Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Star Wars Episode III: Revenge of the Sith (Gwiezdne Wojny: Zemsta Sithów)

5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Zemsta Sithów była jednym z najbardziej oczekiwanych filmów w historii kinematografii. Skrupulatnie budowana historia wielkiej przemiany Anakina Skywalkera w ikonicznego Dartha Vadera miała wówczas znaleźć swój wielki finał. I wielki on był, choć nie do końca tam, gdzie się tego można było spodziewać. Oto bowiem pogrążona w wojnie Republika już sama w sobie skupić musiała uwagę twórcy całego przedsięwzięcia – George’a Lucasa. Natomiast motywy, które doprowadziły młodego Jedi do buntu i ostatecznego zwrócenia się przeciwko swojemu zakonowi… No cóż, tutaj po raz kolejny dał o sobie znać brak umiejętności w budowaniu historii i kierowaniu zgromadzonymi na planie aktorami. Jak bowiem wytłumaczyć to, że głównym motorem napędzającym Skywalkera są wizje ukazujące śmierć ukochanej? Prostolinijność kreowanych w Nowej Trylogii postaci jest wręcz odpychająca. Wszystkie te fabularno-kreatywne grzeszki można puścić płazem, gdy na ekranie pojawia się Yoda, Palpatine, a kanonadę czerstwych dialogów przerywają niesamowite wizualizacje wielkich kosmicznych bitew. Także pojedynków na miecze świetlne, w tym tak długo oczekiwana finalna konfrontacja między Anakinem a Obi-Wanem… Po raz kolejny potwierdziła się teza, że Lucas to wizjoner, który wykreowanymi przez siebie zabawkami maskuje dosyć liche pojęcie o filmowej narracji. Skupiając się na jednym konkretnym elemencie, stwarza wrażenie, jakby inne nie miały dla niego większego znaczenia. I niestety ma to swoje przełożenie również na warstwę muzyczną…

Lucas miał szczęście, że swojego czasu trafił na kompozytora niezwykle ambitnego, kreatywnego i operującego szerokim spektrum muzycznych barw. John Williams zakochał się w gwiezdnowojennych historiach ze wzajemnością. Bo ilekroć zasiadał do komponowania oprawy do nowego filmu, tylekroć spod jego ręki wychodził wiekopomny monument przebogaty pod względem tematycznym i jakże po prostu fajny! Pewien zgrzyt pojawił się przy piątym filmie z jego udziałem. Przy Ataku klonów, gdzie część partytury została odrzucona, a powstałe w ten sposób luki załatano po prostu fragmentami z poprzedniego epizodu. Mogło się wydawać, że finalny rozdział Sagi postawi wyraźny krok naprzód w kreowaniu tego muzycznego uniwersum. Z drugiej strony, wszyscy oczekiwali, że Zemsta Sithów będzie swoistego rodzaju kompromisem miedzy tematyczną klasyką z przełomu lat 70 i 80, a motywami oscylującymi wokół wydarzeń z młodości Anakina Skywalkera. Pod tym względem nie było raczej większego rozczarowania. Zmartwił natomiast sposób, w jaki po praz kolejny potraktowana została ścieżka dźwiękowa w filmie. Oglądając widowisko Lucasa nie sposób nie odnieść wrażenia, że uwalniający swoją wyobraźnię kompozytor, wielokrotnie sprowadzany był na ziemię przez dosadnie i często aplikowany temp track. Przestrzeń muzyczną wypełniły więc znajome utwory z Mrocznego widma i skromne, ale wyraźne nawiązania do Ataku klonów. Dzieje się to wszystko głównie w obrębie wizualizacji wojny prowadzonej w wielu zakątkach galaktyki – także w sekwencji wielkiego oblężenia Coruscant. Nie brakuje jednak sporej porcji „świeżego” i skupiającego uwagę odbiorcy, materiału.

