Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Georges Delerue

Dien Bien Phu

(1992)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 22-05-2007 r.


Bitwa pod Dien Bien Phu stoczona między wojskami wietnamskich komunistów a Francuzami stała się punktem zwrotnym w kolonialnej historii Indochin, doprowadziła do końca panowania Europejczyków w tej części świata. Podczas konferencji w Genewie Wietnam podzielony został na dwa państwa, w północnym władzę przejęli komuniści z Ho Chi Minhem na czele, co w przyszłości doprowadzić miało do kolejnej krwawej wojny w regionie, tym razem z udziałem Amerykanów. Zanim to jednak nastąpiło, Dien Bien Phu stało się symbolem klęski Francuzów, który pozostał w ich świadomości po dziś dzień. Nakręcony w 1992 roku film Pierre Schoendoerffera (który za młodu uczestniczył w bitwie jako kamerzysta) spotkał się z uznaniem francuskiej krytyki, uczestniczący zaś w przedsięwzięciu kompozytor George Delerue zdobył już pośmiertnie swą ostatnią nominację do nagrody Cezara. Ponieważ generalna idea, o jaką oparli całość dzieła obaj panowie, prezentuje się nad wyraz ciekawie i nietypowo, to na niej właśnie warto skupić uwagę w czasie seansu kinowego i odsłuchu płyty…

Pomysł na ilustrację muzyczną do obrazu Schoendoerffera był intrygujący. Delerue miał już pewne doświadczenie w ramach współczesnego kina wojennego, pracował bowiem przy Plutonie Olivera Stone’a, a znając charakterystyczny styl kompozytora, można było przewidzieć, jakie brzmienie przyjąć powinien przy okazji Dien Bien Phu. Jak się okazało, Francuz tylko po części spełnił te oczekiwania, a po części zaskoczył niespodziewanym podejściem do projektu. Przypuszczać można, że decydująca była rola samego reżysera, w filmie bowiem kwestie muzyczne mają przełożenie na fabułę (jedna z bohaterek, Beatrice, jest wybitną skrzypaczką) i obraz zapewne narzucił taki a nie inny kształt partytury, niemniej ostateczny rezultat sygnowany jest nazwiskiem Delerue i pozwala dostrzec przemyślaną artystycznie, a więc zależną również od samego kompozytora koncepcję całości, która wymyka się ramom tradycyjnie rozumianej ilustracji filmowej. Otóż funkcje fabularne ścieżki dźwiękowej, notabene stosunkowo oszczędnie wykorzystywanej, zostały przez twórców filmu zredukowane do minimum, pełni ona zupełnie inną rolę, działa na innej płaszczyźnie i z rzadka tylko jawi się jako klasyczna, muzyczna narracja. Dlaczego?


Zabieg Schoendoerffera w filmie polegał na tym, iż reżyser włączył do opowieści wątek znakomitej solistki, wspomnianej Beatrice, kuzynki jednego z walczących pod Dien Bien Phu oficerów, która przygotowuje się do koncertu w Hanoi, wciąż zasiedlonym przez francuskich obywateli. Delerue koncert ten samodzielnie napisał i uczynił z niego serce całej kompozycji, a właściwie jedyny istotny jej element, dla którego alternatywą uczynił tylko kilka mało znaczących, jazzujących fragmentów source music (na pianinie gra sam autor), wykorzystywanych tu i ówdzie podczas scen w miejskich knajpach. A zatem Concerto de l’adieu, „Koncert pożegnalny”, skupia na sobie uwagę widza i słuchacza. Powód jest prosty – otóż scena jego wykonania w operze jest jednym z punktów kulminacyjnych filmu, silnie akcentuje kontrast między codziennością Hanoi a dramatem bitwy, wreszcie przechodzi w pewnym momencie na płaszczyznę stricte ilustracyjną. Liryka Delerue bowiem, zgodnie z tradycją Plutonu, i tutaj, choć na mniejszą skalę, podkreśla tragizm wydarzeń pod Dien Bien Phu. W pewnym momencie w czasie wykonania widz opuszcza salę opery, przenosi się w wir wydarzeń wojennych, Schoendoerffer wycisza tło konfliktu (choć pewne odgłosy pozostają, dając specyficzny efekt), nad zgiełkiem bitwy unosi się zaś wzruszające, smyczkowe solo artystki.

