Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Takanori Arisawa, Masaki Araki, Tetsuya Komuro

Sailormoon: Music Fantasy (Czarodziejka z Księżyca)

(1994)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Pamiętam jakby to było wczoraj…

Godzina 15:15 – kończy się codzienna „odsiadka” w 4 klasie podstawówki i pozostaje dosłownie 15 minut czasu na dobiegnięcie ze szkoły do domu, by zdążyć na swój polsatowski blok serialowy, który rozpoczynany bajką dla dzieci, kończył się niesamowitymi wówczas dla mnie przygodami MacGyvera lub Drużyny A. Cóż to były za czasy! Człek ledwo do klamki od drzwi dorastał, a już mu kobiety po głowie chodziły. Nie bez przyczyny zresztą. Przez pewien czas bowiem ów serialowy blok zaczynał się całkiem intrygującym produktem „made in Japan”, swojego czasu hiciorem zarówno w kraju kwitnącej wiśni jak i stolicy disco polo, Czarodziejką z Księżyca. Oczywiście Polska tylko liznęła szału, jakim cieszył się ten twór w Japonii, a nowy importowany towar, Pokemony, skutecznie wymazały z pamięci nowego pokolenia dzieciaków przygody obdarzonych niesamowitymi zdolnościami panienek zmagających się z siłami ciemności. Mimo iż żaden był ze mnie miłośnik anime, tym bardziej Czarodziejki z Księżyca, to jednak zdarzało mi się karmić moją wyobraźnię (zresztą chyba jak co najmniej połowie z moich rówieśników) bzdetami jakie płynęły z tej półgodzinnej, codziennej rozrywki. 😉 A miernota tego japońskiego produktu odznacza się na każdej jego płaszczyźnie – począwszy od ogółu scenariusza, a skończywszy na detalach takich jak muzyka.

Jako iż serial ten oglądałem w wieku, że tak powiem cielęcym, jakoś specjalnie nie przejmowałem się wtedy takim zagadnieniem jak muzyka filmowa. Bo po co? Przecież w radiu i telewizji plumkały sobie wesoło Bayer Full i Shaza, a czegóż więcej człowiekowi do szczęścia wtedy było potrzeba? Los sprawił, że kilka lat później, już w czasie wstępnej fascynacji gatunkiem muzyki filmowej, przyszło mi zmierzyć się po raz kolejny z oprawą muzyczną do Czarodziejki. Prostacka i „tłusta” elektronika, działające na najniższe instynkty piosenki i wszechogarniający kicz ilustracyjny, to najodpowiedniejsza wiązanka jaką mogłem wtedy wysłać pod adresem autorów oprawy muzycznej: Tetsuya Komuro, Masaki Araki, a nade wszystko Takanori Arisawy. No, ale czegóż się spodziewać po tak niszowym przedsięwzięciu i muzykach mających bagaż doświadczeń lekki jak plecak wypchany balonikami z helem. Konfrontację z muzyką rzecz jasna przegrałem, co ugruntowało mnie w przeświadczeniu, by unikać wszelkiego rodzaju albumów z tej serii.

Szperając jednak ostatnio po zagranicznych „sajtach” internetowych natknąłem się przez przypadek na ciekawe zjawisko o wdzięcznym tytule Sailormoon: Music Fantasy. Chcąc skarcić się jakimś muzycznym bublem sięgnąłem po ten produkt i… No właśnie. Z jednej strony rozczarowałem się potwornie, z drugiej pozytywnie zdziwiłem. Rozczarowałem, bo nie zaspokoiłem mojej dziwnej potrzeby, a zdziwiłem, ponieważ dotychczasowe wyobrażenie twórczości pana Arisawy i spółki legło mi w gruzach. Zacznijmy od tego, że wyżej wymieniona płyta to przede wszystkim składanka. Składanka tego, co serialowy „skor” z Sailormoon, Sailormoon R i S może oferować najlepszego (o ile w ogóle może coś zaoferować w swym pierwotnym kształcie), znaczy się tematyki. Prawdopodobnie, gdyby ten radosny zestawik melodii wrzucono w oryginale na krążek, wywołałby w moim odczuciu salwę śmiechu. Pomysłodawcy albumu na szczęście dokonali stanowczych zmian w strukturze brzmieniowej ścieżki, urabiając ją na produkt uniwersalny i co najważniejsze całkiem znośny w odsłuchu.

