Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Armand Amar

Indigenes (Dni Chwały)

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Indigenes (Dni Chwały), to zrealizowany z dużym rozmachem film wojenny Rachida Bouchareba, opowiadający o grupie Algierczyków i Marokańczyków wstępujących do francuskiej armii, by walczyć z hitlerowskim najeźdźcą o wolność swojego kolonialnego państwa-matki, Francji. Dni chwały nie są typowym filmem wojennym, który drążyłby suche fakty historyczne. Na pierwszy plan już od samego początku wysuwają się dylematy moralne grupy cudzoziemców, którzy wyzwalając Francję targani są przez coraz większe wątpliwości czy oby walczą o słuszną sprawę i jak to się przełoży na sytuację w ich rodzimej Afryce. Dzieło Bouchareba od strony technicznej sprawuje się doskonale. Scenariusz co prawda nieco kuleje, zupełnie jak gra niektórych aktorów, ale film w ogólnym rozrachunku ogląda się całkiem przyjemnie.

Prawdę powiedziawszy, produkcja ta po dziś dzień byłaby dla mnie jedną wielką niewiadomą, gdyby nie pewien jej element, jaki parę miesięcy wcześniej podziałał na moją wyobraźnię. Chodzi mianowicie o oprawę muzyczną autorstwa jednego z najlepiej prosperujących ostatnio europejskich kompozytorów, Armand Amara. Ten zamieszkały we Francji muzyk izraelskiego pochodzenia, mimo stosunkowo krótkiego doświadczenia w branży muzyczno-filmowej popisał się już serią niesamowicie „głębokich” i wysublimowanych kompozycji, pozwalających mi stawiać tego artystę w gronie moich ulubieńców. Na fali głębokiego entuzjazmu po zetknięciu się z wielobarwną partyturą do La Terre Vue Du Ciel postanowiłem zagłębić się nieco bardziej w twórczość owego kompozytora, czego efektem była seria ciekawych odkryć muzycznych, wśród których należne miejsce zajmują również Dni chwały.

Tematyka wojenna Amarowi nie jest obca. Swój talent w ilustrowaniu dramatów umiejscowionych na tle historycznym pokazał już kilka lat wcześniej, pisząc oprawę do Amen. Ów ambitna praca, naznaczona ciekawą tematyką, interesującym językiem muzycznym i przesiąknięta typowo europejskim minimalizmem zapisała się w sposób szczególny w filmografii Amara. Z tak solidną bazą mógł śmiało zabrać się za obraz Bouchareba. Przesłuchawszy soundtrack, mimo kilku drobnych zawodów (o których poniżej), nabrałem wielkiej ochoty na skonfrontowanie tych wrażeń z filmem, tłumacząc sobie, że dopiero w jego ramach partytura ta w pełni rozwinie skrzydła, jak to miało miejsce na przykład w Amen. W tej materii niestety pomyliłem się znacznie. Amar strasznie poskąpił tu swojej muzyki, najbardziej chyba ze wszystkich filmów do jakich pisał, zostawiając znaczną większość scen bez oprawy. Tam gdzie już pojawiał się jakiś utwór, najczęściej był on pocięty i sam w sobie niewiele wnosił do całości. Innymi słowy, płyta z soundtrackiem o wiele dosadniej przemówiła do mnie niż ten sam materiał rozerwany na strzępy w filmie Bouchareba.

Skłamałbym gdybym powiedział, że zakochałem się w tym krążku od pierwszego usłyszenia. Początkowe wrażenia były tylko pozytywne. Dopiero każde kolejne odsłuchanie wprowadzało na wyższy etap zainteresowania. Pomimo sporej dozy przyjemności jaką można czerpać z muzyki Francuza, swoistego rodzaju drzazgą w oku są pewne piosenki topiące w arabskim folklorze smutny ton kompozycji Amara.. Chodzi mianowicie o Ya-Dzayer, Sur La Tombe i El Babour autorstwa Khaleda, śpiewającego również partie wokalne w oryginalnej muzyce. Wyrwawszy jednak ten muzyczny chwast otrzymujmy całkiem prosty, ale zgrabnie rozpisany i trafiający w wyobraźnie odbiorcy score, obok którego nie sposób będzie przejść obojętnie.

Jak już wspomniałem Dni chwały, to partytura trzymana w raczej smutnym, melancholijnym tonie. Muzyk z leniwie prowadzonej, ubogiej instrumentalnie orkiestry symfonicznej wyciska tyle emocji ile tylko może. A jest ich tu nie mało. Potok odciskającego piętno na słuchaczu dźwięku leje się tu szerokim strumieniem, a główną szczeliną z której się wydostaje jest śmiesznie prosty, ale jakże chwytliwy temat przewodni. Na tej płaszczyźnie Amar uciekł się do bardzo ryzykownego eksperymentu, zrzucając niemalże cały ciężar ścieżki na jeden jedyny temat. Ryzyko opłaciło się, bowiem pomimo tego, że melodia ta ściska mocno całą kompozycję w swoich klamrach, uczucie znużenia czy przesytu nie dosięga odbiorcy. Najefektywniejsze interpretacje tego lejtmotywu słyszymy w utworach opatrzonych chórem i perfekcyjnie wtórującą mu sekcją smyczkową, a będą to: Indigene oraz Sacrifice. Armand Amar tradycyjnie już daje upust swoim fascynacjom bliskowschodnimi klimatami muzycznymi. Nie zabraknie więc tu typowych etnicznych fletów, odpowiedniej skali muzycznej dla orkiestry, a zwłaszcza wokali arabskich, tak dobrze wiążących muzykę z pochodzeniem narodowym i etnicznym głównych bohaterów filmu.

Powstaje więc olbrzymi dylemat, jak oceniać tą płytę. Czy przez pryzmat całości zawartego nań materiału, czy tylko tego autorstwa Armanda Amara? Jakby nie było, Dni chwały to solidna i dobra w odsłuchu ścieżka, która zapewne zaintrygowałaby niejednego. Zaintrygowałaby, gdyby była realna możliwość nabycia tego krążka w naszych sklepach muzycznych. Niestety zarówno film jak i soundtrack z muzyką są skutecznie omijane przez naszych rodzimych dystrybutorów. Zainteresowanych i zdeterminowanych zachęcam jednak do poszukiwań na własną rękę, chociażby na stronach zagranicznych sklepów internetowych. Jeżeli cenisz sobie muzyczny język Amara, znasz jakieś jego albumy, które przypadły ci do gustu, to z pewnością nie zawiedziesz się na Dniach chwały.

Najnowsze recenzje

Komentarze