Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Guns for San Sebastian (Strzelby dla San Sebastian)

(1968/2006)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 29-08-2007 r.

Strzelby dla San Sebastian nakręcone w koprodukcji włosko-francusko-meksykańskiej na fali ogromnej popularności filmów Sergio Leone, mimo niezłej obsady z Anthonym Quinnem na czele, okazały się być spaghetti-westernem co najwyżej średnim. Historii rebelianta ukrywającego się w meksykańskiej osadzie w przebraniu zakonnika nie pomógł nawet sam Ennio Morricone, który mimo iż spisał się na medal, to swoją kompozycją obrazu na wyższy poziom wnieść nie zdołał, gdyż po prostu nie mógł. Oglądając film nie zapamiętałem ścieżki dźwiękowej, jako szczególnie wychodzącej ponad obraz, który ilustrowała i dopiero kiedy wsłuchałem się w jej brzmienie dzięki wydanemu w 2006 r. przez Film Score Monthly soundtrackowi, doceniłem jej niezaprzeczalne walory. Morricone, mimo iż pisząc tę partyturę miał już na koncie Trylogię Dolara, dwa filmy o Ringo oraz parę pomniejszych westernów, a tuż przed sobą fantastyczne Pewnego razu na Dzikim Zachodzie, choć pozostał wierny pewnemu konceptowi, który na potrzeby europejskich produkcji o Dzikim Zachodzie sam wypracował, to jednak znów potrafił wzbogacić go o nowe elementy i nie powielać tematów z wcześniejszych prac.

Do największych zalet Strzelb dla San Sebastian należy mnogość muzycznych motywów, jakich do filmu skomponował Włoch. Już otwierająca album uwertura zaprezentuje w skrócie kilka z nich, w tym główny chyba temat ścieżki, w swej wzniosłej, optymistycznej aranżacji wygrywany przez smyczki, fortepian i perkusję. Prologue/The Chase to kolejna z dynamicznych, westernowych czołówek Morricone, w której gitara bezbłędnie współgra z chórem, perkusją, klasyczną orkiestrą oraz, co jest pewną nowością, etnicznymi brzmieniami instrumentów dętych drewnianych. Muzycznych perełek tego albumu to dopiero początek, albowiem mamy jeszcze świetny, nostalgiczny temat w The Long Trek rozwijający się od subtelnego oboju wspomaganego gitarą do pełnoorkiestrowej ekspresji, czy kapitalnie zorkiestrowany, epicki The White Stallion wykorzystujący wokal Eddy Dell’Orso i swym rozmachem przypominający wręcz momentami koncertowe wykonania Misji.

Wymienianie wszystkich interesujących utworów z tej ścieżki dźwiękowej nie ma sensu, gdyż po prawdzie rzadko który interesujący nie jest. Jeśli nawet nie znakomitą melodią, to pomysłowością i technicznym kunsztem Morricone potrafi trafić do słuchacza. Do elementów, których we wcześniejszych spaghetti-westernowych score’ach raczej nie było słuchać należą m.in. solowe wokalizy Gianny Spagnulo stanowiące coś w rodzaju indiańskich okrzyków, czy chóralne pieśni, stylizowane na wykonania kościelne bądź folkowe. Owszem, zdarzają się także na albumie mniej ciekawe, nieco nużące fragmenty, jak choćby 90% utworu The Gift, który gdyby nie świetna końcówka, byłby tylko bezbarwnym perkusyjnym underscore, jednakże zostawmy je i przejdźmy wreszcie do największej z pereł tego score. Temat miłosny, bo o nim tu mowa, nie bez powodu znalazł się w przygotowanym przez redakcję filmmusic.pl zestawieniu 30 najlepszych utworów maestro Morricone. Już jego krótki fragment w otwierającej soundtrack uwerturze, spycha w cień całą resztę, a słuchacz dopiero nabiera apetytu na więcej. Jego muzyczny głód powinien zostać zaspokojony już w utworze siódmym, kiedy to Love Theme zostaje zaprezentowany w pełnej krasie i swej najlepszej chyba aranżacji zarazem (choć tak naprawdę każda jedna jest wspaniała!). Kiedy po subtelnym zaintonowaniu melodii przez Eddę Dell’Orso, powoli dołączają się gitara i smyczki, aż wreszcie sekcja smyczkowa wychodzi na plan pierwszy, grając z typową dla Morricone intensywnością i emocjonalnością, każdy fan muzyki Włocha będzie wniebowzięty. I chyba nie tylko fan.

Guns for San Sebastian nie miały szczęścia powstać do filmu na tyle dobrego, by rozsławił tę partyturę, tak jak ze swoimi ścieżkami dźwiękowymi zrobiły spaghetti-westerny Leone. W ich przypadku mieliśmy doczynienia z kapitalną symbiozą obrazu i muzyki, wynikającą ze współpracy reżyserskiego i muzycznego geniuszu. Tutaj wybitna osobowość zasiadła tylko na jednym stołku. Kompozytorskim. Album z muzyką do Strzelb dla San Sebastian przekonuje o tym dobitnie, stanowiąc zarazem godzinę świetnej rozrywki, niebanalnej i pomysłowej, a zarazem wciąż świeżej mimo wielu lat od premiery filmu. W tym miejscu należą się podziękowania dla Film Score Monthly, że tę nieco zapomnianą ścieżkę wydobyło, odświeżyło i wzbogaciło o niepublikowany dotąd materiał. W obliczu mizerii, jaka trapi współcześnie produkowane (coraz rzadziej można to nazwać komponowaniem) filmowe partytury, takie re-edycje stanowią jak dla mnie najciekawsze pozycje na soundtrackowym rynku. A Lukasowi Kendallowi aż chciałoby się przypomnieć, ileż to kapitalnych partytur Włocha nigdy nie zostało wydanych jak trzeba. Orka, Czerwona Sonja… Chciałbym wierzyć, że Guns for San Sebastian to dopiero początek.

Najnowsze recenzje

Komentarze