Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alan Silvestri

Night at the Museum (Noc w muzeum)

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Noc w Muzeum, to kolejny film w dorobku Shawna Levy’ego kierowany do najmłodszej widowni. Scenariusz oparty na książce Milana Trenca pod tym samym tytułem, opowiada o stróżu nocnym Muzeum Historii Naturalnej, Larrym Daley’u, który podczas swojego pierwszego dyżuru odkrywa, że wszystkie eksponaty na czas nocy ożywają. Toczące ze sobą bitwy miniaturowe ludziki, biegająca po całym muzeum zwierzyna, gadające posągi i aportujący szkielet dinozaura… to tylko nieliczne problemy, z którymi na ekranie boryka się główny bohater, w rolę którego wciela się jeden z najlepiej prosperujących ostatnio amerykańskich aktorów komediowych, Ben Stiller. Noc w Muzeum jest kinem jak najbardziej rozrywkowym, ukierunkowanym na najmłodszych odbiorców, solidnym co prawda w swoim rzemiośle, ale niezbyt wysokich lotów. Zupełnie zresztą jak muzyka która go zdobi.

Mimo pewnych powiązań zawodowych Shawna Levy’ego z Christophe Beckiem, reżyser postanowił najwyraźniej odświeżyć troszkę muzyczny wizerunek swoich obrazów. Zainwestował więc w innego, nieco bardziej sprawdzonego na gruncie kina familijnego, kompozytora, Alana Silvestriego. Decyzja ta samej produkcji wyszła oczywiście na dobre. Noc w Muzeum otrzymało bowiem doskonale wtapiającą się w kadry filmowe ilustrację, która z typowym dla warsztatu Alana entuzjazmem porywa widza w wir toczącej się na ekranie przygody. Silvestri od dawna uchodzi w branży za dobrego ilustratora. Jego partytury nie dość że doskonale sprawdzają się samym filmie, to jeszcze szczycą się niewybredną stroną techniczną. Cóż z tego, skoro wyjąwszy ją z ram obrazu nierzadko ostaje nam się tylko rzemieślniczy produkt, gubiący się w swojej funkcjonalności. Noc w Muzeum jest tego dobitnym przykładem. Już poprzednia praca kompozytora – Dżungla – dała szeroki pole do dyskusji wśród słuchaczy na temat, czy oby Silvestri nie wypala się w swoim zawodzie. Jeżeli miernikiem tego jest ustawiczne kopiowanie się, oddalanie się w stronę zaspokajania potrzeb filmowych kosztem estetycznych, to chyba znak, że jednak coś jest na rzeczy.

Fundamentem omawianej ścieżki jest temat przewodni, który wyłączając fakt, że brzmi jak kompilacja lejtmotywów z Vana Helsinga i Lilo i Stitch, stanowi jeszcze element, który w jakimś tam stopniu skupi uwagę słuchacza. Podobnie zresztą jak w przypadku komediowego motywu Larry’ego, pojawiającego się głównie na początku wydanej przez Varese płyty z soundtrackiem. A co poza tym? Dobre pytanie. Słuchając albumu wielokrotnie próbowałem znaleźć jakiś punkt zaczepienia, dzięki któremu choć trochę zainteresowałbym się muzyczną oprawą do Nocy w Muzeum. Niestety próby te nie przyniosły większych efektów. Jedyne co do mnie docierało, to ciągłe wrażenie, że przeżywam deja vu, a moje uszy lada moment eksplodują od natłoku ciągle zmieniającego barwę i nastrój symfonicznego dźwięku wspieranego całym arsenałem elektroniki. Mimo, że taka amplituda emocjonalna, to norma dla partytur z filmów przygodowych, Silvestri nadzwyczaj mocno skuwa swoją muzykę kajdanami ilustracyjności, w wyniku czego już po kilkunastu minutach wsłuchiwania się w ten ferment dźwiękowy, ma się go po prostu dosyć. Przykro się robi, szczególnie gdy powróci się pamięcią do o niebo lepszych pod tym względem Mumia Powraca, czy Ekspres Polarny. Wtórność melodyjna i częste odgrzebywanie znanych już fragmentów sprawia, że bezkolizyjne przebrnięcie przez ten 53 minutowy score staje się jeszcze trudniejsze. Przykładem niech będzie 3-nutowa fanfara, którą Alan po raz n-ty już wprowadza do pasaży pomiędzy underscore, a muzyką akcji.

Największym mankamentem wypływającym z tego albumu jest jednak sposób w jaki go wydano. Z niepokojem i przerażeniem obserwuję jak wytwórnie, zwłaszcza Varese, wypuszczają kolejne ścieżki, których całość rozbijana jest na malutkie kawałeczki. Tworząca się z tego drobnica trwających niekiedy po kilkadziesiąt sekund utworów stręczy swoimi, nie zawrze dającymi się gładko odtworzyć przejściami, co ostatecznie zepsuć może przyjemność odsłuchu nawet najlepszych ścieżek. W przypadku Nocy w Muzeum jest to tylko kolejny gwóźdź do trumny i powód, by darować sobie przeżywanie tego festiwalu miernoty.

Spójrzmy prawdzie w oczy. Rok 2006 nie był dla Alana Silvestriego zbyt dobry. Mimo, że napisał 3 partytury, żadna z nich nie wybiła się ponad typową ilustracyjną przeciętność. Mało tego. Nie sposób nie zauważyć, że do warsztatu muzyka coraz częściej wdziera się wtórność i banał, który zaczyna powoli irytować. Noc w Muzeum to partytura nie wnosząca absolutnie nic nowego do dorobku Silvestriego. Nie wiem jak długo jeszcze kompozytor ma zamiar odgrzewać swoim słuchaczom to samo danie, ale za każdym razem gdy to robi, staje się ono coraz mniej apetyczne, szczególnie dla osoby zdającej sobie sprawę z możliwości jego „kuchni”. Cóż, dla poszukiwaczy taniej, niezobowiązującej, symfonicznej rozrywki, lub ortodoksyjnych fanów twórczości Silvestriego, Noc w Muzeum będzie nie najgorszym argumentem na spędzenie godziny wolnego czasu. Nie mieszczący się w tych kryteriach słuchacze mogą spokojnie darować sobie tą pozycję.

Najnowsze recenzje

Komentarze