Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian May

Mad Max

(1979/1993)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-04-2007 r.

Gdybym Was zapytał kim jest Brian May, to co byście odpowiedzieli? Zapewne, że to gitarzysta słynnej, rockowej grupy Queen. Odpowiedź prawidłowa, ale jest też inny Brian May. To żyjący w latach 1934-1997 australijski kompozytor, tworzący głównie muzykę do produkcji z Antypodów. Jak wielu jemu podobnych, zaczynał od horrorów i dreszczowców (i tak naprawdę nigdy się od nich nie uwolnił), wypracowując styl zbliżony do Bernarda Herrmanna. Kiedy w 1979 reżyser George Miller i producent Byron Kennedy długo nie mogli znaleźć odpowiedniego kompozytora do swojego filmu, przypadkiem usłyszeli score, który początkowo wzięli za dzieło Bernarda Herrmanna. Była to jednak kompozycja właśnie Briana Maya i na tyle spodobała się tym dwóm panom, że postanowili zaangażować swojego rodaka do napisania ścieżki dźwiękowej do Mad Maxa.

Historia opowiedziana w filmie jest prosta i ograna: gliniarz o swojsko brzmiącym nazwisku – Max Rockatansky, mści się na motocyklowym gangu, którego ofiarami stali się jego bliscy. To, co wyróżnia ten film to, obok efektownych (jak na tamte czasy) scen pościgów, braku happy-endu czy młodego Mela Gibsona, specyfika miejsca i czasu – Australia niedalekiej przyszłości, w której społeczeństwo i prawo ulega powolnej degradacji a policjanci zamiast strzec prawa, muszą bardziej skupić się na walce o życie. Mad Max jest szybki, brutalny, niepokojący i bardzo pesymistyczny w wymowie. Dokładnie taka sama jest muzyka Briana Maya, która jeszcze bardziej uwypukla te cechy filmu. Kompozytor rozpisał partyturę właściwie tylko na smyczki, perkusję i dęte blaszane, otrzymując w rezultacie ostre, skrzypliwe, metaliczne dźwięki przerywane co chwila głośnymi wybuchami orkiestry. Gdzieś tam momentami przewija się jeszcze saksofon, czy flet, ale właściwie te partie giną pośród całej reszty. Kompozycja jest ciężka, mroczna, dość dynamiczna i bardzo chaotyczna. Lżejszych, łatwiejszych w odbiorze momentów jest jak na lekarstwo a prawie cała partytura pozbawiona obrazu jest bardzo trudna do przebrnięcia.

Chciałbym móc napisać, że score przed totalną „asłuchalnością” ratują tematy, ale to tylko po części prawda. Zacznijmy od tego, że faktycznie jest na albumie kilka powtarzających się ciekawych fragmentów muzycznych. Przez cały soundtrack przewija się 5-nutowy motyw dramatyczny (po raz pierwszy usłyszymy go w „Max Decides On Vengeance”, gdzie mamy też ciekawe smyczki w kontrapunkcie), który pojawiał się w filmie zwykle, gdy stało się coś złego. Po seansie Mad Maxa ten właśnie krótki temacik, był jedynym fragmentem muzycznym, który potrafiłem przywołać z pamięci i nawet zanucić. Ponadto interesujący, szybki temat na smyczki o bardzo niepokojącej wymowie, zaskakująco mocno podobny do jednego z motywów z Psychozy, znajdziemy we „Flight From the Evil Toecutter” oraz w „Jesse Searches For Her Child”. W tym pierwszym utworze mamy do czynienia z dość nietypowym zabiegiem. Właściwa melodia zostaje po kilku sekundach nagle ucięta i przez chwilę słuchamy jakiegoś mrocznego underscore’u, po czym temat znów powraca, dokładnie od tego momentu, w którym został przerwany. W filmie ma to swoje uzasadnienie montażem scen, ale na płycie jest to co najmniej irytujące. Zdecydowanie najładniejszym tematem Mad Maxa jest motyw miłosny (tak, tak, znalazło się w tym filmie miejsce na miłość). Po raz pierwszy zaintonowany zostaje w „We’ll Give 'Em Back Their Heroes”, gdzie choć pojawia się tylko na krótką chwilę, brzmi chyba najpiękniej. Wyraża sobą zarówno miłość, jak i radość, ale też błogi spokój jakiego Max doświadcza w chwilach spędzonych z rodziną. Gdzieś tam jednak jakby czuć pierwiastek tragizmu, czuć, że ta miłość nie będzie mogła trwać na tym świecie. Motyw miłosny odnajdziemy jeszcze w „The Beach House” oraz w kończącej album suicie, gdzie zostaje trochę bardziej rozwinięty i wzbogacony o krótkie partie na saksofon. Choć sam motyw nie jest żadnym arcydziełem muzyki filmowej i gdyby umieścić go na kompilacji z innymi miłosnymi tematami, to być może niczym na plus by się nie wyróżniał, jednak na tej płycie daje nam chwilę oddechu, relaksu i pozytywnych uczuć.

Muzyka z Mad Maxa to przykład ilustracji, która bardzo dobrze sprawdza się w filmie (Brian May otrzymał za tę partyturę nawet nagrodę Australian Film Award w kategorii Best Original Score), ale poza nim jest bardzo ciężka do przebrnięcia. Wszystkie utwory, z wyjątkiem ostatniego, są bardzo krótkie i jeśli nawet w którymś z nich pojawi się ciekawszy fragment, to nie zostaje on rozwinięty na tyle, by móc usatysfakcjonować słuchacza. Na dodatek, choć soundtrack zawiera chyba wszystkie fragmenty muzyki Briana Maya z filmu (razem niespełna 40 minut, ale naprawdę nie ma potrzeby, żeby było tego więcej), to brak w nim muzyki dodatkowej, skomponowanej przez Nicco Gazzanę. Mowa tu o występującej w filmie kabaretowej piosence „Licorice Road” oraz motywie na saksofon granym przez Jessie – żonę Maxa. Utwory te pewnie średnio komponowałyby się z partyturą Briana Maya, ale na pewno też stanowiłyby jakiś bardziej „słuchalny” przerywnik. A tak pozostaje album dla fanów Maxa Rockatansky’ego i może jeszcze dla fanów stylu Bernarda Herrmanna, do którego dzieł pewnie nie jedno podobieństwo można by tu wskazać.

Inne recenzje z serii:

  • Mad Max 2- Wojownik szos
  • Mad Max pod Kopułą Gromu
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze