Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Ottman

Invasion, the (Inwazja)

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 30-04-2008 r.

Dawno, dawno temu, gdy pewne duże europejskie miasto dzielił jeden sławetny mur, wytwórnia Varese Sarabande wydawała naprawdę dobre soundtracki. Jeśli jakiś film miał ciekawą, wartą odkrywania na płycie, ścieżkę dźwiękową, to można było liczyć, iż wyda ją właśnie Varese. Słynnego muru dziś od lat już nie ma, Varese zaś istnieje i pewnie finansowo ma się nieźle. Gorzej niestety z poziomem tego, co na rynek wypuszcza. Jeszcze parę lat temu mieć oryginalny soundtrack tej wytwórni na swojej półeczce z muzyką filmową to było coś. Obecnie z Varese wychodzi na świat coraz więcej kiepskiej muzyki średnioutalentowanych twórców do przereklamowanych, hollywoodzkich produkcji, których żaden szanujący się miłośnik filmówki w swoim zbiorze mieć nie chce. Jedną z takowych pozycji, która ujrzała światło dzienne w roku 2007, jest soundtrack do thrillera sci-fi pt. Inwazja, skomponowany przez jednego z tych amerykańskich wyrobników, którzy największy talent to mają do pakowania się w kiepskie projekty – Johna Ottmana.

Pomysł Johna Ottmana na muzykę do The Invasion nie jest niczym nowym – połączenie orkiestry z elektroniką, pójście drogą atonalnych dźwięków i rezygnacja z jakiejkolwiek bazy tematycznej. Oto znak naszych czasów, typowa współczesna hollywoodzka ścieżka dźwiękowa – pisze się ją szybko, nie wymaga wybitnego kompozytora ani wykonawców i łatwo ją dostosować do temp-tracku. Niektórzy powiedzą, że takie są trendy i nie można niczego zarzucać Ottmanowi, który po prostu postawił na dysonanse, zamiast tematyki, ale dla mnie to zwyczajne pójście na łatwiznę. Zarówno producentów jak i twórcy oprawy muzycznej. Na celowe dysonanse, atonalność to może stawiać Williams w swoich współczesnych pracach albo Morricone w underscore, bo oni mają na to klasę, talent i umiejętności. Ottman po prostu popełnił bezpłciową, mało oryginalną i niewyszukaną partyturę rozpisaną na kilka instrumentów dętych, sekcję smyczkową i całkiem sporą ilość lepszych lub gorszych syntezatorowych efektów.

Soundtrack zaczyna się jeszcze nienajtragiczniej, bo od pochodzącego z napisów końcowych fragmentu, rozpisanego na najpewniej podrasowane elektronicznie smyczki, stanowiącego nawet jakąś namiastkę melodii i odrobinę, ale dosłownie odrobinę, emocji. W dalszej części utworu Ottman zwiększa tempo, dodaje elektroniczną perkusję i powtarzany kilkunutowy motywik. Nic ciekawego w sumie, ale da się tego słuchać i jest to zdecydowanie najlepsze, co możemy usłyszeć na soundtracku. Dalej, stopniowo, krok po kroku, robi się coraz gorzej. Action score w Escape with Ollie/Basement jest jeszcze nawet znośny, dość wyświechtany suspens w All Aboard także, ale można odnieść nieodparte wrażenie, że niemal każdy kolejny utwór jest gorszy od poprzedniego. Muzyka z reguły krąży wokół ponurego nastroju wyczekiwania, przerywanego raz po raz typowymi dla horrorów wejściami sekcji dętej i perkusjonaliów, albo bardzo przeciętnych, jeśli nie słabych fragmentów akcji. Przyjemności ze słuchania tego score praktycznie nie ma.

Tego typu muzykę mogłoby ratować w zasadzie tylko jedno – dobre oddziaływanie w filmie. Jednak największy komplement, jaki moglibyśmy powiedzieć Johnowi Ottmanowi o jego dziele (cóż za górnolotne określenie, może lepiej: „tworze”?) po obejrzeniu Inwazji, to fakt, że za bardzo owa ścieżka w odbiorze obrazu nie przeszkadzała. W kilku miejscach jej zabrakło, w innych była zbyt cicha, a w jeszcze innych raziła banalnym, schematycznym muzycznym rozwiązaniem, choć zawsze przecież mogło być gorzej. Sam film The Invasion pomimo całkiem niegłupiego pomysłu na kolejne podejście do tematyki inwazji opanowujacych ludzkie ciała obcych, okazał się nudnym niewypałem, a jego twórcy (zaczął jeden reżyser, dokończył drugi) kompletnie pogubili się w przesłaniu, próbując łopatologicznie włożyć coś widzom do głów, ale sami zbytnio nie wiedzieli już chyba co. W tym sensie muzyka Ottmana nawet do obrazu zdaje się pasować, jest w końcu również rozczarowująco słaba, aczkolwiek film nie jest aż tak kiepski jak ilustrująca go partytura.

Tylko czy Ottman może rozczarować? Czy ktokolwiek spodziewa się po tym kompozytorze czegoś naprawdę udanego? Pewnie nie, ale trzeba mu też oddać, iż w takich obrazach, jak Podejrzani czy Dom woskowych ciał jego muzyka sprawowała się więcej, niż przyzwoicie. W Inwazji nie ma nawet tego. Ścieżka nie radzi sobie w mizernym filmie, nic do niego nie wnosząc, a na płycie jest jeszcze gorzej. Nie wiem po co i dla kogo Varese Sarabande wydała ten kiepściutki soundtrack, ale jeśli nie jesteście sadomasochistami, ani jeśli nie potrzebujecie prezentu dla nielubianej teściowej, to trzymajcie się od tej płyty z daleka. Jeszcze parę takich krążków i do Varese na stałe przylgnie łatka wydawców hollywoodzkiej miernoty. Za takie kompozycje i takie płyty ja dziękuję bardzo. Przy nich to nawet partytury Briana Tylera mogą wydać się arcydziełami. Stanowczo odradzam.

Najnowsze recenzje

Komentarze