Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Nino Rota

Godfather, the (Ojciec chrzestny)

(1991)
4,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 27-04-2007 r.

„Ojciec chrzestny”. Mario Puzo. Francis Ford Coppola. Marlon Brando. Al Pacino… Któż nie zna tego zestawu? Ta ekipa stworzyła w 1972 roku jak to się mówi: „dzieło epokowe”. Film, który okazał się nie tylko wielkim sukcesem finansowym (do czasu „Szczęk” Spielberga dzierżył rekord zysków) i artystycznym, lecz również spłodził tysiące odniesień, naśladownictw, analiz czy prób parodii obrazu romantycznej, aczkolwiek brutalnej i potężnej organizacji przestępczej pochodzenia sycylijskiego. Fenomenalna stawka aktorska, niezapomniane dialogi, epicki rozmach, kulisy tak znakomicie przeniesione z prozy Puzo i wreszcie muzyka. To składa się na wielką epopeję, w której „zagrało” idealnie wszystko, wygrywającą nie rzadko najbardziej poważane plebiscyty na film wszechczasów. Sycylijskie korzenie i włoski posmak wnosi do filmu chyba już dziś nieśmiertelna muzyka legendarnego Nino Roty, który obok Ennio Morricone i Maurice’a Jarre będzie najprawdopodobniej uważany za najwybitniejszego europejskiego kompozytora filmowego wszechczasów.

Muzyka z „Ojca chrzestnego” to przede wszystkim słynny temat główny, jeden z naprawdę najbardziej rozpoznawalnych utworów w historii kina. Przerabiany, aranżowany i grany na setkach kompilacji, koncertów czy w ramach innych okolicznościowych wydarzeń. Do tego stopnia, iż jego kolejne inkarnacje fana muzyki filmowej mogą chyba już tylko znużyć. Na szczęście ścieżka dźwiękowa z „The Godfather” oprócz tematu głównego (tzw. The Godfather Waltz) ma do zaoferowania bogactwo tematyczne i poziom muzyczny na miarę filmu, do którego została skrojona. Tematem, który często bywa (pewnie przez przypadek) mylony bądź mylnie „dokooptowywany” (niejako „z musu”?) do tematu walca jest temat miłosny, w którym Rota nie szczędzi rzewnego, orkiestrowego piękna. Oba tematy wspaniale się uzupełniają, oba posiadają swoisty „ludowe” piętno, które wykreować mógł chyba tylko twórca pochodzący ze słonecznej Italii. Orkiestrowemu brzmieniu wtórują znaki firmowe tej kompozycji, czyli akordeon i mandolina, tworząc sentymentalny, melancholijny urok, który doskonale tuszuje brutalne kulisy i kulturowe źródła zarządzaniem przestępczym imperium. I mimo, że Coppola stara się na tle całej zbrodni, spirali zła przedstawić sycylijską mafię w romantycznym świetle, tak naprawdę obraz ten wygładza w szczególności muzyka Roty…

Wydany przez MCA w 1991 roku album z „Ojca chrzestnego” jest bardzo dobrze skonstruowany. Miast prezentować muzykę chronologicznie lub w pełnym wydaniu (biorąc pod uwagę długość filmu!), przedstawia nam najbardziej istotne rozwinięcia tematyczne i fragmenty. Walc, którego symbol, czyli rozpoczynająca solowa trąbka niejednokrotnie przechodzi do pełnych poezji rozwinięć na całą orkiestrę bądź bardziej intymnych solówek na wspomniane instrumenty, jest zaintonowany kilkukrotnie, w tym warty wszelkiej uwagi finał z udziałem chórku. Pewnym jego przedłużeniem jest Sicilian Pastorale, w sielskim, delikatnym charakterze przypominając banicję Michaela Corleone w ojczyźnie jego ojca. Inną perełką jest z kolei Apollonia, gdzie mandolinie wtóruje lekka gitara akustyczna doskonale odzwierciedlając ekranowe, czyste uczucie Ala Pacino do jego wybranki. Nie bez znaczenia jest również pozostający w tle i trochę trudniejszy do wychwycenia (utwór The New Godfather), choć z pewnością mogący konkurować z tematami głównymi, temat Michaela. Pełen tak jak jego bohater złudnych nadziei i utraconej niewinności, będąc bardziej wyeksponowanym w części drugiej.

