Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Roque Baños

Alatriste

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 08-07-2007 r.


Hiszpańska muzyka filmowa zdobywa sobie coraz więcej zwolenników. Tacy autorzy jak José Nieto, Angel Illarramendi, Javier Navarette, Pascal Gaigne, czy Roque Baños przestają być anonimowi. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że są to twórcy utalentowani, ale także (a może przede wszystkim) z powodu niemal zupełnego wyczerpania się zachodniej kreatywności. Zabójczy temptrack i banalna do znudzenia elektronika powodują, że wszystko co choć trochę odbiega od pisania pod sznurek od razu łykane jest przez spragnionych dobrych, oryginalnych partytur fanów. Nawet jeśli w istocie serwowane produkty, przy bliższym poznaniu okazują się w sumie rozrywką średnią, to jednak głód czegoś nadającego się do słuchania, jest tak silny, że otumanieni miłośnicy soundtracków częstokroć zawyżają oceny płyt, które choć trochę odbiegają stylowo od serwowanych na co dzień produktów. Takie to nastały czasy.

„Alatriste” Roque Bañosa jest właśnie dobrym przykładem muzyki, która przy pierwszym kontakcie intryguje, swą nieco staromodną epiką w wyraźnym stylu Jerry Goldsmitha, jednak przy bliższym poznaniu okazuje się partyturą w sumie średnią, choć i tak jasno błyszczącą na tle mechanicznych klonów, produkowanych do sensacyjnych filmideł zza oceanu. Baños napisał muzykę na potrzeby ciekawie zapowiadającego się filmu, który powstał w oparciu o bestsellerowy cykl powieści, święcącego także i u nas tryumfy Arturo Péreza-Reverte.

Gdy tylko zobaczyłem pierwsze screeny z tej międzynarodowej produkcji wiedziałem już, że muszę film ów zobaczyć. Pikarejskie realia (jednym z bohaterów jest Francisco de Quevedo – jeden z najważniejszych hiszpańskich mistrzów pióra wieku XVII), dopracowane dekoracje, bogate kostiumy i idealnie dobrany Viggo Mortensen jako kapitan Diego Alatriste y Tenorio, kusiły mocno. Jeśli dodamy jeszcze moją wielką miłość do prozy twórcy „Klubu Dumas”, nie dziwi fakt konieczności obejrzenia filmu. Niestety pierwszą przeszkodą było jego zdobycie. Okazało się, że w naszym kraju nie znalazł się żaden dystrybutor chcący wprowadzić produkcję nie tylko do kin, ale i na DVD. Cóż pozostało radzić sobie inaczej.

Po wielu trudach i znojach, w końcu udało się dopiąć swego. Lecz niestety czekało mnie duże rozczarowanie i chyba po raz pierwszy zrozumiałem nieco decyzję polskich dystrybutorów. „Alatriste” okazał się pozycją zrobioną perfekcyjnie od strony technicznej (wspaniałe zdjęcia, kostiumy, drobiazgowo oddane wnętrza i zachowania, znane choćby z obrazów Velazqueza). Niestety filmowi zabrakło scenariusza i reżyserii… Jak można kręcić 2,5 godzinny obraz na podstawie całego pięcioksięgu? Przecież to mija się z celem. Nie obeznany z oryginałem książkowym widz gubi wątki, nie wie kto jest kim nie rozumie zachowań i motywacji protagonistów. Wszystko to powoduje, że zamiast emocjonować się przygodami cały czas głowimy się o co tu chodzi, nudząc się niemiłosiernie. Szkoda, bo powieści Péreza-Reverte dawały duże zaplecze fabularne na stworzenie ciekawego, prawdziwie epickiego dzieła. Być może twórcy chcieli koniecznie zekranizować wszystkie części, tylko czy wtedy nie lepiej było nakręcić 10 odcinkowy serial?

