Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Aaron Zigman

Bridge to Terabithia, the – promo (Most do Terabithii – promo)

-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 03-05-2007 r.

Po sukcesie jaki odniósł „Władca Pierścieni” twórcy kina chyba na dobre przekonali się do gatunku fantasy. Nic więc dziwnego, że kują żelazo póki gorące, rozpaczliwie wręcz poszukując tematów, które umożliwią im zrealizowanie filmu i zarobienie pieniążków. Najlepszą kopalnią pomysłów jest oczywiście literatura. Po „Kronikach Narnii” sięgnięto także po bestsellerową powieść Katherine Paterson zatytułowaną „Most do Terabithii”. Po obejrzeniu filmu można powiedzieć jedno – choć przyjemne to kino familijne na niedzielny poranek, to jednak nie do końca odnajduję sens kręcenia takiego filmu. W odróżnieniu bowiem od „Władcy Pierścieni” czy nawet „Kronik Narnii” w „Moście do Terabithii” świat fantastyczny jest jedynie dziełem wyobraźni głównych bohaterów, przełożenie zatem go na język filmowy zawsze spłyci przekaz, zbanalizuje go zabijając magię jaką miał literacki pierwowzór. Dodatkowo nie rozumiem do kogo właściwie adresowany jest ten film. Dla dorosłych cała sfera fantasy, pokazana w sposób „niemetaforyczny” jest nieco infantylna, dla dzieci zaś wątek obyczajowy może się wydać niepotrzebnym balastem. Tym niemniej przy odrobinie dobrych chęci produkcja może być całkiem przyjemnym sposobem na spędzenie wolnego czasu, głównie dzięki fenomenalnym rolom najmłodszych aktorów. Cała reszta jest już porządnie rzemieślnicza, na tyle że chyba bardziej rekomendowałbym piękną książkę Katherine Paterson.

A jak wygląda muzyczna sfera produkcji? Z jednej strony mamy tu więc kilkanaście bardzo średnich piosenek (wydanych na komercyjnym albumie), które jednak odgrywają pewną rolę w fabule (może zbyt dużą). Z drugiej strony mamy muzykę ilustracyjną, stworzoną przez Aarona Zigmana, autora wciąż nie mogącego się przebić do pierwszej ligi hollywoodzkich twórców. Choć kompozytor nie jest debiutantem i na swoim koncie miał już kilka ciekawych dokonań („Notebook”, „Flicka”), to jednak wśród fanów muzyki filmowej nie jest jeszcze powszechnie znany. Nie do końca chyba słusznie, bo choć Zigman może nie tworzy jakichś rewolucyjnych dzieł, to jednak ma dar do pisania ładnych melodyjek, co być może przy odrobinie szczęścia sprawi, że jeszcze o nim usłyszymy.

Promocyjny album, który pokrótce postanowiłem scharakteryzować, w odróżnieniu od wydania komercyjnego, zawiera samą muzykę ilustracyjną. Dla doświadczonych słuchaczy zapewne nie będzie to żadna gratka, tym niemniej jest to w sumie przyjemna, muzyka posiadająca ładną melodię przewodnią, melodię która to właśnie skłoniła mnie do napisania recenzji. Temat ten najlepiej możemy podziwiać w takich utworach jak Main Title, Entering the Forest i End Title. Jest to taka niezwykle ciekawa mieszanka wpływów Thomasa Newmana (gitara i smyczki przypominają „Zaklinacza Koni”) z Harry Gregsonem-Williamsem i jego Kronikami Narnii (chór). Chociaż całość to takie muzyczne deja vu, to jednak wcale nie przeszkadza to w dużej radości, jaką czerpać można z takiej muzyki. Muzyki dynamicznej, pełnorkiestrowej z nutką przyjemnego chóru. Muzyką, za którą w głębi duszy tęsknią wszyscy fani soundtracków.

Poza głównym tematem i rozlicznymi jego wariacjami (Crossing the River, Jesse’s Bridge, Janice Down), jest tu jeszcze kilka smaczków w postaci chociażby Running Across the Paddocks, Building the Fort, The Race (newmanowskich w swej wiejskiej swojskości), czy Jesse Grieves, Leslie’s Diving Story, Paying Respects (tracących emocjonalną stroną stylu Jamesa Newtona Howarda). Może nie są to jakieś wybitne osiągnięcia sztuki ilustratorskiej, ale słucha się tego w miarę dobrze, zarówno na płycie jak i wraz z obrazem.

Największym mankamentem płyty jest niestety banalna i nachalna w swym puentowaniu obrazu, muzyka opisująca akcję. Zigman idzie na łatwiznę i rzemieślniczo stara się orkiestrą odwzorować każdy ruch kamery, co sprawia, iż ilustracja na płycie staje się nudna. Dodatkowo w zakresie orkiestracji (The Battle, The Darkmaster, Squorges) kompozytor nadmiernie wzoruje się na masywnym stylu Johna Williamsa, co z pewnością nie jest dowodem na jego kreatywność.

Czy warto zatem sięgnąć po promocyjny album Zigmana? Chyba nie do końca. Jeśli nie uwiódł was film to raczej wystarczą wam fragmenty zawarte na komercyjnym wydaniu. Jeśli zaś zakochaliście się w tej miłej historii o przyjaźni to możecie spróbować. Może Terabithia was pochłonie?

Najnowsze recenzje

Komentarze