Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Nellee Hooper, Craig Armstrong

Romeo + Juliet, Vol.2 (Romeo i Julia)

(1996)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 05-05-2007 r.

Ta nowoczesna adaptacja jednej z najsłynniejszych sztuk Williama Szekspira zyskała z chwilą premiery tyluż zwolenników co przeciwników. Australijski reżyser-wizjoner Baz Luhrmann przedstawił swoją niesamowicie eklektyczną, pełną feeri barw, połączenia artyzmu i tandetnego kiczu, rewelacyjnie zrealizowaną wersję „Romeo i Julii”, która z miejsca stała się przebojem wśród nastoletniej widowni. Film spotkał się również z entuzjastycznym przyjęciem wśród widowni dorosłej, czego dowodem jest np. nagroda za najlepszą rolę męską na Festiwalu Filmowym w Berlinie dla Leonardo di Caprio, w ówczesnym czasie bożyszcze nastolatków. Wizja Luhrmanna, mistrza artystycznego kiczu w „Moulin Rouge!” nasycona jest również dramatyzem i emocjami, co odbija się w muzyce, która została stworzona oryginalnie lub zaadaptowana z wcześniej istniejącego materiału. Muzyka z „Romeo i Julii” została wydana w dwóch egzemplarzach. Pierwszy był typowym „komercyjniakiem” łączącym piosenki wykorzystane bądź inspirowane filmem. Domagania fanów o muzykę oryginalną oraz popularność filmu wymusiły wydanie drugiej płyty, tzw. Vol. 2, na którym znalazła się wreszcie muzyka opisowa, nagrana i napisana specjalnie do filmu. Czyli to, co fanów muzyki filmowej interesuje w szczególności.

Podobnie jak w przypadku „Moulin Rouge!”, „Romeo i Julia” jest niespotykanym miksem różnych brzmień i pomysłów, które jedni słuchacze powitają z oklaskami, innych z kolei doprowadzi do bólem głowy. Film z 1996 roku datuje się na pierwszą współpracę Luhrmanna ze szkockim aranżerem i kompozytorem Craigiem Armstrongiem, którego dzisiejsza, bardzo wysoka pozycja w filmowo-muzycznym światku, została ugruntowana właśnie dokonaniami przy tym filmie (nagroda BAFTA). Swe siły z Armstrongiem łączy jeszcze dwóch kompozytorów, wywodzących się z formacji Massive Attack. Pierwszym jest Brytyjczyk Nellee Hooper, którego korzenie muzyczne są w zasadzie podobne jak Armstronga, wyrosłe z klasyki i gatunków muzyki nowoczesnej. Trzeci do kompletu to Marius De Vries, twórca pochodzący z Australii, mający na koncie ilustrację do dziwnego thrillero-romansu „Oko obserwatora”. Rola każdego z tych panów jest trudna do zdefiniowania. Chociaż to Hooper otrzymał główny credit na albumie, jednakowoż wszyscy trzej są wymieniani równocześnie na napisach końcowych. Z drugiej strony w oryginalnej muzyce orkiestrowej czuć daleki na kilometr styl Armstronga i prawdopodobnie to na nim spoczywa główna odpowiedzialność. Muzyczna ilustracja z „R+J” skacze po gatunkach z częstotliwością prącej do przodu sinusoidy. Jednocześnie płyta ma do zaoferowania tyle znakomitych, muzycznie pełnokrwistych momentów, że trudno objąć ją z pewnością w kilku słowach.

Szalona i wyidealizowana miłość dwojga młodych znalazła ujście w najpiękniejszych i najbardziej intensywnych emocjonalnie kompozycjach w karierze Armstronga (względnie Hoopera). Szkoda jedynie, że jej egzystencja obok muzyki tak pomieszanej stylowo a przy tym mogącej być z początku odrzuconą przez większość fanów ilustracyjnej muzyki filmowej, tak naprawdę nie da szans zaistnieć jej w szerszej świadomości słuchaczy. Temat miłosny (Kissing You) napisany przez Tima Atack i czarnoskórą wokalistkę Des’ree jest tym, czego moglibyśmy się spodziewać – piękną arią, prowadzoną przez atrybuty niezbędne dla każdej emocjonalnej muzyki Szkota: smyczki, ambient i fortepian. Równocześnie, przy całym nagromadzeniu liryzmu, muzyka jest pogłębiona o tragiczny i mroczny ton. Podobnie jak z innymi dziełami Armstronga, nigdy nie popada w słodki, orkiestrowy banał. Dzieje się tak za sprawą wyśmieniitych orkiestracji oraz wysublimowanych, eleganckich pasaży smyczkowych. Niech przykładem będzie 13-minutowa impresja orkiestrowa Slow Movement, stylizowana na elegię, w której finale nad bardzo intensywnie grające w wysokich rejestrach smyczki wchodzi basowy kontrapunkt. Z pewnością uwadze nie ujdzie genialne Balcony Scene, pełne spokoju, delikatności, grane przez szemrającą orkiestrę. Świetnym zamysłem montażowym jest dodanie dźwięków cykad i ptaków. Utwór ten znalazł się również na solowej płycie Armstronga „The Space Between Us”. Nie mniejsze wrażenie robią finałowe, podrasowane chórem Juliet’s Requiem jak i Death Scene, w którym orkiestra osiąga największą ekspresję w smutnej kulminacji. Orkiestrowa muzyka oryginalna w „R+J” jest bez wątpienia wydarzeniem, lecz powtórzę się raz jeszcze – ekwiblirystyczna konsystencja albumu raczej nie da jej szans nigdy zdobyć uznania na takie, na jakie zasługuje.

