Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hans Zimmer

King Arthur (Król Artur)

(2004)
5,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Chcemy czy nie, Jerry Bruckheimer zawsze będzie żądał jednego brzmienia, chyba że jakimś cudem zmieni mu się widzimisię. Wyprodukowane przez niego filmy mają muzykę w stylu Hansa Zimmera, jakkolwiek to pasuje, nie mówiąc w ogóle o wątpliwych wartościach artystycznych jego filmów. Nie było więc zdziwieniem poproszenie niemieckiego kompozytora o napisanie muzyki do nowej wersji słynnego mitu o Królu Arturze. Film miał być reżyserowany przez Michaela Baya, ale odszedł z powodu spraw finansowych. Ostatecznie został on zrobiony przez Antoine Fuquę, reżysera słynnego Dnia próby z Denzelem Washingtonem (Oskar kontrowersyjny, ale rola wciąż świetna) i bardzo krytykowanych Łez słońca, filmu moim zdaniem niedocenianego. Zimmera mogli chcieć i, miłośnik jego twórczości, Jerry Bruckheimer, i sam reżyser, który na pewno docenił jak dużo jego poprzedni film zawdzięcza muzyce. Fani bali się o to, co z tego projektu wyjdzie. W końcu to z tym producentem związana jest wielka klęska jaką jest partytura (w tym przypadku zakrawa to na ironię, ponieważ termin ten zakłada jakiekolwiek partie instrumentalne, ale no cóż…) Klausa Badelta I Nie Tylko do Piratów z Karaibów. Ale z drugiej strony, czy samo nazwisko Hans Zimmer nie niesie ze sobą pewnej jakości? O to miłośnicy i przeciwnicy Niemca będą się zapewne kłócić do końca świata i o jeden dzień dłużej. Czym zaś jest najnowsze dzieło tego kompozytora?

Początek może trochę przerazić. Pomysł używania piosenek w filmach epickich jest wykorzystywany tak samo często jak krytykowany. W tym przypadku jednak nie jest wcale źle, współkomponowana przez Zimmera i oparta na jego temacie piosenka jest zupełnie niezła, czasem porównywana do dokonań Enyi. Nic w tym dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że piosenkarka Moya Brennan jest jej rodzoną siostrą. W swoim czasie obie śpiewały w słynnym zespole Clannad, który niektórzy mogą kojarzyć z piosenką z filmu Ostatni Mohikanin.

Przejdźmy do samej partytury. Od samego początku wiemy już, że nie jest to bezmyślna kopia, z jaką mieliśmy do czynienia w Piratach z Karaibów. Zimmer dostał tu dość duży zespół, a poza tym, pełny chór, z którego prawie bez przerwy korzysta. Być może przez to, że chciał uzyskać bardziej gotycki klimat. Chór ma kilka swoich fragmentów na tej partyturze. Drugą sprawą jest elektronika, której jest tu dużo, ale jest odpowiednio zmiksowana, tak że nie wybija się na pierwsze miejsce. Partytura ma dwa główne tematy, pierwszy, na którym oparto później piosenkę, pojawia się już w okolicach 3 minuty, chwilę później osiągając dość dużą intensywność emocjonalną. Od razu należy stwierdzić, że nie można odmówić Królowi Arturowi epickiego charakteru. Muzyka akcji jest potężna, co słychać już w pierwszym, najlepszym na całej płycie, utworze. Pojawiają się tu dudy , nie są to charakterystyczne dla Jamesa Hornera Uilleann Pipes, ale klasyczne szkockie Great Highlander Pipes czy jak kto woli, po prostu bagpipes. Być może sam rytm perkusji, której jest bardzo dużo, jest współczesny, ale jeśli się nie zna kontekstu, jest to bardzo ekscytujące. Co ciekawe, Niemiec, stosuje tu rzadko przez siebie stosowane kotły. Generalnie, muzyka akcji przypomina zarówno Ostatniego samuraja (w swoim wewnętrznym dramatyzmie) i Twierdzę czy Karmazynowy przypływ. Wielu fanów Zimmera, rozczarowanych chociażby zeszłorocznymi projektami kompozytora, czekało właśnie na coś takiego. Drugi temat przypominający trochę Strength and Honor ze słynnego Gladiatora słychać pod koniec utworu. Zimmer dość rzadko z niego korzysta.

