Na trzecią część trylogii o zadziornym, prostolinijnym archeologu fani musieli czekać
aż 5 lat. Tyle dzieliło „Indiana Jones i ostanią krucjatę” od „Świątyni przeznaczenia”. Po nie do końca udanym przyjęciu ostatniego epizodu, Steven
Spielberg i George Lucas postanowili się przyłożyć i zamknąć trylogię (wtedy planowano to jako tryptyk) filmem zdecydowanie lepszym od poprzednika. Efekt
końcowy jest taki, iż uważany jest dziś powszechnie za najlepszy w całej serii, stanowiąc sequelowy ewenement. Standard, do którego żadne kino przygodowe
jak na razie się jeszcze nie zbliżyło. Ilustrację muzyczną popełnił oczywiście John Williams, kompozytor u progu swojej chyba najważniejszej w karierze ewolucji stylu.
Dlatego też pod kątem muzycznym „Ostatnia krucjata” jest chyba najszerzej dyskutowana w soundtrackowym światku. O ile muzyczne zabarwienie i kontekst
Poszukiwaczy(..) i „Świątyni” są dość jasno nakreślone i można je stosunkowo łatwo zdefiniować w obrębie gatunku, „Ostatniej krucjaty” tak
łatwo zaszufladkować się nie da. Na poły score to pomyślany jako emocjonalny dramat związany z charakterem relacji na linii ojciec-syn (Sean Connery-Harrison Ford),
na poły przygodowa fantazja przyprószona religijną stylistyką, odwołującą się do przedmiotu poszukiwań – kielicha, z którego podczas Ostatniej Wieczerzy pił Jezus
Chrystus. Partytura to z pewnością nietuzinkowa i podobnie jak poprzedniczki, wręcz zapraszająca do muzycznych rozważań.
Muzyka w jak dotąd trzeciej odsłonie serii jest przede wszystkim partyturą dostojną i zaskakująco poważną, biorąc pod uwagę muzyczne korzenie serii. Ginie w
większości jaskrawość i kolorowość orkiestracyjna poprzedników (jednakowoż pod względem technicznym to nadal majstersztyk…), co najdobitniej widać w
marginalnym użyciu tematu głównego serii. Williams celowo ograniczył jego rolę do minimum tak w kontekście płyty jak i filmu (tam jest go troszkę więcej), ufając z
pewnością w stworzenie pracy nie muszącej oglądać się wstecz i opierać na dokonaniach przeszłości. Wybieg taki znalazł zwolenników jak i przeciwników. Ci pierwsi
poważają dziś „Ostatnią krucjatę” za autonomiczność, świeże spojrzenie, drudzy natomiast widzą w tym odejście od konwencji i magicznej otoczki muzyki z
poprzednich dwóch obrazów. Przyznam się, że byłem również 'podzielony’, jednakowoż w obecnej chwili skłaniam się ku pierwszej grupie, dostrzegając tak ewolucję
muzycznego stylu Williamsa (dobitnie zapowiadając kolejne, już nie tak lekkie i przebojowe prace w kolejnych dekadach) jak i zupełną świeżość oraz ambitne podejście
twórcy do tematyki. Bo przecież „Ostatnia krucjata” to również wylęgarnia świetnych (choć może nie tak zajmujących od razu) tematów, ilustracji troszkę
dojrzalszych i wymagających od słuchacza więcej wnikliwości i skupienia. Łakomych wrażeń uspokoić powinien zapewne fakt, że nie brakuje tu znakomitych sekwencji
akcji, jak choćby słynne Scherzo na motocykl i orkiestrę, energetycznego arcydzieła, kipiącego fantastyczną orkiestrową akcją. Inna perełka to radosna,
synkopowana i czerpiąca z muzycznej klasyki prologowa pogoń pociągiem jak i Escape From Venice, gdzie Williams obok rytmicznej orkiestry dorzuca bardzo
ciekawe stylizacje greckie, zakończone spektakularnym ostinato.Nie można nie wspomnieć o muzyce z karkołomnej pustynnej batalii na czołgu, którą Williams
zapowiada szereg swoich prac z kolejnej dekady („Harry Potter”, „Zaginiony świat”, „Mroczne widmo”). Z pozoru głośnej i chaotycznej, ale
wyraźnie ekscytującej…
Centralnym tematem partytury jest podniosły temat Graala, podobnie jak w przypadku
„Poszukiwaczy(…)” i tematu Arki, nasycony religijnością. Można powiedzieć, że kompozytor potraktował ten temat z dużym emocjonalnym pietyzmem.
Ujawnia swą moc szczególnie w finałowym utworze, jednocześnie będąc muzycznym komentarzem dla pojednania ojca i syna (dwóch Jones’ów). Ta chytra zagrywka
pozwala zawsze oglądać finał filmu, rozgrywający się na sali w świątyni z taką fascynacją. Działa jako emocjonalne spełnienie i podsumowanie właściwie całej trylogii.
