Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Sahara 1

(1992)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.

Sympatyczny acz niezobowiązujący film o wyścigu samochodowym przez pustynne terytoria dwóch wojujących ze sobą plemion beduińskich, będący dość tradycyjnym i wiernym konwencji obrazem przygodowym, był przedsięwzięciem wdzięcznym oczywiście dla każdego kompozytora, choć przedsięwzięciem przy tym mocno schematycznym. Trudno bowiem uciec od klisz ilustrując kwitnący wśród piasków Sahary romans, romans między Europejką a młodym przywódcą nomadów. W świetle mojej znajomości gatunku uważam, że najdoskonalszym przykładem filmowej partytury dotykającej tematyki przygodowej w realiach północnoafrykańskich pozostaje po dziś dzień The Wind and the Lion Goldsmitha, konstrukcyjnie mocno konserwatywny, spełniający podstawowe wymagania obrazu przygodowego, ale jednocześnie bardzo świeży, pomysłowy w całej swej warstwie kompozycyjnej i dramatycznej. W odróżnieniu jednak od Amerykanina, Morricone w znacznie większym stopniu poddał się obowiązującej konwencji, z jednej strony pozbawiając stworzoną przez siebie ścieżkę dźwiękową walorów eksperymentatorskich (choć wiadomo zarazem, iż Ennio w odkrywaniu nowych palet brzmieniowych na przestrzeni swojej kariery posuwał się znacznie dalej niż Goldsmith), z drugiej zaś – tworząc dzieło dzięki przewidywalności przystępne, dzieło rozrywkowe, wychodzące naprzeciw oczekiwaniom przeciętnego widza. I nie pozbawione przy tym kompozytorskiej indywidualności.

Włoch nagina się do konwencji, ale jego styl pozostaje nienaruszony, nietknięty wręcz. Zarówno miłosny temat przewodni, jak i intensywna muzyka akcji to Morricone w czystym wydaniu, wykorzystujący na każdym kroku swoje znaki firmowe w postaci struktury melodycznej czy agresywnych pomysłów orkiestracyjnych. Dynamiczne sekwencje bitew i pościgów, zgodnie z poetyką kompozytora, pozostają w pewnym sensie bezkompromisowe, autor nie wygładza ich, nie stosuje tanich zagrywek dramaturgicznych, i choć cierpi na tym słuchalność, efekt filmowy prezentuje się w zupełności satysfakcjonująco. Nie bez przyczyny muzyka Morricone, nawet ta technicznie najtrudniejsza czy uważana wręcz za kiczowatą, w połączeniu z obrazem sprawdza się niemal zawsze, wykraczając przy tym poza zwykłe chwyty synchronizacyjne. Włoch łączy funkcje doskonałego opowiadacza i równie doskonałego kompozytora, idealnie jak się zdaje balansując między tymi wcale nie tak łatwymi do pogodzenia umiejętnościami. Sahara nie jest co prawda żadnym muzycznym fajerwerkiem, awangardowe tendencje Morricone są tutaj prawie całkiem zmarginalizowane, niemniej jednak autor nie boi się ostrzej obejść się ze słuchaczem, nie sięgając przy tym po banał ściany dźwięku całej orkiestry, ale wybiórczo wykorzystując poszczególne fragmenty określonych sekcji instrumentalnych, zwłaszcza swoich ukochanych trąbek. Szkoda że równocześnie rezygnuje z ciekawego, mocnego tematu beduinów, którego częstsze zaznaczenie stanowiłoby przyjemny kontrapunkt dla atematycznych i częstokroć lekko dysonujących sekwencji akcji. Duże ich stężenie na drugiej połowie albumu, niedostatecznie jednak zrównoważone przez pojawiającą się co jakiś czas romantykę, mocno obniża jego atrakcyjność – ostatecznie bowiem słuchacz nie otrzymuje ani wybitnej oryginalności, ani lekkości odbioru. A finałowa bitwa trwa blisko kwadrans…

Tematyka partytury również nie wybija się ponad pewien standard Włocha, aczkolwiek trzeba przyznać, że pozostaje ona ilustracją dla rozległych ujęć Sahary doprawdy znakomitą. Wyróżnia się tu zwłaszcza ładny temat miłosny, wykorzystany co prawda bardzo kliszowo, ale z wyczuciem stylu; jego hojna, romantyczna wymowa, połączona z widokiem wydm pustyni przywodzić musi na myśl rozmach muzyki Maurice Jarre’a i słynnego Lawrence’a z Arabii, mimo iż sama kompozycja zachowuje oczywiście indywidualne brzmienie Morricone. Trafność tematu w filmie jest kolejnym przykładem funkcjonalności i nieśmiertelności użytego przez Jarre’a schematu, schematu który po upływie czterech dekad wciąż prezentuje się nader elegancko, trwając na pozycji archetypicznej ilustracji piękna i potęgi pustynnego kraju. Jest to stereotyp budujący autentyczność historii na tyle dobrze, że Włoch nie musiał nawet zagłębiać się nadmiernie w etnikę, ograniczając ją niemal wyłącznie do charakterystycznych sekwencji perkusyjnych, stawiając zatem przede wszystkim na umowność. Podejście odmienne od bogatego w brzmienia etniczne The Wind and the Lion, odmienne z prostej przyczyny – Goldsmith nie pozwolił na dominację romantyzmu, czyniąc tematem przewodnim silny temat heroiczny. U Morricone wspomniany temat beduinów ma pewne cechy heroiczne, nie jest on jednak na tyle ważny dla muzycznej narracji, by w jakikolwiek sposób zdefiniować mógł całość partytury. Podobnie jak kilka powtarzalnych sekwencji akcji, stanowi on jedynie jedno z kół mechanizmu.

Po seansie filmu trudno nie zapamiętać, poza tematem miłosnym, niezwykle sympatycznego i przezabawnego marszu towarzyszącego perypetiom biorących udział w wyścigu międzynarodowych ekip. Ów komiczny wątek, równie humorystycznie zilustrowany przez kompozytora, dodaje obrazowi lekkości, partyturę zaś wzbogaca o kilka interesujących, wpadających w ucho utworów, które nie mają wprawdzie większych ambicji, ani narracyjnych ani artystycznych, ale działają na zasadzie dowcipnego kontrastu dla partii emocjonalnie związanych bezpośrednio z główną bohaterką (scena śmierci ojca, wątek romantyczny) oraz z beduinami (Sahara, wojny między plemionami). Podobnym urozmaiceniem jest pięciominutowa aranżacja tańców Charleston i Ragtime w The Party, choć sekwencja ta nieco zbyt długo odwleka rozpoczęcie właściwej orkiestralnej akcji filmu. Finałowa piosenka, Sahara, to już wyłącznie ciekawostka, kompozycja dość typowa dla Morricone, ale znajdująca się raczej daleko poza gronem wokalnych klasyków Włocha. I tak również określić można całą partyturę – jako dzieło standardowe, miejscami urocze, miejscami przeciętne, całościowo jednak zdecydowanie słabsze niż jego następca, czyli wybitne Secrets of the Sahara. Dzieło przy tym mocno procentujące w filmie, którego wartości bez obrazu można niestety mocno nie docenić.

Najnowsze recenzje

Komentarze