Muzyka Zimmera nie grzeszy na pewno oryginalnością. Dużą wadą jest to, że kompozytor nie próbował nadać temu jakiejkolwiek indywidualności. Fakt, że broni go trochę to, że jest to film Bruckheimera, który chciał po prostu potężniejszej wersji Gladiatora, i faktycznie, właśnie coś takiego otrzymaliśmy. Można też podejrzewać, że w dyskusjach na temat muzyki pojawiło się nazwisko Jamesa Hornera, bo, owszem, pojawiają się fragmenty, które mogły być na nim wzorowanym. Niedoścignioną partyturą do projektu pokroju Artura jest oczywiście słynny Braveheart. Próbkę tych nawiązań dostajemy w utworze trzecim, gdzie słychać podobne użycie basowych dętych blaszanych (albo syntezatora), dudy i mocną perkusję. Od siebie Zimmer dodał prawie etniczny chór. Nie udało mu się osiągnąć tej atmosfery, co Hornerowi, ale chyba nie miał nawet takiego zamiaru. Nie pierwszy raz Niemiec upodabnia się stylu tego kompozytora, są takie fragmenty we wcześniejszych Tears of the Sun. Mimo wszystko, Zimmer trzyma się swojego „starego dobrego” stylu, neoklasycznych progresji akordowych. Jest trochę muzyki na smyczki i solową wiolonczelę, lecz nie tak dobrej, jak chociażby w Księciu Egiptu czy Ostatnim Samuraju. Oczywiście, jak zwykle, te fragmenty są bardzo piękne, chociaż, w tym przypadku, jest to niczym w porównaniu z najpiękniejszym tematem tego roku, tematem Jamesa Newtona Howarda z filmu The Village. Poza tym, zapewne w ramach nawiązań do Gladiatora, tu i ówdzie pojawia się solo na duduk, trzeba przyznać, trochę niepotrzebnie.

To, co czyni tą, raczej średnią partyturę, dobrą jest chór, nawiązujący do najlepszych dokonań Zimmera, Króla lwa, Ognistego podmuchu, Gladiatora, trochę Crimson Tide. Ciekawe są też, rzadko stosowane, krzyki chóru, być może zainspirowane trochę Exodusem Wojciecha Kilara. Kompozytor trochę inaczej podszedł też do partii wokalnych, wykonywanych przez Moyę Brennan. Wykonuje ona materiał tematyczny, a nie improwizuje, jak Lisa Gerrard. Na uwagę zasługuje też utwór Hold the Ice, który zawiera bardzo dramatyczny fragment na cały zespół, a także, po raz pierwszy u Zimmera, solo na róg, coś co Niemiec powinien stosować dużo częściej oraz jedno z najlepszych wykonań tematu. Zimmera należy też pochwalić, za podsumowujący całą muzykę akcji, utwór Budget Meeting, mający w sobie bardzo dużo dramatyzmu, nawiązujący w swojej harmonii do Tajnej broni, ale tutaj akcja jest dużo mocniejsza i z pewnym podkładem emocjonalnym, to nie jest coś, co ma brzmieć „cool”, tylko po prostu epicka muzyka bitewna. Są tu może i pewne nawiązania do muzyki Trevora Rabina do Armageddonu, ale tu Zimmer pokazał swoją przewagę nad innymi twórcami z Media Ventures, potrafi nadać swojej muzyce dość emocjonalny charakter, a nie bezmyślnie się powtarzać. Jeden z fanów kompozytora krytykował go za nadmierne powtarzanie głównego tematu pod koniec filmu, trzeba jednak powiedzieć, że na albumie wcale nie brzmi to źle. Jest kilka ciekawych okrzyków na chór też, przypominających może trochę Księcia Egiptu. Samo zakończenie utworu też jest znakomite i przypomina najlepsze fragmenty Tajnej broni. Ostatni utwór powtarza wszystkie tematy. Znakomite jest zakońćzenie, oparte na temacie drugim, wcześniej zawiera ono jedną z najlepszych partii na wokal, tu z pomocą chóru.

Nie jest to zła muzyka, ani muzyka wybitna. Na pewno, dużo lepsza od tego, czego oczekiwano, bo nie oczekiwano niczego ciekawego. Zimmer skoncentrował się tu na muzyce akcji, to jest prawie zupełne przeciwieństwo jego poprzedniej, wyciszonej partytury do Ostatniego samuraja, która należy do najlepszych w jego karierze. Wymagania producenta (bo nie wydaje mi się, żeby Antoine Fuqua miał tu dużo do powiedzenia. Podobno wściekł się z powodu pocięcia jego filmu w celu otrzymania noty PG-13 (u nas od 12 lat), dzięki czemu Disney może więcej zarobić. Bruckheimer obiecał mu wersję reżyserską, która dostanie notę R, czyli taką jaką powinien dostać epicki dramat historyczny) nie pozwoliły mu zrobić czegoś nowego. Muzyka Zimmera jest epicka, czasem bardzo ekscytująca, czasem bardzo dramatyczna. Nie jest to najwybitniejsze dzieło, ale chór ratuje to przed dużym rozczarowaniem.

Najnowsze recenzje

Komentarze