Obok tego tematu mamy również temat dla Jones’ów (Keeping Up With Joneses), rezolutne scherzo, utrzymane w westernowej poetyce i co ciekawe nie
wykorzystane w filmie… Dostępny na płycie Warner Bros. utwór to jego wersja koncertowa. Nic dziwnego, że Williams wprowadzając ów temat na płytę, obdarzył go
takim zaufaniem, bo po prawdzie…to najlepszy temat z „Ostatniej krucjaty”! I nasi dzielni Naziści, powracający po urlopie w poprzednim odcinku, zyskują swój
mikro-temat. Jednak tutaj Amerykanin nie popisuje się oryginalnością, ponieważ to kalka tematu Niemców z „Raiders(…)”, oparta takowo na muzycznym
przerysowaniu. Obok muzyki tematycznej znajdziemy w trzeciej odsłonie muzykę specjalnie napisaną do konkretnych scen, która to właśnie zyskuje płycie na
autonomiczności. Takie jest niepokojące otwarcie płyty, przechodzące w cudowne pasaże orkiestrowe, opisujące przepastne krajobrazy Monument Valley (nie
powstydziłby się ich choćby nasz Kilar). Faworytem słuchaczy jest z pewnością fantastyczne, zachwycające mistycyzmem rozwiązanie The Penitent Man Will
Pass, kiedy to nasz dzielny archeolog przechodzi nad niewidzialnym, zawieszonym nad niebotyczną przepaścią mostem. Wycieczkę w underscore, ale jakże
zajmujący, stanowi muzyka asystująca Dolinie Półksiężyca i słynnej świątyni wykutej w skale – wtedy to Williams włącza arabski instrument i budjącą tajemniczą
atmosferę orkiestrę. Świetny, antyczny klimat. Nie stroni tu także, co bardzo interesujące w kontekście serii, od elektroniki. Delikatnie wpleciona w powyższy fragment
jak i w postaci zimnego w wyrazie, syntetycznego chór w Penitent(…), kreującego wrażenie przejmującego oddalenia. Nie można również zapomnieć o bardzo często nie zauważanym X Marks the Spot, gdzie Williams daje upust prawdziwie muzycznej rewelacji odkrycia.
„Indiana Jones i ostatnia krucjata” ma też kilka słabszych momentów. Należą do nich eksperymentatorski ton ilustracji do sceny ze szczurami, powracający do
konwencji serii i opisywania wszelakiego bestiarium atonalną, złowrogą muzyką – niemalże współczesną klasyczną. Chyba też nie wszystkim spodoba się wycieczka
Williamsa w stronę komedii (No Ticket), utwór wybitnie ilustracyjny, w konwencji slap-stickowej znanej choćby z „Kevinów samych w domu”. Liczyć
musimy się tutaj ze sporą ilością muzycznego tła, ale jego jakość jak i kontekst, który starałem się wyjaśnić powyżej, powinien przesłonić jego ewentualne minusy.
Williams ze Spielbergiem chcieli nadać temu odcinkowi poprzez muzykę rysu bardziej emocjonalnego, poważniejszego, w końcu dostojnego. Wszystkich, których ujęła
religijna specyfika „Poszukiwaczy(…)”, będą mieli tutaj do czynienia z podobnież liturgicznie zabarwionym tonem pewnych sekwencji. Można powiedzieć, że
kompozytor powraca tu do korzeni. Sam Spielberg uważa „Ostatnią krucjatę” za swój ulubiony score serii. Ja może nie będę wyciągał tak daleko idących
wniosków, ale trzecia część muzycznie jest z pewnością godnym 'rywalem’ poprzedników. Ambicja Williamsa stworzenia dla każdego odcinka czegoś nowego
zaowocowała partyturami właściwie różnymi i mającymi do zaoferowania takie bogactwa słuchowych doznań, że stawianie jednej z partytur nad drugą będzie po
prostu niesprawiedliwie. Oficjalne wydanie Warner Bros. Records jest dziś na szczęście ogólnie dostępne, oferujące solidną dawkę niemal godzinnego odsłuchu. Mimo
to, istnieje również bootleg, zawierający około 40 minut samego materiału pominiętego przy oryginalnym wydaniu, jednak traktować go należy tylko jako ciekawostkę.
Tradycyjnie już, John Williams został za swoją pracę nominowany do Oscara. Przygodę i zwariowaną ekscytację zostawmy dwóm poprzednikom – „Ostatnia
krucjata” ma do zaoferowania inne, równie ciekawe przymioty: emocjonalność i bardziej stonowaną, dramatyczną konwencję.