Podobnie jak np. przy płytowym wydaniu „Hannibala”, producenci umieścli również kwestie dialogowe z filmu. Opinie na temat, czy jest to zabieg w tym przypadku trafny, z pewnością będą zróżnicowane. W kilku przypadkach dialogi wzmagają i wspierają emocjonalny ton muzyki (krzyczący di Caprio w utworze 15), w innych jednak moim zdaniem przeszkadzają nieznacznie w jej odbiorze. Nie bez znaczenia pozostają wmiksowane licznie odgłosy z filmu – silników, strzałów, helikopterów itp. Podobnież jak we wspomnianym „Moulin Rouge!”, twórcy popisują się wyobraźnią w zastosowaniu lub lekkim modyfikowaniu muzyki już istniejącej do wymogów odbioru filmu. W jednym z bardziej genialnych posunięć, legendarna Carmina Burana (O Fortuna) Carla Orffa zostaje użyta jako inspiracja do krótkiego, muzycznego opisu fikcyjnego miasta, w którym rozgrywa się akcja dramatu/filmu. Doniosły chór i orkiestra (wsparte lamentującym wokalem) poajwiają się dwukrotnie w O Verona (tytuł oczywiście również inspirowany…) i w szalonym Drive to Death, w które wmiksowane zostaje techno. Elementy techno czy trip-hopu, gatunków w których śmiało poruszają się twórcy (Armstrong/Hoopper) obecne są również w buzującym dynamiką Escape From Mantua

Nie zapomniano o krótkich muzycznych wyróżnikach bohaterów. Demoniczny Tybalt otrzymuje gitarę elektryczną, z kolei Merkucjo hipnotyczną frazę na flet, która mogłaby równie dobrze być autorstwa Philipa Glassa. Gdzieniegdzie do muzyki udaje się przmycić brzmienia znane z muzyki współczesnej czy klubowej. Jednak Armstrong i spółka robią to z taką gracją i umiejętnością, że słuchając zamiast mieć skojarzenia typu „kolejne pseudo-współczesne dziadostwo”, mamy raczej: „nowoczesna neo-klasyka”. Gdyby całgo tego wymieszania styli i eklektyzmu było mało, pojawia się coś takiego jak hip-hopowo/hard-rockowy kawałek Motague Boys, po którym następuje pastisz muzyki…Ennio Morricone z „Dobrego, złego i brzydkiego” (twórcy nawet nie zapominają o wielkim chórze i ekspresyjnej trąbce!). Gdy jednak przypatrzymy się stylizacji owej sceny i sposobowi jej poprowadzenia przez Luhrmanna, nie możemy się nie zgodzić z wyborem odnośnie muzycznej ilustracji. Pojawia się również taneczny gospel Prince’a i Quindona Tarvera w When Doves Cry, przechodzącym w funkowe, pulsujące rytmy – słucha się tego wybornie. Zaadaptowany został również fragment Tristana i Izoldy Ryszarda Wagnera i również on – tu Was nie zaskoczę chyba – zdumiewająco pasuje do całości. Dlatego też postanowiłem umieścić aż sześć fragemntów dźwiękowych przy playliście.

Różnorodność gatunkowa „Romeo + Juliet, Vol. 2” aż bije po oczach. Jak więc ocenić jego słuchalność? Niewątpliwą zaletą albumu jest to, że właściwie każdy kawałek jest osobną i oddzielną kompozycją, chociaż dokonano tu zgrabnych przejść montażowych między kolejnymi utworami, co zapewnia (chyba trochę złudne) wrażenie ciągłości. Z pewnością na „Romeo i Julię” w nowoczesnym wydaniu kręcić będą nosem słuchacze przyzwywczajeni do konwencjonalnych partytur, jednorodnych stylistycznie i brzmieniowo. Nie ma najmniejszego sensu porównywać tej ścieżki dźwiękowej chocby z wiekopomnym dokonaniem Nino Roty do ekranizacji Zeffirelliego z 1968 roku. Obie kompozycje dzielą lata świetlne w podejściu do muzyki. Tak więc, czy nie można raz na jakiś czas dać szansy czemuś kolorowemu, szalonemu i ekstrawaganckiemu, jednocześnie obcując z muzyką orkiestrową, swoiście pojętym neo-klasycyzmem, który bije na głowę inwencją i emocjonalną siłą większość klasycznie poprowadzonych osiągnięć orkiestrowych współczesnej muzyki filmowej? Pamiętajcie, że może Was ominąć prawdziwa, muzyczna uczta… „R+J” to doskonały przykład klasy Craiga Armstronga, jako kompozytora i aranżera, który odbiega daleko od wytyczonych przez muzykę filmową schematów. Album posiada jednak ważne pominięcie, a jest nim niestety brak przepięknej, śpiewanej wersji tematu miłosnego, który znaleźć możemy na pierwszym woluminie – Kissing You w wykonaniu Des’ree. W niemal dekadę po swojej premierze, muzyka z nowoczesnej i kontrowersyjnej wersji Luhrmanna pozostaje bez cienia przesady współczesnym klasykiem.

Najnowsze recenzje

Komentarze