Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Powell

Bolt (Piorun)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 12-12-2008 r.

Trzy animacje, dramat o misji irackiej oraz dwie superprodukcje akcji z elementami SF – tak wygląda 2008 rok w wykonaniu Johna Powella. Jest zatem stuprocentowo przewidywalnie i choć Anglik wydaje się być idealnym wyborem do projektów tego pokroju (może poza Stop-Loss, aczkolwiek finalny efekt prezentuje się również bardzo typowo dla byłego ucznia Zimmera), rezultaty zaczynają trącić nieco myszką, a momentami są wręcz męczące. Mimo to, poza jedną wpadką w postaci słabiutkiego Jumpera, wszystkie pozostałe ścieżki prezentują poziom przyzwoity i choć mają swoje wady (jak chociażby stylistyczny śmietnik w Horton Hears a Who!), wykazują co najmniej rzemieślniczą poprawność (Kung Fu Panda, czy najlepszy ze stawki Hancock). Rok 2008 nie przyniósł więc kolejnego Bourne’a czy Mr and Mrs Smith, Powell nie poczynił kroku naprzód – poza może kolejnymi sumami na czekach – w swojej karierze, ale to co napisał, mogło się podobać i jak sądzę, Anglik nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w żadnym ze swoich ulubionych gatunków.

Trzecia z tegorocznych animacji nadchodzi ze studia Disneya, jako odpowiedź na ostatnie, niekwestionowane sukcestu Pixara, i jest to odpowiedź sympatyczna, choć naturalnie daleka filmowemu geniuszowi Wall.E’go. Z perspektywy muzycznej opowieść o psie grającym w serialu akcji (!) to ciekawy eksperyment, pozwalający Powellowi połączyć standardowe zabiegi właściwe kinu dla najmłodszych z dojrzałą, efektowną i drapieżną ilustracją rodem z obrazu sensacyjnego. O ile więc jak dotąd animacja i filmy akcji szły w karierze Anglika oddzielnymi torami, to tym razem łączą się w jednym przedsięwzięciu, którego rezultat jest z pewnością przyjemny, aczkolwiek nieszczególnie pamiętny.


Jako że disney’owski obraz zaczyna się na dobrą sprawę od przysłowiowego trzęsienia ziemi w postaci spektakularnego pościgu, także Powell błyskawicznie wrzuca odbiorcę na znajomy grunt w postaci efektownego i ekscytującego Scooter Chase. Jest to oczywiście dla Anglika utwór mocno przewidywalny, pełen mrugnięć oka w kierunku wcześniejszych projektów (Mr And Mrs Smith, Paycheck, ślady Bourne’a również się odnajdą), a nawet w stronę późnego Jerry’ego Goldsmitha (Looney Tunes: Back in Action) czy arnoldowskich Bondów, ale mimo to wciągający i będący kolejnym z rozlicznych przykładów, jak dobrze Powell miesza elektronikę i tradycyjną orkiestrę. Scooter Chase również, pomimo pozornego chaosu, ma ową typową dla swojego autora melodyczną atrakcyjność, co sprawia, że w mig chwyta się jego tempo i myśl przewodnią. Dla samej zatem otwierającej sceny i jej ilustracji, będących przemyślną grą z konwencjami nowoczesnego kina sensacyjnego, warto film Disneya obejrzeć.

Na tym oczywiście akcja Bolta się nie kończy. Płyta oferuje jeszcze dwie mocarne sekwencje, gdzie Powell rozwija (i powtarza) swoje pomysły, sięgając nawet miejscami do stylistyki Media Ventures z czasów Twierdzy, a więc z czasów, gdzie anthemowy heroizm miał jeszcze posmak zabawy, zanim przerodził się w pretensjonalne napuszenie spod znaku Jablonsky’ego; ciekawostką jest również swoisty ukłon w stronę Ognistego podmuchu Zimmera w Rescuing Penny, gdzie brawurowe wejście tematu, towarzyszące strażakom ruszającym na ratunek, przywodzi na myśl niezapomniane Show Me Your Firetruck. Na każdym kroku mnóstwo tu rozmaitych powellizmów, trudno zatem uznać przekrojowo Bolta za pracę, która wnosi coś świeżego do kariery Anglika, ale jako nieskrępowana rozrywka, zwłaszcza dla fanów kompozytora, sprawdza się bezbłędnie, tym bardziej, że ma bardziej spójny charakter, niż chaotyczny Horton… i konsekwentnie rozwija może nie wybitną, ale całkiem solidną i wpadającą w ucho bazę tematyczną.

W opozycji do sekwencji akcji stoi, podobnie jak w Hancocku pogodny underscore, gdzie jednak w odróżnieniu od filmu Berga, nie wkrada się zbyt wiele nudy. Duża w tym zasługa krótkiego „przebiegu” płyty, ten bowiem sięga ledwie pół godziny, ale wydaje się, że w tych dwóch kwadransach zawarte jest wszystko to, co warto było wynieść w pamięci z kina. Niemniej jednak album nie zachwyca, trochę brakuje mu tego finalnego kopa, który sprawiał, że Hancock spotkał się z tak ciepłym przyjęciem wielu słuchaczy, i choć jest lepiej zbalansowany, łatwiej może wpadający w ucho, to ciężko wskazać tu utwór, mogący zapisać się na dłużej w annałach gatunku. Na dokładkę Disney serwuje dwie piosenki, z czego jedną zupełnie przeciętną (w wykonaniu Johna Travolty i wschodzącej gwiazdki Disney Channel, Miley Cyrus), a jedną całkiem sympatyczną (Barking at the Moon, mieszające klimaty country i indie-rocka), w ostatecznym rozrachunku nieszczególnie wpływające na ogólną jakość płytki.

Na kwestię oryginalności miejscami można przymknąć oko, gdyż Bolt, tak jak większość współczesnej animacji, to po prostu żonglerka konwencjami i to również odbija się w muzyce Powella. Pewne powtórki zaczynają jednak razić (nieoczekiwane deja vu Uciekających kurczaków), martwi też rosnąca ilość orkiestratorów, i o ile muzyczna opowieść o superpsie to idealna propozycja dla osób, chcących rozerwać się chwilę przy prostej, niewymagającej ilustracyjnej zabawie, o tyle niewiele więcej o kompozycji Anglika można powiedzieć. Po raz kolejny już w tym roku.

Najnowsze recenzje

Komentarze