Jak już wspominałem gdyby nie cała strona formalna filmu zapewne zanudziłbym się na śmierć. Na całe szczęście mogłem sobie pooglądać kostiumy i posłuchać momentami iście błyskotliwej muzyki, jaką uraczył nas, dopiero co wchodzący w wielki filmowy świat kompozytor Roque Baños. Bez wątpienia to, co wyszło mu w tej partyturze najlepiej to mocarna, silnie epicka muzyka akcji. W swej konstrukcji bardzo goldsmithowsko-hermannowska, ale dzięki wprowadzeniu kotłów i hiszpańskich perkusjonaliów mająca posmak oryginalności. Zarówno początkowa suita (Flandes), scena ataku na galeon (Asalto al Galeón) jak i kończąca film bitwa (Battala) manifestują swoją pełnorkiestrową siłę, w przypadku ostatniego utworu sprzężoną z „ciarkotwórczym” chórem. Ale nie tylko muzyka bitewna jest tu godna odnotowania. Bardzo ciekawie brzmi też temat napisany dla głównego bohatera (Héroe Abatido). Wielu może się on wydać zbyt mało epicki i nie tak heroiczny jak byśmy oczekiwali od filmu spod znaku płaszcza i szpady. Dopiero lektura obrazu przynosi nam odpowiedź, dlaczego kompozytor nie napisał czegoś bardziej epickiego. Baños w jednym z wywiadów opowiadał, iż nie znając scenariusza stworzył szkic silnego tematu, pełnego rozmachu i epiki. Gdy reżyser usłyszał utwór utrzymany w stylu klasycznego „sword and adventure” był przerażony. Baños po obejrzeniu materiału zrozumiał dlaczego. Otóż Alatriste nie jest żadnym herosem, mistrzem sztuk walki. To rozrabiaka, łotrzyk, filut i biedak, typowy charakter pikaryjski, któremu jedyne co pozostało to honor i odwaga. Stąd wałśnie konieczność takiego, a nie innego zilustrowania postaci.

Końcówka albumu przynosi nam jeszcze jedną pozytywną niespodziankę. Utwór Cuenta lo que Fuimos, który nie znalazł się w filmie, a został napisany specjalnie do ostatniej, pełnej heroizmu sceny przedstawiającej straceńczy akt odwagi. Reżyser niestety zdecydował się na inny krok i wolał podłożyć skomponowany przez Abla Moreno (współczesnego kompozytora hiszpańskiego) utwór pasyjny, zatytułowany La Madrugá. Choć nie funkcjonuje on z obrazem źle, to jednak brakuje mu nieco siły przebicia, jest niemal zupełnie bezbarwny, czego oczywiście nie można powiedzieć o niewykorzystanym, epickim Cuenta lo que Fuimos, znacznie lepiej pasującym do opisania szaleńczego poświęcenia kompanii kapitana Alatriste.

Mimo moich zachwytów słuchanie muzyki Roque Bañosa nie jest łatwe. Płyta jest bowiem bardzo nierówna. Zaczyna się wprawdzie mocnym kopnięciem, lecz potem jest też niestety dużo nudnego underscoru. Żeby być sprawiedliwym trzeba wprawdzie zaznaczyć, że są tu jaśniejsze punkty (wspominany Asalto al Galeón, ciekawe Duelo, i La Playa oraz okraszona subtelnym wokalem druga część Recordando a Quevedo. Jednak nie są one w stanie słuchacza na dobre wybić z letargu w jaki stopniowo zaczyna popadać, szczególnie gdy kompozytor serwuje mu takie plamy barwne jak Angélica y María, Quien No Sospecha Tanto Amor, Toca Ser Libres, Traición a Íñigo, czy La Mancha de la Traición. Owszem niekiedy w brzmiących underscorowo utworach można znaleźć ciekawe rozwiązania formalne (Bocanegra, La Conquista de Breda), polegające na nietypowym łączeniu dziwnych instrumentów, wszystko to jednak za mało, aby fani muzyki filmowej płytę Bañosa mogli uznać za dzieło klasyczne. Może gdyby została ona inaczej wydana, skrócona, lepiej zmontowana, wtedy przyjemność odsłuchu byłaby większa. Tak jednak brakuje jej siły wyrazu.

Choć krytyka albumu jest dosyć spora, proszę jednak nie skreślać zupełnie kapitana Alatriste z listy ciekawych scorów. Bo choć momentami muzyka ciągnie się jak flaki z olejem, to jednak wśród tych monstrualnych 75 minut, znajduje się też kilkanaście chwil prawdziwie wysokiej klasy kompozycji, utworów do trzewi przesiąkniętych hiszpańskim duchem, smakiem odwagi, przygody i poezji Francisca de Quevedo. Smakiem, którego zdecydowanie brakuje dzisiejszej muzyce filmowej.

Najnowsze recenzje

Komentarze