Delerue i reżyser już wcześniej zapowiadają oczywiście całą sekwencję koncertu, pojawia się kilka ujęć przygotowań, wykonywane są fragmenty całości (choć trudno mówić o jakiejś konsekwencji w ich spajaniu na przestrzeni obrazu), stopniowo zatem film nabiera muzycznej indywidualności. Premiera po takim wprowadzeniu prezentuje się, do spółki z równoległymi scenami walki, poruszająco i sugestywnie. Trudno jednak sam koncert w kategoriach muzycznych ocenić, nie bardzo bowiem wiadomo, z jakiej perspektywy na niego spojrzeć: czy wyłącznie w ujęciu ilustracji filmowej, czy może, po części przynajmniej, w ujęciu muzyki poważnej. Z tego punktu widzenia jego walory ulegają pewnemu, choć nie mającemu dużego przełożenia na wartość artystyczną osłabieniu, perspektywa ta jednak ciekawie konfrontuje oba gatunki i obnaża chyba pewne słabostki w dziele Francuza. Gdyby patrzeć na nie wyłącznie jako na przedstawiciela muzyki filmowej, można by bez większych wątpliwości uznać kompozytorską klasę Delerue, koncert bowiem w przyjmowanych tak ramach prezentuje się znakomicie, posiada serię pięknych (choć typowych dla artysty) tematów, jest doskonale wykonany (poruszająca solówka, nieco w poetyce Howardowskiej Osady, czy Listy Schindlera, ale bez wszechogarniającego poczucia rozpaczy) i wybornie rozwiązany w kategoriach dramatycznych. Jako muzyka filmowa sensu stricto – jest to dzieło.


Niemniej wydaje mi się, że pewne elementy odmiennej perspektywy dla zaspokojenia obiektywizmu należy do tej analizy wnieść. Otóż koncert ten jest dobrą, ale przewidywalną muzyką poważną i mimo spójnej formy nie niesie ze sobą ciekawszych rozwiązań. Czy wytyczne Schoendoerffera były takie, by napisać coś, co będzie brzmiało jak najbardziej klasycznie, lecz jednocześnie zadziała jako ilustracja filmowa, nie wiadomo, niemniej Delerue stworzył dość bezpośrednią, mało skomplikowaną kompozycję, która co prawda „brzmi” (przez co jest dość nieoryginalna, autor czerpie mnóstwo chwytów z Sibeliusa, słychać gdzieniegdzie Czajkowskiego), ale poza tę funkcję zbyt odważnie nie wykracza. Gdy temat podejmowany jest przez solowe skrzypce (niczym indywidualny głos jednostki w wojennej hekatombie), w tle niewiele się dzieje. Francuz wyraźnie, w typowo filmowej manierze, podporządkowuje całość tematowi, który dzięki temu wybija się i robi wrażenie w czasie seansu, ale który obnaża jednocześnie techniczne braki niektórych fragmentów. Miejscami oczywiście robi się znacznie ciekawiej, przede wszystkim gdy melodię podejmuje reszta orkiestry i wzbogaca ją o dodatkową jeszcze dramaturgię, niemniej koncert ten może niektórym odbiorcom jawić się jako, nie tyle zbanalizowana, co mało wymagająca, choć wciąż klasowa muzyka poważna.

Ilustracja filmowa to jednak bardzo udana, choć trochę monotematyczna i jakby nie w pełni wykorzystana. Trzeba zauważyć, że na album, obok koncertu, składa się dwukrotnie dłuższy Fragments du Concerto de l’adieu, który co prawda rozszerza, ale w gruncie rzeczy i tak powtarza znajomy już materiał, wydłużając go do niemal trzydziestu minut. Reszta płyty utrzymana jest w zupełnie już odmiennej stylistyce i stanowi jedynie dodatek do właściwego rdzenia partytury, trudno więc przywiązywać do niej większą wagę (ciekawostką może być co najwyżej krótki trzeci utwór, gdzie głosu użycza znakomita japońska wokalistka Marie Kobayashi). Trudno jednocześnie winić za te słabostki producentów, Delerue bowiem nie przygotował wiele materiału na potrzeby filmu i obecne na albumie czterdzieści minut wydaje się być mimo wszystko ilością optymalną. Concerto de l’adieu to przede wszystkim piękna, naprawdę piękna, 9-minutowa wersja tematu przewodniego i jego wariacji, czyli coś, co w muzyce filmowej, z racji jej podporządkowania obrazowi, trudno spotkać. Niewątpliwie dla miłośnika gatunku Dien Bien Phu będzie zatem smakowitym, wyrafinowanym estetycznie kąskiem, przykładem ilustracyjnej liryki najwyższej próby; jeśli ktoś jednak nastawia się na Dworzaka czy Szostakowicza, powinien podejść do tej partytury z większą rezerwą… choć nie wyobrażam sobie rozczarowania tak uroczą muzyką.

Najnowsze recenzje

Komentarze