Krążek o którym mowa składa się z 10 suit, dosyć różnorodnych pod względem stylistycznym, ale jednolitych w ogólnej celowości i ukierunkowaniu zawartego nań materiału. Od początku do końca panuje tu bowiem szeroko zakrojona swoboda brzmieniowa. Swoboda, która znajduje swoje ujście w przebojowych, typowych dla lat 80-tych nurtach amerykańskiej muzyki rozrywkowej. Mamy więc tu całą gamę popowo-jazzowych wariacji, klimatycznie błądzących pomiędzy serialami akcji pokroju Drużyny A czy taniej sensacji kina kopanego a la Chuck Norris, trochę zabawy z elektroniką, perkusjami oraz instrumentami solowymi (trąbki, skrzypce, fortepian i tym podobne). Mimo, że otwierający płytę temat przewodni roztoczy nad ścieżką odór kiczu i tandety, dalsza część dysku prezentuje się już o niebo lepiej. Jak na ironię zatem czołówka należy do najmniej interesujących kawałków z jakimi będziemy mieli do czynienia.

Płyta jako całość prezentuje się barwnie. Na każdym kroku coś nowego „pieści” nasze uszy. Ot istny festiwal taniej, aczkolwiek solidnej, wzorowanej na zachodnich schematach rozrywki. Poza typowym orkiestrowo-popowym dudnieniem, mamy tu cały wachlarz eksperymentów – na przykład wystylizowany na tango New Wave Heroines, albo przesiąknięty new age’owymi brzmieniami celtyckimi Holy Grail. Najwięcej uciechy dają jednak lejtmotywy tajemniczego pana z różą, Tuxedo, słyszane na płycie w dwóch utworach: gitarowym, trzymanym w latynoskich klimatach Knight of Tuxedo oraz romantycznym, jazowym Tuxedo Mirage. I wszystko byłoby w porządku, gdyby ów folklor dźwiękowy skończył się na tym właśnie tracku. Niestety następujące po nim elektronicznie nie wiadomo co (Final – Dancing In The Moonlight) nawiązuje już jawnie do kiczu i miernoty „uwertury” rozpoczynającej krążek.

Cóż. Mimo kiepskiego startu i lądowania nawet nieźle ubawiłem się słuchając tego krążka. Zadziwiające ile wspomnień z dzieciństwa można przywołać poddając się tej 45 minutowej terapii odmóżdżającej. Pojawienie się na rynku albumu Sailormoon: Music Fantasy nie zmienia faktu, że partytura w serialu jest po prostu nędzna. Udowadnia natomiast, że nawet taką nędzę muzyczną urobić można na produkt atrakcyjny i przemawiający uniwersalnym językiem. Językiem stojącej ponad różnymi pojęciami ilustracji rozrywki. W ogólnym rozrachunku nie żałuję, że natknąłem się na ten dysk, aczkolwiek był to jednorazowy skok w bok, na którego powtórkę nie prędko zdecyduję się ponownie. Nie mam więc zatem żadnych podstaw, by zachęcać do odsłuchania tej płyty… Oczywiście jeżeli jesteś fanem Czarodziejek, masz pokój obwieszony ich wizerunkami i co dzień składasz modły o wznowienie emisji, to zapewne połasisz się na to wydanie, które można ściągnąć całkowicie za darmo i legalnie klikając tutaj. Zresztą niepotrzebnie truję, zapewne masz już ten album w swojej kolekcji. 😉

Najnowsze recenzje

Komentarze