Paleta emocjonalnych barw jakimi operuje Zemsta Sithów jest naprawdę imponująca. Widowisko Lucasa stopniowo kieruje nas od przygodowego, troszkę głupkowatego tonu, poprzez miłosne i polityczne rozdarcie głównego bohatera, aż do tragicznych w skutkach wydarzeń, które przypieczętowują los Anakina. I wszystkie te elementy świetnie wyeksponowane zostały w szczelnie wypełniającej filmową przestrzeń partyturze. W muzyce, która nie unika zarówno romantycznej liryki, jak i mrocznego underscoru, czy też apokaliptycznych w wymowie utworów akcji. I tak jak w poprzednich pracach tworzona jest oś wokół której buduje się całą tematyczną architekturę. Skoro więc wszystkie wydarzenia prowadzą nas do epickiego pojedynku Anakina z Obi-Wanem, tą osią musi być dramatyczny motyw, który na wielu płaszczyznach powiela nakreślone w Duel of the Fates schematy. Owa „bitwa herosów”, choć sprawnie opowiada filmowe wydarzenia, to w indywidualnym starciu z odbiorcą nie porywa już w takim stopniu, co kultowy temat z Mrocznego widma. Swoją wizytówkę otrzymał również charyzmatyczny generał Grievous i… I na tym właściwie kończy się tematyczne novum (nie licząc oczywiście pomniejszych motywów przywiązanych do konkretnych sytuacji lub miejsc toczącej się akcji). Całe piękno dobrej oprawy muzycznej do Zemsty Sithów tkwi jednak w szczegółach. W umiejętnym gospodarowaniu arsenałem motywów i stylistyki wypracowanej na potrzeby uniwersum Gwiezdnych Wojen. Pomijając kilka scen, które trącą przesadną sugestywnością, partytura do trzeciego epizodu wydaje się mocnym filarem całego filmowego przedsięwzięcia i w żaden sposób nie przynosi wstydu jej autorowi.

Przyznam, że sporo czasu upłynęło zanim oswoiłem się z tą ścieżką dźwiękową. W miarę zaliczania kolejnych seansów i odkrywania niuansów związanych z oprawą muzyczną, ten wizerunek systematycznie ewoluował. Zmieniło się przede wszystkim podejście do albumu, jako produktu ukierunkowanego na szerokie grono odbiorców. Siedemdziesięciominutowy krążek od Sony Music okazał się więc świetną kompilacją najciekawszych pomysłów zrodzonych na potrzeby Zemsty. Pomysłów zaprezentowanych w taki sposób, aby odciąć się od nieco chaotycznego, filmowego montażu ścieżki dźwiękowej. Oczywiście nie wszystko wyszło tak, jakbyśmy tego oczekiwali. I najbardziej dosadnym przykładem będzie ilustracja widowiskowej potyczki na orbicie Coruscant. Niemalże dwudziestominutowa sekwencja skrócona tu została o połowę, tworząc z jednej strony spójny pod względem motoryki, bitewny marsz, ale pozbawiony wielu interesujących smaczków. Ot chociażby takich, jak wystukiwany na kotłach, narkotyczny rytm, który rozwija się do pełnokrwistego marszu w segmencie Star Wars And The Revenge Of The Sith. Ubrany w militarystyczne szaty temat Mocy kradnie tutaj całą uwagę słuchacza… Do momentu, kiedy na horyzoncie pojawia się generał Grievous

Osobliwy dowódca separatystów – wybitny żołnierz i cyborg, w którego sercu płynie krew Jedi – to moim zdaniem najciekawsza „odskocznia” od głównego trzonu fabularnego Zemsty Sithów. Budzący grozę wygląd Grievousa i jego arogancja, zostały przez Williamsa dosyć celnie skwitowane fanfarą osadzoną na rytmice walca. I tak oto zaintonowany na początku soundtracku motyw znajduje swoje pełne rozwinięcie w genialnym Grievous Speaks To Lord Sidious, słyszanym pod koniec albumu. I już przy tej okazji zauważyć możemy, iż układ materiału na płycie stroni od filmowej chronologii, co w przypadku soundtracków do NT Gwiezdnych Wojen w ogóle nie powinno dziwić. Żadnym zaskoczeniem nie będzie więc „wycięcie” kilku fragmentów z pojedynku na statku Separatystów i umieszczenie ich w dalszej części albumu. Słuchając opisywanego tu Grievous And The Droids, zapewne uderzy nas tendencyjność rytmicznych akcyjniaków opartych na perkusjonaliach i drewnie. Stworzona kilka lat wcześniej formuła, tak ochoczo wykorzystywana przy okazji Ataku klonów, powraca i tym razem. Williams spogląda wstecz nawet nieco dalej. Wszak interpretując pojedynek Grievousa z Kenobim odniósł się również do etnicznych fundamentów sequela Parku Jurajskiego. I gdyby nie wkomponowane w tło gwiezdnowojenne motywy, można by było mieć sporo pretensji do autora tej oprawy.

