Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Basil Poledouris

Jungle Book, the (Księga dżungli)

(1994)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 12-06-2007 r.

Walt Disney postanowił, by w 1994 roku, na stulecie pierwszego wydania Księgi dżungli Rudyarda Kiplinga, dać światu kolejną filmową adaptację tejże powieści. Disney miał już na koncie wersję animowaną, teraz przyszła kolej na aktorską, choć oczywiście nie było to pierwsze w historii kina takie podejście do dzieła brytyjskiego noblisty (pierwsze miało miejsce w 1942 r., zresztą z muzyką samego Miklosa Rozsy). Reżyserię producenci zdecydowali się powierzyć Stephenowi Sommersowi, późniejszemu twórcy Mumii i kilku innych kasowych przebojów. Niestety tym razem reżyserowi temu nie udało się zachwycić ani publiczności, ani krytyków, choć do realizacji filmu dobrał sobie całkiem solidną ekipę z Samem Neilem jako jednym z pierwszoplanowych aktorów, czy z Basilem Poledourisem jako kompozytorem ścieżki dźwiękowej.

Poledouris miał już zresztą spore doświadczenie z egzotycznym kinem przygodowym oraz familijnym, a w tym samym roku napisał niezłą muzykę do Lassie. Można było się więc spodziewać całkiem interesującej partytury, jako że tematyka filmu zdaje się dawać kompozytorowi spore pole do popisu. Niestety, kiedy po raz pierwszy odsłuchałem płytę ze ścieżką dźwiękową do The Jungle Book byłem rozczarowany. W około 50-minutowym score nie znalazł się żaden utwór, który od razu porwałby mnie z fotela, zachwycił wspaniałą melodią czy oryginalnym brzmieniem. Zaczęło się to wszystko zupełnie przyzwoicie, bo od otwierającego album bardzo epickiego Main Titles, ale każdy kolejny fragment zdawał się nic ciekawego nie wnosić i chyba dopiero powtórka początkowego motywu w ostatnim na płycie Finale na powrót przykuła moją uwagę do partytury Poledourisa. O otwierającej płytę przeciętnej piosence śpiewanej przez Kenny’ego Logginsa, która nijak nie łączy się z resztą materiału, także nie mogłem powiedzieć nic lepszego.

Postanowiłem dać jednak, było nie było, jednemu z moich ulubionych kompozytorów kolejną szansę i przesłuchałem album jeszcze kilkakrotnie. Za każdym kolejnym podejściem było trochę lepiej, zacząłem dostrzegać drobne lejtmotywy, jakie Poledouris wplótł w ścieżkę, niezłe choć nienowatorskie u Basila pomysły orkiestracyjne i pomniejsze interesujące fragmenty. Coraz bardziej też zacząłem czuć przestrzeń aż bijącą z dźwięków głównego, aczkolwiek bardzo słabo eksploatowanego, tematu partytury. Te malowane dźwiękami dyrygowanej prze Davida Snella orkiestry wielkie przestrzenie azjatyckiej dżungli przyniosły mi zaskakujące może skojarzenia z tematem ze score, który przyniósł Poledourisowi nagrodę Emmy, czyli z Lonesome Dove. Melodia niby inna, ale sposób w jaki utwór oddziałuje na słuchacza niemalże identyczny. Ów temat w takiej epickiej, „przestrzennej” pełnoorkiestrowej aranżacji na płycie pojawia się niestety tylko w pierwszym i ostatnim utworze. Także jego inne wersje, czy intonowane fragmenty, jak wynika z moich wcześniejszych słów, należą na soundtracku do rzadkości, a przy pierwszym przesłuchaniu chyba nawet żadnego nie udało mi się wychwycić. Poledouris niestety nie robi wiele, by nam wynagrodzić niewielką częstotliwość pojawiania się Main Titles. Jak wspomniałem można tu odkryć różne interesujące fragmenty, takie jak momenty akcji w Shere Khan Attacks, wykorzystującą tamburyn końcówkę Mowgli, wesołą, frywolną melodię z początków Monkey City, czy drobne motywy ze środków utworów Kitty oraz Spoils, ale to wszystko to tylko krótkie, niedostatecznie rozwinięte fragmenty w wyjątkowo długim jak na Poledourisa score (bo przecież zwykle jego partytury zamykają się zwykle w przedziale 30-40 minut). Generalnie można więc powiedzieć, że soundtrack z Księgi dżungli słuchacza trochę nuży…

The Jungle Book trzyma oczywiście bardzo dobry poziom od strony technicznej, całość jest bez zarzutu zorkiestrowana i zagrana przez orkiestrę, której tym razem Poledouris nie wspomagał raczej syntezatorami. Nie mogę jednak zrozumieć czemu twórca, który tak wspaniale wplata w swą muzykę melodie ludowe oraz potrafi nadać partyturze odpowiednio egzotyczne brzmienie (chociażby Farewell to the King) wplatając w tradycyjną orkiestrę na przykład fletnie Pana, tutaj nie robi kompletnie nic, by zasygnalizować że ilustruje film, którego akcja toczy się w indyjskiej dżungli. Trudno mi doprawdy powiedzieć czemu nie znalazł sie tu choćby jakiś pozorujący egzotykę flet, że o tradycyjnych hinduskich instrumentach nie wspomnę, ale jestem przekonany, iż wplecenie czegoś takiego w partyturę znacznie by ją ożywiło i dodało jej kolorytu. A tak pozostajemy z kompozycją poprawną, solidną wręcz, ale trochę bez wyrazu, bez jakiegoś elementu, który sprawiłby, iż chętnie i często by się do niej wracało. Nawet muzyka akcji, która u Poledourisa często kapitalnie prezentowała się poza filmem (Quigley Down Under), tutaj jest wyjątkowo „standardowa”, wyjątkowo ilustracyjna. The Jungle Book to absolutnie nie jest zły score, ale też zdecydowanie nie jest to wyróżniająca się w dorobku Poledourisa partytura. Jak na tego kompozytora: średniak.

Najnowsze recenzje

Komentarze