Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Barry

King Kong (1976)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Przemek Korpus | 15-04-2007 r.

Chciałbym wam przybliżyć film, który według mnie co prawda nie wnosi nic ciekawego do historii kina, ale gigantyczny hałas, wrzawa jaka towarzyszyła mu podczas przedpremierowej gorączki sprawia, ze należy poświęcić mu kilka uwag. Mowa o King Kongu(1976r.), którego „remake” pojawił się jakiś czas temu na dużym ekranie. Obraz stworzony przez John’a Guillermina, który ze swym uprzednim doświadczeniem – katastroficznym filmem Płonący Wieżowiec – na pewno w jakiś sposób potrafił wskrzesić postać i dramat monstrualnej małpy wspinającej się po…. i tu małe zaskoczenie: po wieżowcach nieistniejących już, bliźniaczych drapaczy World Trade Center, a nie jak to miało miejsce w przypadku pierwowzoru po gmachu Empire State Building. Stres przedprodukcyjny dwóch konkurujących ze sobą gigantów filmowych (Paramount i Universal)- z których obronną ręką wyszła ekipa Paramountu – wzbudził wiele kontrowersji związanych nie tylko ze szczegółami fabuły, ale samej realizacji produkcyjnej! Z problemami również zmagał się kompozytor muzyki John Barry, ale o tym dalszej cześci. Na tym zakończę dywagacje na temat produkcji De Laurentisa (producent filmu), która w oczach krytyków i zwykłych kinomanów i tak nie zyskała sobie pochlebnej opinii. Przejdźmy do muzyki, bo na tym należy skupić się najbardziej.

Barry – legenda i wspaniały kompozytor filmowy, aczkolwiek ostatnimi czasy prędzej muzyk artystycznej szarzyzny i monotonnego stylu podjął się pracy, która miała na nowo nadać jego muzyce świeżości i autentyczności. Kompozytor nie miał łatwego zadania, jak zawsze w przypadku, gdy film ma już rzesze fanów z apetytami na więcej. I… rozczarował niestety…Odważę się rzec , że jego kompozycja była pisana na kolanie… Brak „dopieszczeń”, ulepszeń i zdecydowanie jakiegoś błysku w partyturze spowodował, że tak naprawdę otrzymaliśmy dość przeciętny score nie wyróżniający się niczym charakterystycznym – nic więcej jak poprawne rzemiosło. Cóż z tego, że producenci dopuścili się niebywałego niechlujstwa i haniebnego stanowiska wobec artysty podając mu tylko cześć ujęć – sekwencji do których Barry musiał w pośpiechu napisać muzykę, skoro to przecież uważany w środowisku geniusz muzyki filmowej! Muzyka John’a przypomina raczej oprawę romansu z wątkami mafijnymi, czy też enigmatycznej intrygi, niżeli partyturę, która miała zdobić film o groźnej, człekokształtnej małpie terroryzującej Nowy York. Porównując album King Konga do wytworu choćby Jerriego Goldsmitha z Planety Małp możemy przekonać się jaka przepaść dzieli obu kompozytorów we wprowadzeniu innowacyjności, a szczególnie lokalnych brzmień (mam tu ma myśli ujęcia z barbarzyńskimi tubylcami).

Już beż zbędnego smęcenia – wszak King Kong posiada i swoje zalety. Jest nią na pewno styl oraz klimat kompozycji. Choć sztampowy, to jednak przyjemny, lekki nawet, te bardziej mroczne tytuły nie są w jakiś sposób odtrącające. Powiew takiej subtelności rzutuje na słuchalność score’u. Potężna orkiestra pod batutą Barryego sprawuje się wyśmienicie. Każdy instrument ma swą określoną rolę i wykonuje ją w sposób wyborny. Widać tu ow legendarny kunszt kompozytora, który potrafił poukładać orkiestrę w należyty sposób. Znajdziemy zarówno mnogość aerofonów (instrumentów dętych) jak i znaczną ilość chordofonów (smyczków). Nie należy zapominać, że w scenach z tubylcami na wyspie ujawnia nam się gąszcz najdziwniejszych instrumentów perkusyjnych – idiofonów. Dęciaki – chociaż brzmiące bezbarwnie – podkreślają monolit mitycznej małpy. Jednak na próżno będzie nam szukać w muzyce dzikości, autentycznej zwierzęcej pierwotności, których zarysowane szczątki są tworem bardzo sztucznym, dodanym usilnie i bez inwencji. Partie smyczków to nic innego jak spłycony temat miłosny pięknej kobiety – Dwan (Jessica Lange) – do bestii. Sugerowane przez Barry’ego nuty nie odzwierciedlają niestety w pełni ładunku emocjonalnego przekazywanego wraz z ta scena. Jednakże fragment bardzo przyjemny i nastrojowy.

Warto wspomnieć o rzekomych „nawiązaniach” Barryego do Maxa Steinera – autora ścieżki dźwiękowej do prekursorskiej wersji Konga. To fikcja – obydwaj panowie stworzyli całkiem odrębne partytury i każdy z nich miał swoje specyficzne założenie, które miało przysłużyć się na potrzeby każdej z produkcji. Ripostując owym dywagacjom na temat pokrewieństwa w muzyce obu dżentelmenów wnoszę stanowcze i zdecydowane NIE;).

Jak więc ocenić prace Johna Barry’ego??? – Bardzo ostrożnie. Kompozytor miał swoje problemy, ale i również sam do końca zapewne nie wiedział czym tak naprawdę można zaskoczyć słuchaczy i kinomanów. Dobrze spisująca się płyta podczas odsłuchu, na pewno nie jest decydującym czynnikiem aby oceniać album wysoko. Brakuje tutaj pazura, dzikości Konga. Brakuje specyfiki dla tematu, oryginalności, która powinna odegrać decydująca role…Uważam, ze kompozycja Barry’ego byłaby na pewno ogromnym sukcesem gdyby umieścić ten wysiłek w innym filmie. Summa summarum typowy średniak z dobrym, muzycznym rzemiosłem dla gatunku jakim jest „dramat katastroficzny…. przygodowy?!?”.

Najnowsze recenzje

Komentarze