Chiński wiolonczelista światowej
sławy Yo-Yo Ma w świecie muzyki filmowej jak na razie miał dwa spektakularne „wejścia”, asystując najpierw Johnowi
Williamsowi przy Siedmiu latach w Tybecie a następnie „oscarowemu” Tan Dunowi w Przyczajonym tygrysie,
ukrytym smoku (potem jeszcze była współpraca z Philipem Glassem przy Naqoyqatsi). Oprócz powiązań
filmowych, Ma od szeregu lat uczestniczy w licznych „kolaboracyjnych” nagraniach, nie mówiąc o występach koncertowych. Jak
na przykład wspomniany Williams, który nagrał z nim pod szyldem Sony Classical album pt. Yo-Yo Ma Plays the Music of
John Williams, wykorzystujący muzykę filmową jak i klasyczną tego pierwszego, w tym specjalny koncert wiolonczelowy
napisany oczywiście specjalnie dla Ma. Kolejnym gigantem, z którym Chińczyk współpracuje, jest maestro Ennio Morricone,
który chyba postanowił iż nie będzie gorszym od swoich słynnych kolegów i również nagrał płytę z genialnym wirtuozem
wiolonczeli. Pomysł na nagranie tego typu kompilacji zrodził się w kuluarach gali oscarowej AD 2001, gdzie Ma wraz z
Itzhakiem Perlmanem wykonywali fragmenty nominowanych ścieżek dźwiękowych. Morricone nie jest żółtodziobem w tego
typu przedsięwzięciach by wspomnieć album Cinema Concerto czy Focus, na którym słynne tematy w formie
piosenek śpiewa ostatnio muza Włocha, Portugalka Dulce Pontes.
Kompilacji, składanek muzyki Morricone na rynku jest multum, jednak wyrafinowanego miłośnika muzyki filmowej mogą
zaciekawić chyba tylko te, które są sygnowane przez samą postać kompozytora – lub co jeszcze ważniejsze – gdy twórca sam
bierze udział w nagraniu. Taką sytuację mamy tutaj. Muzykę na potrzeby tego albumu nagrywała Roma Sinfonietta, zapewniając
(co chyba ważne) unikalne, niemal magiczne brzmienie muzyki Włocha. „Na tapetę” wzięto wszystkie najważniejsze (i mniej
ważne) motywy/tematy z spektakularnej kariery twórcy. Oczywiście w centrum wykonań stoi wiolonczela Yo-Yo Ma, on jest tu
główną gwiazdą i „głosem” płyty. Materiał na albumie podzielono tematycznie biorąc pod uwagę współprace kompozytora z
różnymi reżyserami. Przyjrzyjmy się zatem temu bliżej.
Wyprawę po wielkiej spuściźnie
Włocha rozpoczyna chyba najsłynniejsza jego praca – Misja. I już tutaj spotyka nas pierwsza niespodzianka, gdyż
słynny, delikatny obój z „Gabriel’s Oboe” zastępuje nam pierwszoplanowa wiolonczela. Dla każdego, kto w sercu
głęboko nosi oryginalne nagrania, może to okazać się nie małym szokiem, ale aranżacja na wiolonczelę jest poprowadzona
fantastycznie. Solówki Ma balansują pomiędzy melancholią i refleksją, dodając tej i tak niezwykle pięknej i emocjonalnej
muzyce dodatkowej warstwy emocji. Chyba jeszcze ciekawsze jest słynne „Falls”, mój osobisty faworyt z Misji.
Następny segment to kompozycje z filmów Giuseppe Tornatore, dla którego to obrazów Morricone pisał ilustracje pełne
sentymentalizmu i nostalgii. Znajdujemy tu słynne fortepianowe solo z 1900.Człowiek legenda (gdzie fortepian po
krótkim wstępie zostaje zastąpiony przez wiolonczelę), niezapomniane tematy z Cinema Paradiso i Maleny
(właściwe brzmieniowo bardzo podobne) oraz ciekawy, chyba mniej znany temat z filmu Czysta formalność pt.
„Ricordare”. Temat, który podejrzewam jest jednym z faworytów samego Morricone, bo kompozycja to może mniej
znana ale jakże piękna.
Następna grupa utworów to muzyka z filmów Sergio Leone. Dawno temu w Ameryce to klasyka, temat Deborah,
„Cockey’s Song” (fletnia pana Zamfira i tutaj zaaranżowana na instrument Yo-Yo Ma), ale raczej popisy Ma nie dodają
do tej muzyki za wiele (to oczywiście komplement dla samej muzyki!). Inaczej już słynne „Ecstasy of Gold” z
Dobrego, złego i brzydkiego. Zaskakuje nas wielce, bo oto rolę wokalu Eddy Dell’Orso i gitary elektrycznej z
legendarnego oryginału przejmuje instrument Chińczyka. Uważam, iż Ma poradził sobie z tym doskonale, chociaż taka
ekspresyjna i dynamiczna muzyka może wydać się trudna do odbioru przez słuchacz w wykonaniu solowej wiolonczeli,
dodatkowo będąc przyzwyczajonym do oryginału… Nie zabrakło również słynnego „Finale” z Dawno temu na
Dzikim Zachodzie, choć pragnąłbym usłyszeć również „Man With Harmonica”, skoro obaj panowie zdecydowali się już
„rzucić na głęboką wodę” re-aranżując opisywany kawałek z The Good, the Bad and the Ugly…
Dwie ścieżki pochodzą z filmów Briana De Palmy. Najpierw elegia z Ofiar wojny (jednak nic nie pobije w sile
emocjonalnego oddziaływania suity pod napisy końcowe z pełnym chórem…) a potem słynny temat śmierci z
Nietykalnych. Wydaje mi się, że ten drugi to najbardziej emocjonalny kawałek na tej płycie pośród tylu pięknych i
poruszających arcydzieł a instrument Ma dodaje temu nagraniu dodatkowego tragizmu i bólu. Po wysłuchaniu zasadnej ilości
arcydzieł z filmów głośnych i bardzo ważnych w historii współczesnego kina, finisz albumu stanowią trochę mniej znane
fragmenty z ogólnej twórczości Morricone, pochodzące z filmów bądź seriali telewizyjnych, dla których przecież autor pisał
równie wybitną muzykę co dla szerokiego ekranu. Zaoferowana zostaje nam muzyka z Mojżesza, La Califfa i
znakomity temat z Marco Polo. O ile w Mojżeszu, po końskiej dawce emocjonalizmu i nostalgii w poprzednich
utworach, mamy po raz pierwszy do czynienia z muzyką dostojną i nobliwą, tak inspirujący charakter Marco Polo
pozwala dosłownie lśnić wiolonczeli Ma w swoich wirtuozerskich harcach.
Ten kompilacyjny album Ennio Morricone to bezsprzecznie jedno z najlepszych tego typu wydań jakie ukazały się na rynku.
Poziom talentu i twórczej myśli w zaaranżowaniu oryginalnych wersji przez Morricone jest imponujący. Lśnią, jak powiedziałem,
pełnym blaskiem nadal najsławniejsze kompozycje twórcy, które jeszcze długo zachwycać będą kolejne pokolenia fanów
muzyki filmowej. Najciekawsze chyba na tym albumie są kompozycje mniej znane, ale będące równorzędnymi rywalami tych
wielkich i sławnych: „Ricordare”, „Death Theme”, muzyka z La Califfa i przede wszystkim Marco
Polo. Cały album tak jak i muzyka zachowuje od początku do końca najwyższy poziom, przedstawiona zostaje nam z
wielkim pietyzmem ogromna spuścizna kandydata do najwybitniejszego kompozytora filmowego wszechczasów. Tym bardziej
godna jest uwagi to pozycja, gdyż kariera Morricone raczej chyli się już ku zasadnemu końcowi. Każdy, kogo zachwyciły
pasjonujące, ciepłe solówki Yo-Yo Ma na albumach z w/w Siedem lat w Tybecie lub Przyczajonego tygrysa(…),
będzie słuchając tej pozycji nadal zachwycony kunsztem tego wirtuoza. A fanów Ennio nie trzeba chyba
zapraszać.