Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

City of Joy (Miasto radości)

(1992)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 08-11-2008 r.

„Miasto Radości” („City of Joy”) przez wielu dystrybutorów nazywane było następcą „Misji”. Reżyser ten sam, twórca muzyki również, a tematyka… no cóż tu także da się znaleźć pewne wspólne punkty (choćby te wynikające z zetknięcia się ze sobą dwóch odmiennych mentalności). Film mimo ogromnego budżetu, który doprowadził niemal do bankructwa producentów, przeszedł bez większej uwagi. Trochę szkoda, bo nie jest to obraz bezwartościowy i bez wątpienia ma kilka ciekawych momentów.

Wybór Ennio Morricone, jako kompozytora muzyki filmowej do produkcji dziejącej się na styku dwóch światów, nie był zaskoczeniem. Joffé liczył, że Włoch po raz kolejny będzie miał okazję do stworzenie muzycznego dialogu pomiędzy tradycją zachodu, a kulturą innego świata. Tym razem Indii. To właśnie tam trafia główny bohater (całkiem udanie kreowany przez Patricka Swayze), lekarz, który straciwszy zawodowe powołanie, teraz poszukuje oświecenia. Ostatecznie udaje mu się je odnaleźć, lecz nie w religii, lecz w pracy na rzecz biednych i wykluczonych. Ennio Morricone spełnił oczekiwania reżysera nad wyraz poprawnie. Napisał interesujący soundtrack, w którym nieustannie odczuwalny jest dialog dwóch muzycznych światów. Niestety wydaje mi się, że choć formalnie Włoch ubogaca jak może partyturę, sięgając po całą paletę tradycyjnych instrumentów, to jednak de facto nie mówi nam tu nic nowego. „City of Joy’ to taki indyjski krewny „Misji”, zbudowany niemal z takich samych klocków. Nie oznacza to wcale, że muzykę tę należy spisać na straty. Jednak jeśli ktoś szuka tutaj tej inspiracji i tego autentycznego geniuszu, jakie można było odnaleźć w najbardziej cenionym dokonaniu Włocha, to z pewnością się zawiedzie.

Płytę otwiera cudowny chóralny temat, pełen autentycznej radości wzmaganej nie tylko mariażem ludzkiego głosu z orkiestrowym tłem, ale także zastosowaniem trąbki piccolo, która swym brzmieniem nadaje królewskiego niemal szczęścia (trąbka piccolo to instrument ulubiony przez barokowych twórców, komponujących na potrzeby dworu – nic zatem dziwnego, że nasze skojarzenia idą właśnie w tym kierunku). Temat ten staje się też dla kompozytora bazą (utwór i>Hope) do stworzenia wspominanego już dialogu pomiędzy dwoma światami. Włoch prowadzi tutaj rozmowę pomiędzy altówką, wspartą orkiestrą, a całą gamą tradycyjnych hinduskich instrumentów w rodzaju sitharu, czy tabli. Niestety choć założenie muzycznej ikonografii jest dla nas jak najbardziej czytelne, to jednak ostateczny efekt po prostu nie brzmi. Eksperyment się nie powiódł, a jego efekt wywołuje uśmiech politowania. Przyczyną tej porażki jest chyba zbyt europejskie myślenie o kompozycji zakładające, że zachodnią linie melodyczną, można bez zgrzytu oddać hinduskimi instrumentami.

Poza głównym tematem otrzymujemy na soundtracku z „Miasta radości’ cały szereg markowych znaków kompozytora. Jest więc nostalgiczny temat biednej rodziny (The Family of The Poor), jest dużo suspensu (wzbogaconego ludowymi hinduskimi instrumentami), jest wreszcie prześliczny utwór (For a Daughter’s Dowry), będący takim hinduskim. Choć powstał on na bazie głównego tematu i również ubarwiony jest brzmieniem tabli i sitharu, to jednak wszystko jest na tyle delikatne, że nie czujemy zgrzytu, a poza tym nad całością czuwa głos chłopięcego solisty, wielki atut tego fragmentu.

Skoro już tak blisko analizujemy brzmienie muzyki na albumie, warto jeszcze poskarżyć się na nudny suspens. Nie znaczy to, że cały underscore jest słaby – Godfather of the Bustee mimo swej kliszowości (drenaż smyków) jest chlubnym wyjątkiem. Niestety większość tego czym raczy nas Morricone, nie nadaje do słuchania, zaś końcówka płyty może przyprawić nawet największych fanów Włocha o utratę cierpliwości.

Ten tak irytujący na albumie suspens w filmie brzmi znacznie lepiej i naprawdę sprawdza się. Wszyscy jednak, którzy oczekują po partyturze do „City of Joy’ koherentnej jedności z filmem, jedności na miarę „Misji”, grubo się zawiodą. Partytura Morricone gra w obrazie dużą rolę (scena narodzin), ale nie jest ona aż tak istotna, aby zwykły widz zachwycił się jej brzmieniem. Co więcej, utwory będące hitami albumu, w filmie są zupełnie marginalizowane i często nie mogą należycie wybrzmieć, pocięte bezlitosnymi nożycami montażystów.

Odbiór muzyki do „Miasta radości” z pewnością należy od nastawienia. Jeśli ktoś zwabiony innymi wspólnymi projektami Morricone/Joffé sięgnie po album oczekując, że otrzyma coś na miarę „Misji” czy „Vatela”, może się grubo zawieść. Nie ma tutaj specjalnej oryginalności, jest też dużo niesłuchalnego suspensu. Ale mimo to warto się z „City of Joy” zapoznać. Choćby po to, aby zobaczyć jak wielki europejski twórca partytur filmowych patrzy na muzykę hinduską.

Najnowsze recenzje

Komentarze