjny twór Madonny z jubileuszowego odcinka serii. Pomijając już problematykę samej piosenki należałoby przyczepić się do samego materiału zawartego na płycie Sony. Mając na względzie charakter ścieżki, tak często i gęsto oddalającej się w rejony średnio pasjonujących ilustracji, pomysł wydania niemalże wypełnionego po brzegi materiałem albumu był nieco infantylny. Przyznam, że niejednokrotnie zmuszałem się wręcz do przebrnięcia przez ten blok muzyczny, bowiem jak zwykle w przypadku bondowych partytur Arnolda, nagrany w studio materiał nie poddany został żadnym zabiegom montażowym tylko najzwyczajniej w świecie, to co uznano za stosowne wrzucono na krążek.

Wnioski jakie nasuwają się po odbyciu 75-minutowej podróży wgłąb Casino Royale nie napawają zbytnim optymizmem. Miała być totalna rewolucja, tymczasem otrzymujemy mniej więcej ten sam produkt, tylko zapakowany nieco inaczej. Oczywiście na pewien sposób ścieżka ta rehabilituje nieudaną Śmierć Nadejdzie Jutro. Na pewno z kolei nie jest to powrót do chwil świetności Arnolda. Zatem największą satysfakcję obcowania z Casino Royale tak na dobrą sprawę odczują tylko fani serii. Cała reszta entuzjastów muzyki filmowej może spokojnie darować sobie tą pozycję przeznaczając pieniądze na bilet do kina, bo to bardziej się opłaci.

P.S. Kupując muzykę przez iTunes otrzymamy w prezencie 13 bonusowych utworów zamykających partyturę Davida Arnolda w obrębie „complete score”. Mimo, że te tracki nic nowego nie wnoszą do materiału podstawowego, trzeba przyznać, że jest to nie lada atrakcja dla miłośników twórczości Arnolda i z pewnością dobre rozwiązanie marketingowe. Fajnie byłoby, gdyby tego typu „prezenty” na stałe zadomowiły się w świadomości wydawców.

Inne recenzje z serii:

  • Blood Stone (vg)
  • From Russia With Love
  • Goldfinger
  • Thunderball
  • You Only Live Twice
  • On Her Majesty’s Secret Service
  • Diamonds Are Forever
  • Goldeneye
  • Tomorrow Never Dies
  • World Is Not Enough
  • World Is Not Enough – Expanded Edition
  • Die Another Day
  • Die Another Day – Expanded Edition
  • Quantum of Solace
  • Skyfall
  • Spectre
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze