Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Philippe Sarde

Lord of the Flies (Władca much)

(1990)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-04-2007 r.

William Golding, brytyjski prozaik, laureat literackiej nagrody Nobla, światową sławę zyskał praktycznie dzięki jednemu ze swoich dzieł: napisanej w roku 1953 r. powieści Władca Much. Golding, korzystając poniekąd ze swoich doświadczeń jako nauczyciela w szkole podstawowej, opowiedział historię grupy chłopców, którzy po katastrofie samolotu trafiają na egzotyczną bezludną wyspę. Tam organizują swoją własną mikro-społeczność, której podstawy szybko okazują się jednak kruche. Dochodzi do podziału na tych, którzy chcą trzymać się ustalonych reguł i nie tracą nadziei na ratunek, skupionych wokół głównego bohatera – Ralpha, oraz tych, którzy nad pracę preferują zabawę i polowania. Z czasem Ralph zostaje sam, a Golding czytelnikowi nie pozostawia wielu złudzeń na temat ludzkiej natury.

Sfilmowania tej mało optymistycznej w wymowie książki, po raz pierwszy podjął się w 1963 r. brytyjski reżyser teatralny Peter Brook tworząc kameralną, oszczędną w formie adaptację. W roku 1990 powieść Goldinga trafiła na ekrany po raz drugi, z nieco większym już rozmachem, za sprawą tym razem Amerykanów, a konkretnie Harry’ego Hooka. Ten do muzycznego zilustrowania swojej, chyba nieco hollywoodzko ugrzecznionej, wizji Władcy Much zaprosił francuskiego kompozytora, Philippe’a Sarde’a, znanego głównie z muzyki do filmów Romana Polańskiego i Jeana-Jacquesa Annauda. Francuz z kolei nie po raz pierwszy powierzył wykonanie swojej partytury muzykom Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej.

Podejście Francuza do kompozycji jest bardzo interesujące. Przede wszystkim dość wyraźne wydają się inspiracje francuskiego kompozytora słynnym baletem Igora Strawińskiego – Święto Wiosny. Być może to plakat filmu przedstawiający „barbarzyński” taniec chłopców wokół ogniska skierował myśli Sarde’a ku rosyjskiemu mistrzowi klasyki. W każdym bądź razie, zarówno muzyka akcji (a zwłaszcza ona), jak i niektóre elementy folklorystyczne na takowe inspiracje wskazują. Sarde dodaje tu jednakże jedną istotną rzecz od siebie – świetny chłopięcy chór, pojawiający się zarówno w dynamicznej muzyce akcji (kapitalna druga połowa utworu „Bacchanalia”) jak i muzyce stricte dramatycznej.

Cały score zbudowany jest zasadniczo wokół trzech elementów. Po pierwsze mamy wspomniane elementy folklorystyczne: ludowo brzmiące smyczki wspomagane różnego rodzaju piszczałkami, elektroniką a także werblami (których użycie miało zapewne na celu podkreślenie faktu, że dziecięcy bohaterowie są uczniami szkoły wojskowej) budują folk dość egzotyczny, mogący sprawiać momentami wrażenie marynistycznej czy korsarskiej przygrywki i w takiej formie rozpoczynający i kończący soundtrack. Etniczne cechy mają też fragmenty stanowiące emocjonalnie neutralną ilustrację bezludnej wyspy, w niewielkim stopniu Sarde przerzuca je także do kolejnych elementów swojej muzycznej układanki. A zatem do czegoś, co moglibyśmy w uproszczeniu nazwać muzyką dramatyczną, czyli po prostu tych elementów score o wyraźnym ładunku emocjonalnym, podkreślających dramatyzm sytuacji, tragizm, smutek, żal… W tym aspekcie najwięcej mają jednak do powiedzenia londyńscy symfonicy z dodatkiem skrzypcowych solówek lub chłopięcego chóru, świetnie budującego zwłaszcza ładny motyw w „Fire on the Mountain”. Trzecim aspektem jest, chyba najciekawsza na albumie, muzyka akcji reprezentowana głównie przez motyw, którego początek ewidentnie zapożyczony został z baletu Strawińskiego, ale w jego rozwinięciu kapitalną rolę odgrywa wspomniany już chór.

Muzyka Sarde’a sprawuje się w filmie na tyle dobrze, jest na tyle wyrazista i wyeksponowana, że wahałem się czy nie wystawić jej za ten aspekt noty najwyższej. Ostatecznie jednak, ze nie wynosi filmu na wyższy poziom i w niektórych momentach jest nieco zbyt oczywista albo zbyt łagodna, nieomal baśniowa (te chórki) i pozostałem na bardzo mocnej czwórce (takiej z plusem). Wszystko wskazywałoby, że na albumie będzie równie świetnie, gdyż wspominane w recenzji motywy są naprawdę niezłe, a do nich dodać należy jeszcze kilka innych ciekawych fragmentów akcji (niemal goldsmith’owska końcówka „The Island”) czy muzyki dramatycznej. Niestety te najznakomitsze partie dzieła Sarde’a są najczęściej bardzo krótkie i stanowią tylko jakąś część danego utworu; potrafią szybko przejść w underscore. Tego może nie ma znowu aż tak dużo, ma swój klimat i bez zarzutu sprawuje się w filmie, ale na płycie specjalnie nie błyszczy i takie „Demons” czy większa część „Cry on the Hunters” mogą przynudzać słuchacza. Rozrywkowość tej partytury jest właściwie znikoma, toteż jeśli tego oczekujecie, to spokojnie sobie możecie Lord of the Flies darować. Natomiast jeśli szukacie czegoś nietuzinkowego, oryginalnego – nawet mimo wszelkich inspiracji Strawińskim – i z klasą, to myślę, że warto się temu soundtrackowi przyjrzeć. Rzecz niebanalna i z niejednym naprawdę intrygującym, pomysłowym i co ważne: znakomitym od strony warsztatowej momentem. Stąd też także za album wystawiam, choć tu już lekko naciągane cztery gwiazdki. I autentycznie polecam, ale tym, którzy w muzykę filmową już zagłębiają się trochę mocniej. Warto odkrywać twórczość takich kompozytorów jak Sarde.

(niniejszy tekst jest poprawioną wersją recenzji opublikowanej swego czasu na portalu scoreaficionado.pl)

Najnowsze recenzje

Komentarze