Na wydanie albumowe nie przemycono za to praktycznie w ogóle muzyki suspense’u, która w dość dużej ilości ilustrowała pierwszą część filmu po zamachu na Don Vito. W filmie bardzo dobrze tworząca duszne napięcie, tutaj praktycznie pojawia się tylko na moment, w osobie tykającego fortepianu i basu. Z perspektywy, jej ominięcie wydaje się jednak słuszne, ponieważ trudno sobie wyobrazić by była jakimś ekscytującym przeżyciem muzycznym. Choć klasy i funkcjonalności w filmie nie sposób jej odmówić… Zastanawiająca w tej kwestii jest ścieżka The Pickup, która nie znalazła się w końcowej wersji filmu. Bardziej przypomina gangsterską muzykę Ennio Morricone (jak „Dawno temu w Ameryce”), z pop-owym beatem oraz swingującą melodią i prawdę mówiąc nie miała prawa znaleźć się w filmie, choć dość ciekawa to propozycja. By dopełnić obraz różnorodności, należy wspomnieć również o bardzo ciężkim w odbiorze fragmencie ze sceny chrztu na organ kościelny oraz muzyce zaaranżowanej przez ojca Francisa Forda Coppoli do scen weselnych. Carmine Coppola, także dość uznany kompozytor filmowy, mający na koncie min. elektroniczny ambient „Czasu Apokalipsy”, odpowiedzialny jest za muzykę „źródłową” z weselnego prologu, w której znalazło się miejsce na tarantellę, przeróbkę tradycyjnego tańca włoskiego. Szczególnie ten utwór wywoła z pewnością uśmiech na Waszych twarzach. Świetna rzecz. Szkoda, że na soundtracku nie znalazła się za to weselna przyśpiewka pewnego dziadka ze starszyzny… ;).

Tak jak napisałem u góry, muzyka z „The Godfather”, a w szczególności temat główny, który ją reprezentuje mogła się już dawno znudzić i „przejeść”. Wydaje mi się, że wydanie albumowe zadaje kłam takim spostrzeżeniom. Zaledwie ponad 30-minutowy album to doskonała reprezentacja materiału Roty. Ta długość biorąc pod uwagę prawie 3-godzinny metraż filmu może dziwić, ale w samym obrazie muzyki również jest mało. Coppola anty-amerykańskim sposobem używa muzyki w dość stonowany sposób, przede wszystkim podkładając ją pod sceny bez dialogów, gdzie według mnie jeszcze bardziej uwydatnia swoją wielkość i klasę. Nino Rota stworzył prawdziwego klasyka, filmową ilustrację z fenomenalnym podłożem tematycznym, bezbłędnie posługując się orkiestrowym brzmieniem, które jest ani nie za potężne ani nie za kameralne, dodatkowo importując kilka naprawdę świetnych pomysłów. Ktoś może mimo całej eklektyki, o której napisałem powyżej zarzucić „The Godfather” małą spójność, jednak narracja muzyczna i dobór materiału wspaniale się według mnie uzupełniają. Przy wielu nagrodach jakie film zdobył, trochę pechowo statuetka Oscara ominęła Rotę, gdy jego nominację wycofano po odkryciu, iż część materiału wykorzystał z mało znanego filmu „Fortunella” z 1958 roku. Tak czy owak, historia zwraca Włochowi należne miejsce, nawet bez glorii Oscara. „The Godfather” to muzyka wielka i niepowtarzalna – legenda jest wciąż żywa.

Inne recenzje z serii:

  • The Godfather Part II
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze