Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Basic Instinct (Nagi instynkt)

(1992)
4,3
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 15-04-2007 r.

”Nagi instynkt” to jeden z bezsprzecznie najgłośniejszych i najsłynniejszych filmów lat 90-ych. Mimo całej otoczki skandalu i medialnego szumu wokół tej pozycji, obrazowi temu należy oddać wielkość jednego z najbardziej intrygujących kryminałów jakie kina miały przyjemność wyświetlać w ostatnich czasach. Skalę popularności ”Basic Instinct” może pokrótce oddać fakt, iż gdy film ten trafił do wypożyczalni w okresie boomu na wideo w Polsce, aby go obejrzeć należało się zapisywać z miesięcznym wyprzedzeniem! Oczywiście nie jest to taki normalny, zwyczajny kryminał, a sławę film zyskał poprzez bardzo śmiałe sceny erotyczne z udziałem Michaela Douglasa i Sharon Stone oraz mistrzowską realizację czołowego skandalisty Hollywood, Holendra Paula Verhoevena. Na szczęście, tym razem przy projekcie takiego kalibru swojego gigantycznego talentu nie marnuje Jerry Goldsmith, który kontynuuje owocną współpracę z reżyserem po wybuchowej ”Pamięci absolutnej” z 1990 roku.

Jerry Goldsmith stworzył tym razem jedną z najbardziej sugestywnych, gęstych, wręcz naładowanych intrygą i erotyką kompozycji swojej kariery. Wcześniej twórca ten potrafił pisać bardzo tajemnicze i nietuzinkowe partytury do kameralnych dramatów (”Zniknięcie”) czy historii miłosnych bądź kryminałów (”Chinatown”), ale tajemnica drzemiąca w orkiestrowym i elektronicznym melanżu jakiego jesteśmy świadkami przy okazji ”Nagiego instynktu” nie ma wielu rywali. Wspaniały jest temat główny od rozpoczynającego Main Title, mający w sobie tyle piękna co równocześnie kryjący w sobie coś zakazanego. Grany jest w różnych aranżacjach, przez pełną sekcję smyczków, to przez instrumenty drewniane albo np. fagot (znak firmowy kompozytora). Można powiedzieć, że motyw ten ma w pewnym sensie liturgiczny aspekt. Słowa te można potwierdzić faktem, iż swego czasu temat ten dość znacząco zostawał wykorzystywany przez stację Discovery Channel w swoim cyklu programów o tajemniczych artefaktach i niewyjaśnionych zjawiskach. I pasował tam doskonale! Goldsmith posiłkuje się głównie, jak już wspomnieliśmy, rzewną sekcją smyczek, która wsparta subtelną elektroniką kreuje nieswój klimat i atmosferę niepewności – technika ta z mniejszym efektem została użyta min. w jego późniejszych kompozycjach z lat 90-ych jak ”The Haunting” czy już wcześniej w ”Total Recall”. Przypomina to również nie kogo innego jak wielkiego Bernarda Herrmanna, który w swojej muzyce potrafił tak doskonale łączyć mrok z idealistyczną romantyką.

Syntezatory, tak zawsze chętnie przez twórcę implementowane (co prawda z różnym skutkiem) stoją raczej na uboczu, delikatnie podkreślają i tak już tajemniczy klimat. Ciekawym rozwiązaniem jest wprowadzenie zamysłu instrumentalnego przypominającego tykanie zegara czy użycie subtelnej czelesty, która wyzwala pewną magiczną atmosferę. Co prawda muzyka ta doskonale oddaje atmosferę filmu, ale prawdę powiedziawszy należy przyznać, że jest jej cokolwiek za dużo i w pewnych fazach zaczyna później nudzić, co jest pewną słabością albumu jako całości. Słynne sceny „łóżkowe” zostały „nakreślone” przez Goldsmitha i National Philharmonic Orchestra w zgoła inny sposób. Intensywne, wznoszące się podobnie jak w przypadku ilustracji Howarda Shore’a do min. ”Siedem” progresje akordowe na pełną orkiestrę oddają nam całą intensywność tych „wydarzeń”. Orkiestra dosłownie osiąga spełnienie przede wszystkim w dwóch utworach, „Pillow Talk” oraz w finałowym „An Unending Story” – tak pokrótce można opisać to co ma nam do zaoferowania w tej muzyce Jerry Goldsmith. Nic dziwnego, że nominowano ją do Oscara… Aby jeszcze bardziej podnieść emocje i troszkę pobudzić adrenalinę, w tak dużej dawce gęstego suspense’u i intrygi znalazło się miejsce dla dwóch utworów z muzyką akcji. W tym elemencie niestety Jerry Goldsmith nie lśni tak jak w wyżej przytoczonych. Muzyka to skąpana w energetycznej, synkopowanej perkusji, co jest pewnym wstępem do tego typu ilustracji akcji pisanej przez maestro w latach 90-ych. Obie ścieżki są niezłe ale nie wyróżniają się niczym szczególnym i brzmią trochę wtórnie min. w stosunku do poprzedniej kompozycji z kina Verhoevena, choć niewątpliwie ekscytujące (Roxy Loses).

Całość ilustracji do ”Basic Instinct” ma bardzo smutny, rzekłbym lodowaty charakter, niczym szpikulec do lodu, kluczowy przedmiot użyty w filmie. Oczywiście to żaden zarzut, taka miała być muzyka do uwodzicielskiego thrillera jakim jest ”Nagi instynkt”. Temat główny stworzony tutaj to jedna z najbardziej sztandarowych „wizji” Jerry Goldsmitha a jego sugestywność porównałbym min. do słynnego utworu The Mutant z poprzedniej współpracy Verhoeven-Goldsmith. Problemem na albumie jest trochę zbyt duża ilość tła kreującego klimat. W ten sposób, iż pewne ścieżki są do siebie bardzo podobne. Szkoda troszkę, że Goldsmith nie stworzył więcej charakterystycznych tematów a tak mamy tutaj wypominaną często przez krytyków regułę „temat główny plus 100 jego wariacji”. Sensacyjnym zakończeniem jest 8-minutowy An Unending Story z intonacją tematu na solową trąbkę przypominając ”L.A. Confidential” oraz targającymi orkiestrę emocjami, w których muzyka narasta, narasta i narasta w pewnym sensie zostawiając słuchacza w mniemaniu, iż ta historia faktycznie się nie zakończyła, co również widzimy w finałowym ujęciu filmu, którego nie zdradzimy…. W tym aspekcie muzyka Goldsmitha asystuje filmowi perfekcyjnie, lecz jak to przeważnie bywa, nie do końca te wrażenia mogą zostać przeniesione na album. Ale i tak jest to mistrzowska partytura filmowa – co do tego nie miejmy wątpliwości!

Najnowsze recenzje

Komentarze