Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Craig Armstrong

World Trade Center

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 15-04-2007 r.

Politycznie niepoprawny Oliver Stone realizuje film o tragedii z 11 września 2001. Czyż mogła być bardziej intrygująca wizja demaskatorskiego kina politycznego wysokiej próby? Kina, które w fascynujący sposób mogłoby odsłonić kulisy najbardziej spektakularnej tragedii jaką widział współczesny świat? Otóż niesforny Stone, twórca politycznych sensacji w stylu ”JFK” czy ”Nixon”, obdzierających bez patyczkowania się wszelkie zakłamania amerykańskiego systemu politycznego i społecznego, zrobił widzom przysłowiowego psikusa. Po klęsce ”Aleksandra” tworzy kino „ku pokrzepieniu serc”, gdzie raz jeszcze obejrzymy heroizm naszych amerykańskich sprzymierzeńców. ”World Trade Center” podzielił już widownię tak w ojczyźnie reżysera jak i na całym świecie. Dziwić może dobór kompozytora do tego projektu, Szkota Craiga Armstronga, którego pochodzenie mogło dawać przypuszczenia, że muzyka będzie obiektywnym i nie banalnym obserwatorem wydarzeń na ekranie. Po wysłuchaniu muzyki z ”WTC” jednak przyjdzie się nam zdumieć jak wszelkie przypuszczenia czy nadzieje po prostu „biorą w łeb”. Armstrong, twórca, prawdziwy autor w dzisiejszym zalewie średniactwa i miernoty, stworzył niestety bardzo banalną i przewidywalną ścieżkę dźwiękową. Niby wszystko gra, kompozytor „uderza w odpowiednie klawisze”, ale mamy wrażenie, że stać go na o wiele, wiele więcej…

Muzyka z obrazu Stone’a utrzymuje się w nurcie kameralnej muzyki emocjonalnej. Powolna natura, harmonia, pierwiastek zadumy i refleksji to przymiotniki chyba najtrafniej ją określające. Przymioty te stanowią o muzyce w większości utworów, utrzymując niemal godzinne doświadczenie słuchowe w mozolnym, bardzo sennym, niemal eterycznym klimacie. Także w sferze koncepcji technicznej muzyki, Armstrong niczym wybitnym nie zaskakuje. Score oparty jest o smyczki, solowy fortepian, typowe dla niego brzmienie subtelnych chórów oraz ambientową elektronikę. Gdzieniegdzie używany jest popowy beat, który tak naprawdę wprowadza jedyny element optymizmu do dość elegijnego charakteru partytury. Nie wiem również, czy przy całej swojej „fajowości” nie spłyca muzyki, która stara się być bardzo poruszająca, poważna, choć dramatyczna intensywność rzadko dochodzi tutaj do głosu. Kompozycję Armstronga cechuje również duża nostalgia oraz powściągliwość, większość utworów ciągnie się bardzo żmudnie i powoli, zahaczając o dzisiejsze trendy, które dominują w muzyce filmowej (z nastawieniem bardziej na emocjonalny underscore niż na obecnie królujący minimalizm). Muzyka zbudowana jest raczej na klasycznych, tonalnych teksturach i w tym zakresie brzmi dość tradycyjnie. Biorąc jednak pod uwagę zdolności aranżacyjne samego kompozytora, rozczarowując anonimowo… Brzmi nad wyraz amerykańsko i prawdę powiedziawszy mógł „wysmażyć” ją np. Alan Silvestri albo Thomas Newman. Oczywiście, jest tu fortepian, który nierozerwalnie wskazuje na Armstronga (chłodne, oddalone akordy), specyficzne linie smyczkowe lub wspomniane chóry, ale jest to taki bardzo fundamentalny Armstrong, taki Armstrong, który tylko zaznacza, że oto WTC napisał Craig Armstrong…

W tym kontekście i w odniesieniu do swoich przecież tak znakomitych jak do tej pory osiągnięć, kompozytor ten zawodzi. Nie będą dla nikogo wielkim zaskoczeniem główne tematy stworzone na potrzeby World Trade Center. W zasadzie jest to jedna, główna kompozycja, która podzielona jest na dwie odnogi. Pierwsza, często prowadzona przez solowy fortepian; i druga, inspirująca, można powiedzieć, że heroiczna w pewnym sensie, szczególnie zaznaczająca swą obecność z wtórującym jej elektronicznym podkładem. Przeważnie obie są rozdzielone i autonomicznie, w zależności od nastroju danej ścieżki, lecz istnieją również momenty, w których jedna przechodzi w drugą i chyba wtedy muzyka może się podobać najbardziej. Elementem, który nieznacznie burzy monotonię i małą różnorodność World Trade Center są utwory, w których występują soliści.

Wiadomo, że na fortepianie gra sam Armstrong jak i Randy Kerber (etatowy pianista Hollywood Studio Symphony, która wykonuje muzykę), wiolonczelową wersję tematu zapewnia Alison Lawrance natomiast partie wokalne na soprano wykonuje Susie Stevens Logan i Catherine O’Halloran. Szczególnie pewien delikatny „południowy” charakter partii wykonywanych przez Logan może wskazywać na jedną z ostatnich prac twórcy – ”Raya”. Również sam temat główny wykazuje pewne podobieństwa do tamtej kompozycji.

World Trade Center nie jest muzyką słabą – wprost przeciwnie: dla wielu kompozytorów mogła by stanowić jedną z najjaśniejszych pozycji w dyskografii. Problemem jest tutaj to, że Armstrong tworzy muzykę zachowawczą i w większości powtarzalną. Wiele utworów jest do siebie bardzo podobnych (szczególnie druga połowa płyty) i szczerze mówiąc monotonnie przynudzających przy istotnej długości ścieżki. Brak tu pewnego emocjonalnego „pazura”, jakiejś iskierki zachwytu, a nawet artyzmu, które można podziwiać na poprzednich filmowych czy poza-filmowych wydaniach Szkota. Muzyka po usłyszeniu kilku utworów staje się przewidywalna. Zastanawia właśnie ta wspomniana zachowawczość, „gra od linijki”, która jest tylko biernym obserwatorem i mi osobiście kojarzy się np. z muzyką telewizyjną. Niestety rok 2006 był dość rozczarowujący jeżeli chodzi o muzykę filmową i tym bardziej smutne, że nie daje rady tego słabego poziomu poderwać nawet taka osobowość jak Craig Armstrong…

Najnowsze recenzje

Komentarze