Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Thomas Newman

Meet Joe Black (Joe Black)

(1998)
4,5
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-04-2007 r.

Śmierć bierze kilka dni wolnego, schodzi na ziemię, zamieszkuje pod dachem milionera za cenę nieznacznego przedłużenia mu życia i na dodatek zakochuje się (z wzajemnością) w jego córce. Przedstawiony w uproszczeniu zarys fabuły Meet Joe Black (w Polsce po prostu jako Joe Black) brzmi banalnie, ale okazuje się, że można zrobić z tego zupełnie przyzwoity film. Oczywiście pod warunkiem, że Śmierć (w krajach anglojęzycznych jest rodzaju męskiego) nie będzie Ponurym Żniwiarzem, czyli zakapturzonym szkieletorem z kosą, ale Bradem Pittem, jej (jego) wybranka piękną Claire Forlani, a milioner Anthonym Hopkinsem. A całość dodatkowo jeszcze będzie mieć nieprzeciętną oprawę muzyczną, pełną romantyzmu, czy nawet melodramatyzmu i tajemniczości. Taką, jaką jest w stanie stworzyć zaprawiony już w romantycznych partyturach Thomas Newman. Oglądając film byłem pod dużym urokiem pięknej muzyki Newmana, która świetnie radziła sobie z ilustrowaniem opowieści i oddawaniem czy wzmacnianiem emocji towarzyszącym danej scenie. Nie mogłem sobie więc odmówić sprawdzenia, jak partytura sprawuje się poza obrazem. I tu niestety, co nierzadko się zdarza, przeżyłem drobne rozczarowanie.

Soundtrack z Meet Joe Black zawiera w zasadzie wszelkie cech szczególne, wszelkie wady i zalety stylu, jaki w muzyce filmowej preferuje Thomas Newman. Po pierwsze jest więc niezwykle urokliwy temat miłosny. Niestety pojawia się on na albumie dosłownie w trzech utworach. W „Walkaway” i „Cold Lamb Sandwich” usłyszymy go w skromnych orkiestracjach, z użyciem standardowych dla tej partytury instrumentów, a mianowicie: klarnetu lub oboju, smyczków i fortepianu – w partiach solowych lub łączonych. Natomiast w „That Next Place”, chyba najlepszym fragmencie całej partytury, mamy do czynienia ze swego rodzaju finałem, zagraną ekspresyjnie przez pełną orkiestrę kulminacją. I to wszystko, jeśli chodzi o najpiękniejszą melodię tego score.

A co poza tym? Kolejne newmanowskie standardy, czyli kilka pomniejszych delikatnych, romantycznych, acz mniej wyrazistych tematów czy lejtmotywów oraz subtelne muzyczne tło: muzyka tajemnicza, momentami nieco mroczna, momentami o charakterze swobodnego suspense’u. Ona świetnie prezentuje się w filmie, gdzie doskonale służy w budowaniu odpowiedniego nastroju, jednak na płycie może zwyczajnie wydać się przynudnawa. Nie dość, że duża część utworów jest bardzo krótka i w ich obrębie muzyka w żaden sposób się nie rozwija, prezentując tylko raczej jednostajne, choć nastrojowe tło, to jeszcze cały album cechuje wyraźna repetetywność stworzonych przez Newmana muzycznych schematów.

Do tego wszystkiego dochodzą instrumentalne aranżacje starych piosenek, takich jak „What a Whonderful World”. Grane są one przez inną orkiestrę niż reszta muzyki (i pod batutą Chrisa Boardmana, gdy przy pozostałych dyrygentem był kompozytor) i stylizowane są na jazzowo-klubowe wykonania z lat 40-tych. W ostatnim utworze dodatkowo z wokalem Israela Kamakawiwo’ole. Można sobie zadać pytanie, czy wpasowują się one w całość soundtracku. To chyba kwestia indywidualnego odbioru przez słuchacza. W moim osobistym odczuciu nieco gryzą się te utwory z oryginalną muzyką Newmana.

Meet Joe Black to pozycja głównie dla fanów Thomasa Newmana. Ci, którzy uwielbiają jego styl będą zachwyceni także i tym soundtrackiem: zarówno głównym tematem, jak i tajemniczym, subtelnym underscore. Reszta pewnie przejdzie obok tej muzyki dość obojętnie. A żeby przekonać się, jak różnie odbierana jest ta kompozycja Newmana, wystarczy rzut oka na oceny tego score na portalach zagranicznych: 3, 5, 3, 5, 4… Teraz przed zadaniem wystwienia finalnej noty staję ja i nie będę oryginalny. Ze swoją oceną wpasuję się idealnie w ten nurt, nie burząc średniej.;) Bowiem choć od czasu pierwszego kontaktu z muzyką do Meet Joe Black na płycie, po kilkunastu przesłuchaniach patrzę na album bardziej przychylnie, to wciąż daleki jestem od zachwytów. Z drugiej strony naprawdę doceniam to, jak partytura sprawuje się w filmie i podoba mi się bardzo temat główny. Polecać soundtracku jednak nie będę, gdyż wydanie płytowe tej muzyki mnie nie przekonuje. Jeśli widzieliście film i spodobała wam się kompozycja Thomasa Newmana, to chyba w zupełności wystarczy jeśli rozejrzycie się za samym tematem, a może uda się go znaleźć na jakiejś kompilacji. Cała płyta, choć przyzwoita, to jednak hitem będzie tylko dla wielbicieli kompozytora. Tylko, że ci pewnie dawno ją już mają a wszelkimi negatywnymi opiniami i tak się nie przejmują.

Najnowsze recenzje

Komentarze