O licznych mankamentach Zemsty Sithów zapominamy tak szybko, jak szybko stawiane są przed nami fragmenty ilustrujące powolną przemianę Anakina. Zapoczątkowane niespokojnymi frazami w Anakin’s Dream, prowadzą do bardziej minorowego grania w Palpatine’s Teachings, gdzie w symboliczny sposób konfrontowane są ze sobą tematy Mocy i Dartha Vadera. Niskie, gardłowe śpiewy, odnoszące się do operowej scenerii, gdzie Palpatine ujawnia swoją naturę, tworzą idealną teksturę do cytowanej przez niego historii Dartha Plagueisa. W podobnym tonie przemawia posępny underscore z Padme’s Ruminations. O wiele więcej emocji uwalniają natomiast utwory, w których Skywalker ostatecznie decyduje się na podążanie ścieżkami Ciemnej Strony Mocy. Wcielenie w życie Rozkazu 66 i związana z tym rzeź na rycerzach Jedi, zilustrowana została dramatycznym Anakin’s Betrayal. Ostatnim aktem zatracenia się Anakina w pokrętnej logice Sith, jest fenomenalne Anakin’s Dark Deeds opisujące scenę „likwidacji” dowództwa Separatystów na Mustafar. Na szczególną uwagę zasługuje monumentalne zwieńczenie tegoż utworu, w sposób genialny oddające to, czym stał się Anakin.


Najlepsze jednak stale przed nami. Bo co by nie mówić o temacie opisującym pojedynek (już) Vadera z Obi-Wanem, to jest on idealnie wpasowany w realia rozgrywającej się akcji. Na krążku od Sony opublikowano dwa utwory odnoszące się do tej ilustracji. Najważniejszym wydaje się ten, który faktycznie wybrzmiewa w scenie dramatycznego pojedynku, a jest nim Anakin vs. Obi-Wan. Williams zbudował tu arenę, na której ścierają się ze sobą heroizm przemawiający melodią tematu przewodniego Zemsty Sithów z cytatami tematów Mocy oraz Dartha Vadera. Wszystko to tworzy dosyć emocjonujący i barwny kolaż, który pod względem estetycznym ustępuje jednak miejsca suicie specjalnie skonstruowanej na potrzeby tegoż albumu. Utworowi zatytułowanemu Battle of the Heroes. Jedyne do czego miałbym tutaj obiekcje, to zbyt „rozrywkowy” ton, w jakim przemawia ta muzyka. Można było powściągnąć entuzjazm i wtłoczyć w trzewia tej monumentalnie brzmiącej fanfary troszkę więcej mroku.



Podobne uwagi kierować można pod adresem filmowego epilogu, który w wykonaniu Williamsa jest triumfalnym pochodem po najbardziej ikonicznych motywach Sagi. Wstrząsająca końcówka (zapewniająca tylko promyczek nadziei na nadejście lepszych czasów) totalnie odcina się od hurra-optymistycznego tonu, w jakim kompozytor bezceremonialnie nawiązuje do tematyki czwartego epizodu. Z tego też tytułu zwykłem omijać szerokim łukiem trzynastominutowe A New Hope And End Credits.

Równie rzadko, choć z większym entuzjazmem powracam do bonusowego dysku DVD z „teledyskami” najbardziej ikonicznych motywów Sagi. Jest to moim zdaniem fajny prezent nie tylko dla wszystkich fanów pragnących powspominać sobie podwójną trylogię Gwiezdnych wojen bez zaliczania dwunastogodzinnego maratonu. To również najlepsze świadectwo tematycznego geniuszu Johna Williamsa – człowieka, bez którego Gwiezdne wojny byłyby tylko widowiskiem upstrzonym filozoficznymi pastiszami.



Zdaję sobie sprawę, że po Zemście Sithów spodziewano się więcej – tak od strony fabularnej, jak i muzycznej. Aczkolwiek w zestawieniu z „tylko” poprawnym Atakiem klonów jest o niebo lepiej. Może doświadczenie filmowe nie stanowi tu idealnego przykładu, wszak sporo krwi psuje nachalny temp track. Niemniej jednak album soundtrackowy celnie punktuje najbardziej okazałe fragmenty partytury Williamsa. W kontekście całej Sagi jest to również dobrze skonstruowany pomost pomiędzy muzyczną spuścizną nowej i starej trylogii. Czegóż chcieć więcej?

Inne recenzje z serii:

  • Star Wars: The Phantom Menace
  • Star Wars: The Phantom Menace (Ultimate Edition)
  • Star Wars: Attack Of The Clones
  • Star Wars: A New Hope
  • Star Wars: The Empire Strikes Back
  • Star Wars: Return Of The Jedi
  • Star Wars: Shadows Of The Empire
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze