Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Georges Delerue

Thibaud the Crusader

(1968/1992)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-09-2007 r.

Kino przygodowe, czy historyczno-przygodowe od zawsze stanowiło wdzięczny materiał dla kompozytora filmowego. Symfoniczna orkiestra, możliwość stylizacji według czasu i miejsca akcji i wreszcie pełen wachlarz emocji wymagający stworzenia muzyki od wzniosłych, heroicznych fanfar, po delikatne, romantyczne melodie. To wszystko sprawia, że nieraz otrzymywaliśmy partytury, które trafiały wgusta zarówno krytyków jak i szerszego grona słuchaczy, dzięki chwytliwym tematom, orkiestracyjnej perfekcji, świetnemu wykonaniu, etnicznym wstawkom itp. i na trwałe zapisały się w historii muzyki filmowej: od Alexandra Nevsky’ego, Ben Hura, poprzez Flesh + Blood, Robin Hooda: księcia złodziei, aż po Gladiatora czy Ostatniego Samuraja i mnóstwo innych, może nie tak znakomitych, ale także interesujacych pozycji. Do tych tuzów nie należy Thibaud wybitnego francuskiego kompozytora Georgesa Delerue i to nie dlatego, że miałby być muzycznie słaby, ale głównie dlatego, że mało kto widział wyprodukowany w latach 60-tych we Francji serial przygodowy z akcją rozgrywającą się w czasach wypraw krzyżowych. Gdyby nie chętnie sięgająca po muzyczne perełki belgijska wytwórnia Prometheus, pewnie niewielu mogłoby usłyszeć także muzykę z niego.

Straciliby zwłaszcza miłośnicy łatwo wpadających w ucho, co nie znaczy banalnych, tematów wygrywanych przez orkiestrę symfoniczną, tudzież solowe instrumenty. Każdy kto lubi takie, nieco staroświeckie (patrząc przez przymat współczesnych dokonań na polu muzyki do tego typu obrazów) podejście, będzie w siódmym niebie, gdyż Delerue komponuje kilka naprawdę udanych tematów, a album pozwala na zapoznanie się z nimi w różnych aranżacjach: od wzniosłych, pełnych heroizmu rozwinięć na pełną orkiestrę, po delikatne, romantyczne prezentacje przez flety czy obój z nieśmiałym towarzyszeniem sekcji smyczkowej. Solowe partie na dęte drewniane to zresztą nie przesadzając niemal połowa tego soundtracku. Jak można się domyślać, akcja serialu, a przynajmniej jej część, dzieje się na terenie Bliskiego Wschodu, a w szczególności na terenach Ziemi Świętej, będącej celem średniowiecznych wypraw krzyżowych. Delerue nie zapomina o tym w muzyce, nie używając może nawet i wcale jakichkolwiek instrumentów z tego rejonu, ale tak wykorzystując klasyczne flety, by oddawały atmosferę arabskich pustyń (Nostalgia) lub w połączeniu z tamburynami udawały autentyczny folklor średniowiecznego Bliskiego Wschodu (The Arab Marketplace). Ja jednak osobiście wolę, kiedy ów flet czy obój wygrywa jakiś temat romantyczny, w stylu wczesnego Delerue z dodatkiem średniowiecznej nutki, jak choćby w uroczym Sybil’s Theme, czy prezentującym spokojną wersję tematu głównego Thibaud’s Theme.

Wspomniany temat główny w swej zasadniczej aranżacji, jaka przywita słuchaczy w otwierającym album Main Title i pożegna w ścieżce ostatniej, to zresztą najbardziej charakterystyczny i wyrazisty fragment tej partytury. Przyznam szczerze, że kiedy usłyszałem go po raz pierwszy, byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, jak jeden z największych specjalistów od liryzmu i romantyzmu w muzyce filmowej, z taką swobodą operuje sekcją dętą i kotłami, by rozpisać przebojowy, heroiczny marsz, znakomicie czujący ducha rycerskiej wyprawy. Śmiem przypuszczać, że gdyby rozpoczynał jakiś popularny hollywoodzki szlagier, a nie zapomniany europejski serial, mógłby dziś należeć do grona tematów-klasyków muzyki filmowej. Bardzo podobny, co najmniej równie dobry, jest optymistyczny Crusaders Victory March, nieco jakby swobodniejszy, żwawszy od tematu głównego.

Przebojowe tematy heroiczne, urokliwe romantyczne… czy i na innych frontach też jest tak dobrze? Niestety nie. Underscore tradycyjnie nie jest mocną stroną Francuza i takie utwory jak Turkish Army Column albo Traitors co najwyżej nudzą. Nienadzwyczajna jest także muzyka akcji, momentami nieco staroświecka w swym brzmieniu, jednak chociaż mimo braku jakiegoś interesującego konceptu na jej rozwijanie, jest przynajmniej solidnie skonstruowana. Nie wszystkich przekonają też pewnie takie utwory, jak Blanchot’s Marriage czy Festivities. O ile ten pierwszy można uznać za całkiem sympatyczną melodię, spełniającą rolę source music na tytułowym dla niego ślubie/weselu, o tyle ten drugi przypomina rasową ilustrację do komedii, momentami zbliżającą się wręcz do klasycznego mickey-mousingu. Uroku odmówić mu nie sposób, ale czy pasuje do reszty ścieżek? Opinie mogą być podzielone.

Thibaud, the Crusader mimo pewnych wad jest z całą pewnością albumem wartym polecenia. Muzyka to raczej lekka i przyjemna, a Delerue odmienny od swojego standardowego muzycznego image’u, co może i dobrze. Raz na jakiś czas można zerwać z wizerunkiem mistrza pięknych dźwięków poruszajacych najgłębsze zakamarki ludzkiej duszy, choć takie stwierdzenie jest nieco na wyrost, gdyż de facto w roku 1968 wizerunek ów i jego największe dzieła były dopiero przed Francuzem. Data powstania score może wydać się odstraszająca dla młodszych słuchaczy, jednakże po pierwsze nie jest to kompozycja aż tak stara, bo to już nie Golden Age, a stylistycznie blisko tej partyturze do pełnych splendoru, symfonicznych kompozycji z przygodówek lat 80. Po drugie: Prometheus zadbał by dźwięk był najlepszy, jak tylko się da i nie ma w tym względzie na co narzekać. Po trzecie wreszcie kręci dziś się mnóstwo filmów przygodowych z elementami historycznymy lub fantasy, które aż proszą się o atrakcyjne muzyczne ilustracje, z wyrazistą tematyką i brzmieniem łączącym blichtr orkiestry, lekkość elementów folklorystycznych i subtelność instrumentalnych partii solowych. Tylko dlaczego takowe kompozycje nie powstają a niemal każdy nowy soundtrack to tylko kolejne nowe rozczarowanie? Dyskusji na ten temat było już wiele a jeszcze sporo można by mówić i pisać, lecz może zamiast tego lepiej posłuchać starego, dobrego Thibauda.

Najnowsze recenzje

Komentarze