Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Basil Poledouris

Flesh + Blood (Ciało i krew)

(1985/2002)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-04-2007 r.

Paul Verhoeven zdobył w Hollywood sporą sławę i renomę, mimo iż przez ponad 15 lat nakręcił dla Fabryki Snów raptem 7 filmów. Warto zwrócić uwagę, iż holenderski reżyser wykazał się dobrym zmysłem muzycznym, rozdzielając swoje hollywoodzkie produkcje pomiędzy dwóch znakomitych kompozytorów: Basila Poledourisa i Jerry’ego Goldsmitha (jedynie Showgirls zilustrował kto inny: David A. Stewart). Pierwsza współpraca Holendra z pierwszym z tej dwójki miała miejsce w 1985 r., przy finansowanym przez wytwórnie MGM i Orion anglojęzycznym debiucie Verhoevena, filmie Ciało i krew. Znamienne, że tak właśnie zatytułowany został ten film, albowiem to chyba najkrótsze określenie tego, czego w swoich filmach reżyser zdecydowanie nie unika: seksu i przemocy. Znajdziemy tego sporo także we Flesh + Blood. Akcja filmu umiejscowiona została w zachodniej Europie, w czasach przełomu średniowiecza i renesansu. To tutaj oszukany przez pewnego lorda, najemny żołnierz Martin (Rutger Hauer) w ramach zemsty, czy może bardziej rekompensaty, porywa jego wozy licząc tylko na znalezienie w nich cennych łupów. Traf jednak, że obok drogocennych szat i klejnotów w środku znajduje także przeznaczoną lordowskiemu synowi – Stevenowi księżniczkę Agnes. Długo by opowiadać, co dzieje się w filmie, jednakże nie o tym ta recenzja. Ja nadmienię jeszcze, iż sam obraz od typowo hollwyoodzkiego kina historyczno-przygodowego obok większej ilości tytułowych ciała i krwi na ekranie, odróżnia jeszcze niejednoznaczność postaci. Brak jest podziału na dobrych i złych. Tutaj nikt nie jest ani do końca okrutny, ani kryształowo czysty (z księżniczką na czele). Przez to każdy z bohaterów wydaje się być bardziej prawdziwy.

Ten fakt bardzo spodobał się samemu Poledourisowi, który już po obejrzeniu wstępnie zmontowanego obrazu (tylko z dźwiękiem nagranym na planie) zyskał sporo inspiracji do pisania partytury, a przy okazji wychwalał nieskończoną jeszcze produkcję Verhoevena przed wszystkimi znajomymi. Tworząc kompozytor miał dużo swobody a o żadnym temp-tracku mowy oczywiście nie było. Poza tym reżyser odwiedzał go tylko raz na 2-3 tygodnie krążąc między Los Angeles a Holandią, gdzie montował film. Obaj panowie wspólnie doszli do wniosku, że w kompozycji ani elektronika, ani muzyka stylizowana na średniowieczną nie może odgrywać istotnej roli. Ta pierwsza byłaby zdaniem Poledourisa ostatnią rzeczą, która odpowiadałaby tak 'żywym’, prawdziwym bohaterom, zaś ta druga nie miała w sobie ani wystarczającej dramaturgii, ani tempa, by pasować do obrazu.

Cóż więc zrobił Poledouris? Postawił na rozbuchaną, potężną, pełną fanfar muzykę, ewidentnie nawiązującą do najwybitniejszych dokonań Złotej Ery, jeśli chodzi o partytury do filmów przygodowych i historycznych (Rozsa, Korngold) choć w bardziej „nowoczesnym” brzmieniu, którą wsparł typowym dla siebie, elementem ludowym. Jedno zresztą łączy się z drugim, gdyż jak powiedział sam kompozytor: „Wielką siłą Rozsy było bazowanie znacznej części jego materiału na melodiach ludowych, a i dla mnie muzyka ludowa jest jednym z największych źródeł materiału melodycznego„.

Wspomniane inspiracje znajdziemy głównie w muzyce akcji, odgrywającej pierwszoplanową rolę zarówno w filmie, jak i na soundtracku. Wszystkie bitwy i potyczki obecne w obrazie Verhoevena zyskały Poledouris zilustrował perfekcyjnie, oddając w muzyce różnorodny ich dramatyzm, napięcie i wreszcie rozmach: od największej, otwierającej Ciało i krew sceny oblężenia miasta („Siege of the City”) aż po ciche, nocne, nieco 'partyzanckie’ zdobywanie zamku przez Martina i Agnes (świetny początek „Castle Invasion”). W większości tonalnego, świetnie sprawującego się także poza obrazem, action-score’u na pierwszy plan wysuwają się waltornie, wspierane przez inne instrumenty dęte, nigdzie nie doświadczmy za to chóru. Podobno podczas sesji nagraniowych ze słynną Londyńską Orkiestrą Symfoniczną (w składzie od 25 do 75 muzyków) wykorzystywano także syntezatory, ale któż odnajdzie w tej partyturze jakieś sztuczne brzmienia? Łatwiej pewnie będzie wychwycić, także rzadko stosowane, instrumenty rodem z epoki, w której umiejscowiono akcję filmu: średniowieczne bębny z kości czy archaiczne grzechotki i kołatki.

Choć stanowiąca syntezę nowoczesnego (wówczas) stylu Poledourisa oraz Golden Age, opisana już muzyka akcji stanowi sedno i wielką siłę partytury, to jednak największą perełką kompozycji jest znakomity temat miłosny. Usłyszeć go możemy w kilku bardzo różnych aranżacjach. Pierwsza, ilustrująca spotkanie Stevena i Agnes, jest raczej stonowana, czy wręcz dystyngowana („Courtship and Mandrake”). Najpiękniejsza wersja pochodzi z erotycznej sceny kąpieli Agnes i Martina („Martin and Agnes Love Theme”), gdzie melodia przepełniona jest największą dawką uczuć oraz pasji i spokojnie może konkurować ze swym odpowiednikiem – tematem miłosnym z Conana Barbarzyńcy. Do tego dochodzi jeszcze dramatyczna aranżacja ze sceny niedoszłego gwałtu na Agnes przez kompanów Martina („Assault on Agnes”) i najbardziej podniosła, którą usłyszymy w utworze z napisów końcowych.

Przyznam szczerze, że muzyka z Flesh + Blood nie zachwyciła mnie od razu. Musiałem zaliczyć parę sesji z albumem, do którego z początku przyciągał mnie głównie temat miłosny, nim ostatecznie się do tej partytury przekonałem. Później jeszcze obejrzałem znakomity, niesłusznie zapomniany film Verhoevena i polubiłem kompozycję Poledourisa już na dobre. Pomógł mi w tym także Prometheus Records, wydając na nowo score, którego pierwsze, limitowane wydanie Varèse Sarabande dawno już jest nie do zdobycia dla zwykłego śmiertelnika. Nowy wydawca odświeżył nagranie i dorzucił na płytę aż 10 dodatkowych ścieżek: 2 wersje alternatywne oraz 8 utworów, wcześniej pominiętych na płycie. Nie wnoszą one może zbyt dużo nowej jakości do kompozycji, ale podobno dobrego nigdy za wiele. Żeby jednak nie było tak pięknie, Prometheus, podobnie jak czas jakiś temu Varèse, wypuścił krążek w wydaniu limitowanym (3000 ręcznie numerowanych egzemplarzy) i nie sprzedaje tego zbyt tanio. Za parę lat pewnie Flesh + Blood znów będzie więc sporym białym krukiem. Warto więc zaopatrzyć się w ten album (o ile finanse pozwolą), gdyż obok świetnej muzyki Poledourisa jego atutem jest bardzo dobra książeczka z ciekawym tekstem Randalla D. Larssona, pełnym wypowiedzi kompozytora.

Najnowsze recenzje

Komentarze