Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Ripley’s Game (Gra Ripleya)

(2002/2003)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 18-10-2008 r.

Mimo swojego zaawansowanego wieku Ennio Morricone to wciąż twórca, który zaskakuje. Dzieje się tak zapewne dlatego, że jako kompozytor nie odpuszcza, lecz cały czas tworząc partytury do swych filmów myśli przy ich kreowaniu. Owszem coraz częściej zdarza mu się powtarzać, czerpać ze swej przeogromnej spuścizny motywów, pomysłów, aranżacji, harmonii, tematów etc. Jednak mimo tych plagiatów, Włoch nawet do muzyki pozornie napisanej na kolanie stara się wrzucić jakiś mały szczególik, drobną ciekawostkę, która ożywi muzykę i uchroni ją przed niebytem.

Choć w ostatnich latach wielu już postawiło na kompozytorze krzyżyk wieszcząc mu rychłe wypalenie, maestro kilka razy zademonstrował, że takie opinie są chyba zbyt pochopne. Co wielce ciekawe dowody, że krytycy nie mają racji rozsiał nie tylko w kompozycjach do kina epickiego, historycznego czy melodramatycznego, kina dającego największe możliwości zaistnienia, lecz także w niezwykle wymagającym gatunku thrillera. Oczywiście recenzowana tutaj „La Sconosciuta” była swego rodzaju ukoronowaniem tych dążeń, które jednak swe próby miały znacznie wcześniej (już w latach 70 i 80), a także w szalenie inteligentnie pomyślanej partyturze do „Gier Ripleya”. Pozornie muzyka ta sprawia wrażenie pisanej na kolanie, to jednak wydaje się, że kolano Morricone jest jakieś takie większe i o wiele bardziej stabilne niż kolana, ba nogi, wraz z korpusem i pozostałą częścią kończyn, kompozytorów tworzących za Wielką Wodą.

„Ripley’s Game” to muzyka powstała do kontynuacji filmu „Utalentowany Pan Ripley”, obrazu który dzięki świetnej grze aktorów i intrygującemu scenariuszowi powstałemu na bazie świetnej skądinąd powieści Patricii Highsmith może się podobać. Niestety w „Grze Ripley’a” zmienia się wszystko. Nie tylko reżyser (Anthonego Minghelle zastąpiła Liliana Cavani), ale także cała obsada (od aktorów począwszy, a skończywszy na kompozytorze). O ile aktorstwo wciąż stoi na wysokim poziomie, to scenariusz zupełnie nie wykorzystuje możliwości tkwiących w literackim pierwowzorze. Akcja filmu toczy się 20 lat po wydarzeniach opowiedzianych przez Minghellę. I choć Tom Ripley wciąż jest cynicznym pozbawionym sumienia zbrodniarzem (rola wprost idealna dla Johna Malkovicha), to jednak sam film niewiele ma wspólnego z klimatem nakręconego kilka lat wcześniej obrazu. Wciąż ma to być inteligentny thriller, gdzie gra emocji jest ważniejsza niż akcja, lecz całość nie ma już tej siły wyrazu. Jedynym mocnym punktem starającym się wejść w głębie psychiki głównych bohaterów jest naprawdę ciekawa, choć niełatwa w odbiorze muzyka Ennio Morricone.

Włoch wykreował kompozycję silnie nawiązującą do swych powstałych w latach 70 i 80 dzieł („Egzorcysta”, „Holocaust 2000”, „Frantic”), wplatając w jej strukturę klawesyn flugelhorn i wiodący saksofon (absolutnie najciekawszy zabieg partytury). Instrument ten kreuje z jednej strony bardzo intelektualną i cholernie cyniczną atmosferę, z drugiej zaś dodaje pewną dozę kryminalnego brzmienia. Żeby jeszcze bardziej widza zaniepokoić kompozytor wrzuca do tego tygla wyrazisty, pulsujący bas i rozrzucone gdzieniegdzie krystaliczne uderzenia fortepianu, wzbogacone przesyconą specyficzną dramatyczną melancholią brzmienia klarnetu. Dzięki temu atmosfera thrilleru jest wyczuwalna w niemal całym filmie, a w niektórych scenach (akcja w pociągu – „Primo Treno”,”Secondo Treno”) po raz kolejny należy pochylić czoła przed geniuszem Morricone. Nie tylko dlatego, że dobrze się tego słucha, ale przede wszystkim ze względu na ilustracyjną maestrię (onomatopeiczny zabieg upodobnienia motywów do turkotania pociągu osiągnięty za pomocą brzmienia flugelhornu). Całość sprawdza się tu wybitnie, dodając zarówno dynamiki, jak i ogromnego napięcia.

Partytura do „Gier Ripley’a” kryje w sobie wiele smaczków: jak choćby: klasycznie brzmiące „In Registrazione malowniczo wzbogacane pasażami klawesynu, czy cyniczne do granic możliwości „Il Cinismo Di Ripley”. Niestety całość ukryta jest pod nieatrakcyjną dla wielu powłoką thrillera (nieatrakcyjną, bo skupioną nie na wyrazistych tematach, ale na emocjach, które co tu dużo mówić odmalowane są pierwszorzędnie). Kompozycja ma też wadę w postaci niezbyt dobrego montażu. Po raz kolejny otrzymujemy bowiem na koniec przeogromną, długachną suitę (Collage Per Ripley), która nadaje się tylko na psychodeliczną imprezę na której paląc jointy rozprawiać się będzie o odwiecznej walce erosa z tanatosem. Psychodela jest tu oczywiście wadą, ale chyba jeszcze większą irytacją napawa tandetne, pseudosyntezatorowe tło, brzmienie które niestety zupełnie pogrąża utwór, i co gorsza chyba nieco rzutuję na całą płytę.

Sięgnąć czy nie sięgnąć oto jest pytanie… Cóż, w kategorii thrillerów, to co stworzył Morricone jest z pewnością świetną robotą. Niestety ze względu na swe nieco artystowskie zacięcie, nie przypadnie ona do gustu zbyt wielu odbiorcom. Ci jednak, którzy pozbędą się pewnych uprzedzeń (a do tego wyłączą alarm autoplagiacyjny) będą z pewnością usatysfakcjonowani. Umiarkowanie polecam.

Najnowsze recenzje

Komentarze