Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Missing, the (Zaginione)

(2003)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 27-04-2007 r.

Rok 2003 był jednym z najbardziej dynamicznych w ostatnich latach dla Jamesa Hornera, twórcy który choć nadal ma bazę zaprzysięgłych fanów, znalazł się w ostatnich czasach w ogniu krytyki już nie tylko ludzi, dla których muzyka filmowa coś znaczy ale również zwykłych widzów i krytyki filmowej. Obok chyba niezbyt szczęśliwie dobranych lub nie dodających nic a nic do jakże bogatej filmografii kompozytora obrazów „Radio” i „Dom z piasku i mgły” (chociaż nominowane do Oscara…), największe zainteresowanie wzbudziły romans „Bez granic” oraz kolejna współpraca Hornera z reżyserem Ronem Howardem przy mrocznym westernie „Zaginione”, z głównymi rolami Cate Blanchett i Tommy Lee Jones’a. To pierwszy film Howarda po oscarowym „Pięknym umyśle”, produkcja która okazała się raczej klapą finansową, lecz ciekawe umiejscowienie filmu na pewno nie przeszkodziło w stworzeniu lepiej niż solidnej muzycznej ilustracji dziś 52-letniemu autorowi muzyki.

„Zaginione” posiada wszystkie wyróżniki współczesnego stylu James’a Hornera, przyznajmy się, w dużej większości nie aprobowanego z wielkim entuzjazmem przez fanów jego starszej twórczości jak i fanów muzyki filmowej w szczególności. Powód: Horner eksperymentuje. Ten fakt przekłada się w wydatny sposób na odbiór jego dzisiejszych ścieżek dźwiękowych. Tak było z „The Four Feathers” jak i z wojennymi „Szyframi wojny” czy „Wrogiem u bram”. Natomiast przy „The Missing” twórca mimo, że nie porzuca tych eksperymentów, również powraca do elementów, które uczyniły go „bożyszczem tłumów” w połowie lat 90-ych. A więc: silne tematy, ekscytująca akcja, doskonała aranżacja kilku środków muzycznego wyrazu dla osiągnięcia różnych stanów emocjonalnego oddziaływania muzyki – od suspense’u po mistycyzm. „The Missing” chyba najbardziej pożycza, jeżeli już jesteśmy przy tym „niesławnym” elemencie hornerowskim z dwóch najwybitniejszych jego partytur lat 90-ych: „Braveheart” oraz „Wichrów namiętności”.

Przyjrzyjmy się strukturze partytury. „The Missing” złożone jest właściwe z trzech głownych elementów. Pierwszym są dwa lub trzy główne tematy, powracające do hornerowskiej poetyki lat 90-ych. Świetnie jest usłyszeć ponownie majestatyczny, romantyczny temat na pełną orkiestrę, lecz tak jak wspomniałem powyżej, są raczej mało oryginalne jeżeli zna się poprzednie dokonania kompozytora. Melodyczne tekstury są przeważnie subtelne i nie wybijające się ponad ogólnie pojęty underscore, przynajmniej tym razem nie nużące tak jak w ostatnich pracach Hornera. Powraca również ten twórca do indiańskich wokaliz „Thunderheart” z 1991 roku. Wokaliz, które wydawało się – bankowo – znajdą się na soundtracku z „Windtalkers”. Może to i dobrze, że tak się nie stało, bo zaoszczędził je na znacznie lepszą partyturę. Jest ich, trzeba to przyznać w bród. Czasami stają się już irytujące, tym bardziej gdy wspiera je dyskretna elektronika, próbując budować mistyczny, mroczny klimat. Za dalszą część przestrzeni brzmieniowej The Missing odpowiadają natomiast weterani wydań Hornera: Tony Hinnigan i Michael Taylor, z rytmicznymi partiami na etniczne flety, przypominając podnoszące napięcie fragemnty „Legends of the Fall” czy „Patriot Games”.

Wspomnieliśmy o elektronice, która jest tutaj dość interesująca. Od próbkowanych żeńskich wokali po wibrujące, syntezatorowe efekty przypominające mroczną stronę „Pasji” Debneya. I tutaj Horner posilił się pomocą swoich starych znajomych: Iana Underwooda oraz Randy Kerbera. Wreszcie muzyka akcji, która jest jedną z również najlepszych w ostatnim okresie, jeżeli chodzi o tego twórcę. Trudno być oryginalnym w dzisiejszej muzyce filmowej, tym bardziej muzyce akcji, lecz Horner wpadł na dość nietuzinkowy pomysł zastosowania jako głównego środka perkusyjnego…krzeseł. Co prawda, trudno mi powiedzieć jak wyglądało użycie tych przyborów do siedzenia w celu wzmocnienia akustycznego odbioru muzyki, ale z pewnych źródeł wiem, że były to połączone partie krzeseł. Cóż, efekt jest bardzo ciekawy. W kilku miejscach na tym długim albumie mają one swoje bardzo silne wejścia (oczywiście w asyście innej perkusji), po raz pierwszy w utworze 3 i ogólnie odnoszą się w filmie prawdopodobnie do scen przemieszczania się na koniach. Muzyka towarzysząca konnemu galopowi lub kłusowi nie raz przeszła do historii, by wspomnieć niezapomnianą muzykę Morricone do westernów Sergio Leone czy porywającego Elmera Bernstein’a w „Prawdziwym męstwie” z Johnem Waynem. Muzyka Hornera jest już oczywiście dużo bardziej nowoczesna, wsparta złożoną orkiestracją i dysonansem, ale słucha się jej z wypiekami na twarzy. Punkt kulminacyjny soundtracka to eksplodująca akcja Rescue and Breakout, muzyka napisana z nerwem i niezwykłą dynamiką. Tutaj możemy w pełni docenić klasę oraz aranżacyjną maestrię Hornera i jego pomocników orkiestratorów. Album kończy prawdziwy gigant, bo aż 17-minutowy finał, który powraca do wszystkich najważniejszych elementów i pomysłów score’u, dodatkowo oferując dramatyczny, intensywny materiał w muzyce akcji.

W chwili premiery tego soundtracka zagraniczne portale traktujące o muzyce filmowej wystawiały mu maksymalne oceny, z czym raczej nie zgodzę się. Myślę, że było to podyktowane pewnego rodzaju „głodem” na tego typu napisanego z rozmachem i emocją prace Hornera, który nie zaistniał tak naprawdę od czasów „Titanica” i „Maski Zorro” a nie obiektywną analizą jego pracy przy „The Missing”. Kolejny raz przeszkodą w jeszcze lepszym odbiorze muzyki na albumie jest jego monumentalna długość, ponownie w okolicach prawie 80 minut. Na szczęście w tych 80-ciu minutach jest wiele znakomitych momentów, które wynagradzają czasami rozległe fragmenty underscore’u, choć czasami na owe momenty czeka się za długo. To kolejny dowód na to, że Horner tonalny i oparty na melodii to Horner najlepszy i co tu nie mówić najciekawszy. „Zaginione” to powrót do wysokiej formy, co przeważnie gwarantuje współpraca z Ronem Howardem.

Najnowsze recenzje

Komentarze