Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joseph LoDuca

Army of Darkness: Evil Dead III (Armia Ciemności)

(1993)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-04-2007 r.

Ash, główny bohater serii Evil Dead już pod koniec drugiej części dość przypadkowo i nieszczęśliwie trafia do średniowiecza. Aby powrócić do własnych czasów musi z przeklętego cmentarza wykraść osławioną księgę zmarłych. Problem w tym, że próbując tego dokonać Ash budzi do życia całą bandę kościotrupów, czyli właśnie tytułową Armię ciemności. O ile pierwsza część Evil Dead była po prostu niskobudżetowym survival horrorem, druga zaś horrorem ze znaczącym wątkiem komediowym, o tyle trzecia jest już kompletną mieszanką filmu grozy, zwariowanej komedii, fantasy i kina przygodowego. Trochę musiał „nagimnastykować się” więc kompozytor Joseph LoDuca, który wraz reżyserem Samem Raimi i aktorem Brucem Campbellem, od początku był z serią Martwego Zła. Każda ze składowych filmu musiała przecież znaleźć odzwierciedlenie w muzyce. Aby odrobinę ulżyć kompozytorowi skorzystano z usług samego Danny’ego Elfmana, który na potrzeby filmu skomponował jeden utwór, ale o nim nieco poniżej.

Soundtrack z Army of Darkness zaczyna się tak, jakby już na sam początek Varése Sarabande chciała zaprezentować słuchaczom, co najlepsze w muzyce LoDucy. Najpierw dane nam będzie usłyszeć świetne, majestatyczne chóry z pierwszych kilkudziesięciu sekund „Prologue”. Ten chóralny początek zdaje się bardzo mocno przypominać motyw z Cape Fear Bernarda Herrmanna, ale nawet jeśli to kopia, to LoDuca przynajmniej rozmachem przebił oryginał. Co prawda w drugiej części prologu robi się trochę bezbarwnie, ale już kolejna ścieżka poderwie słuchaczy zgrabnym, łatwo wpadającym w ucho heroiczno-przygodowym tematem. Takim, który w sam raz nadawałby się do filmu o rycerzach, piratach i czy innej wesołej kompanii żądnej awantur. 😉 Ów temat pojawi się jeszcze m.in. w dwóch ostatnich ścieżkach. „Give Me Some Sugar/Bone’anza” przedstawia kolejne dwie ciekawe melodie. W pierwszej części utworu usłyszymy temat miłosny, w którym dla podkreślenia czasu i miejsca akcji, LoDuca stosuje m.in. harfę. Zaś w drugiej części tej samej ścieżki naszych uszu dobiegnie kolejny heroiczny temat, pełen werbli i partii na instrumenty dęte, bardziej dynamiczny od tego z „Building The Deathcoaster”, jednak nie tak chwytliwy.

Trzy ścieżki i cztery różne, bardzo dobre tematy. Rzecz jasna w dalszej części partytury taka średnia nie może być utrzymana. Od czasu do czasu będą powracać wspomniane wyżej melodie, trochę będzie wszelakiego, mrocznego underscore, zupełnie niezłych fragmentów chóralnych czy muzyki akcji. Znajdą się nawet przyjemne, bardzo średniowiecznie brzmiące przygrywki („Ash Splits” i „Night Court”) a za to niewiele będzie muzyki typowej dla horroru. Żadnych nagłych wejść instrumentów dętych praktycznie nie doświadczymy. Także mimo wybitnie komediowego charakteru dużej ilości scen i masy filmowych gagów, muzyczna ilustracja z Army of Darkness zbytnio nie odzwierciedla w sobie tych elementów. Za wyjątkiem jednego utworu. „Little Ashes” to typowy mickey-mousing, który jest nieco irytujący w odsłuchu. Na całe szczęście nie ma tego więcej. Całkiem ciekawy jest za to momentami pompatyczny marsz umarłych – „March Of The Dead” Elfmana, w filmie ilustrujący przemarsz kościotrupich wojsk. Kto jak kto, ale Danny Elfman to chyba najodpowiedniejszy człowiek do zilustrowania takiej sceny. Pisząc muzykę do specyficznych filmów Tima Burtona nie raz musiał łączyć w niej horror i groteskę.

Ilustracja do ostatniej (przynajmniej póki co) części Evil Dead, jest podobnie jak i sam film Armia ciemności najbardziej różnorodna stylistycznie i zrobiona z całej serii za największe pieniądze. Obecne w filmie elementy przygodowe i fantasy mają równie pozytywny wpływ na partyturę Josepha LoDuca, co zwiększony budżet. Ten drugi zaowocował możliwością użycia chóru, którego brakowało w poprzednich filmach z Ashem, oraz większej orkiestry, co odczuwalne jest w brzmieniu muzyki. Oceniając soundtrack z Evil Dead II wystawiłem trochę naciąganą „trójkę”. Ta partytura jest co najmniej o „gwiazdkę” lepsza, więc siłą rzeczy należy się „czwórka”. Przede wszystkim za rozrywkowość partytury, bardzo różnorodnej i zupełnie bogatej tematycznie i z kilkoma niezłymi wejściami chóru. Soundtrack polecany tym razem nie tylko miłośnikom przygód Asha.

Inne recenzje z serii:

  • Evil Dead II
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze