Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alejandro Vivas

Conjura de el Escorial, la

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 30-01-2009 r.


Co bym dobrego nie napisał o ścieżce dźwiękowej z filmu La Conjura de el Escorial, to i tak mam świadomość, że niewielu czytelników po nią sięgnie. Po pierwsze jest ona dziełem zupełnie nieznanego kompozytora – Alejandro Vivas’a, który choć pewnie od ładnych parunastu lat tworzy dzieła na chór i orkiestrę, muzykę dla teatru oraz okolicznościowe utwory na różnorakie uroczystości w Madrycie, to tą partyturą debiutuje w świecie filmu. Po drugie hiszpański film, który ilustruje ta muzyka do Polski nie dotarł i bardzo możliwe, że oficjalnie nigdy nie dotrze. Pomimo kilku ciekawych nazwisk w międzynarodowej obsadzie (Julia Ormond, Jurgen Prochnow, Jason Isaacs) i zachwycających kostiumów, ten historyczny dramat prezentuje się ogólnie dość przeciętnie a prowadzona w ślimaczym tempie akcja raczej też nie zachęca do oglądania. Po trzecie wreszcie dostępność soundtracka jest niestety znikoma, gdyż wydany został jedynie w postaci egzemplarzy promocyjnych wypuszczonych przez jedną z wytwórni odpowiedzialnych za produkcję filmu. Zatem czy jest sens o tej muzyce w ogóle pisać? Wydaje mi się, że tak, gdyż zwyczajnie jest tego warta. Może jednak po kolei.

Muzyka w samym filmie radzi sobie bardzo dobrze, to znaczy na tyle dobrze ile może, bo film niestety zbyt ekscytujący nie jest. Pewna jej część stanowi ładne tło dla licznych dialogów, ale i zdarza się wyjść na plan pierwszy i zabłysnąć. Najefektowniejsze w samym obrazie, ale i bardzo mocno zwracające na siebie uwagę na płycie jest podniosłe Requiem z chórami, orkiestrą i lekko militarystycznymi perkusjonaliami, które zwłaszcza finałową kulminacją wbija się w pamięć. Niestety w filmie tego blasku nie osiąga mój ulubiony utwór całego soundtracka. Lucha en el Mercado to napisany nieco po staroświecku, w dobrym tego słowa znaczeniu, przebojowy epicki kawałek, przy którym nóżka sama rwie się do tupania w takt szybkiej melodii prowadzonej obowiązkowo przez sekcję dętą, ze świetnym wsparciem w postaci smyczków czy fletów. W obrazie ten fragment nieco podnosi tempo akcji napaści na głównych bohaterów, jednak toporna realizacja i podstarzały Prochnow wymachujący szabelką nieco niweczą w filmie starania kompozytora.


Zacząłem od dwóch największych „highlightów” albumu, warto by jednak przyjrzeć się kompozycji nieco bardziej ogólnie i całościowo. Vivas oparł kompozycję na klasycznej orkiestrze i momentami potężnie brzmiącym chórze, wzbogaconych o pewne elementy tradycyjne dla renesansowej muzyki regionu iberyjskiego. Najlepszym przykładem tych ostatnich jest liryka wykorzystująca chociażby harfę do spółki z obojem (Jardines de la Corte) albo flet prosty plus vihuelę – charakterystyczny dla Hiszpanii instrument zbliżony w wyglądzie i brzmieniu do gitary (El Bańo de Damiana). Drobne arabskie wpływy uwidaczniają się natomiast w charakterystycznej stylistyce choćby Los Bańos Arabes.

Na przeciwległym biegunie do raczej subtelnej liryki znajduje się część, którą moglibyśmy określić mianem muzyki akcji. Vivas ilustrację działań spiskowców (bo tak naprawdę do tego tylko ogranicza się akcja w obrazie) oparł głównie o mroczne partie chóralne połączone z sekcją dętą. Takie fragmenty jak sam początek pierwszego na albumie utworu La Conjura nie mają wprawdzie porażającej monumentalności i przebojowości Riders of Doom, niemniej prezentują się naprawdę nieźle. Swoją drogą, jeśli nawet odmówimy chórom Hiszpana porównania z fragmentami dzieła Poledourisa, to jako ciekawostkę można zauważyć, iż w La Conjura de el Escorial i Conanie Barbarzyńcy bardzo podobnie zrealizowano sekwencję napisów początkowych. W filmie Milliusa oglądamy je na tle procesu wykuwania miecza. W obrazie z półwyspu Iberyjskiego zaś tłem jest konstruowanie przez rzemieślnika kuszy, która potem odegra swoją rolę w historii. Obie sceny znacząco różnią się wszakże muzyczną ilustracją. Napisy początkowe w La Conjura… ilustruje tajemniczy, dość ponury motyw, w którym do prowadzących go smyczków dołączają także męskie wokalizy oraz flet. Tę muzyczną sekwencję możemy usłyszeć w drugiej połowie wspomnianej już pierwszej ścieżki albumu, a temat zostanie później powtórzony już w kolejnym utworze.

Obok zgrabnego wpasowania się w schematy muzyki do tego gatunku filmowego i solidnego wykonania partytury, decydującym czynnikiem o bardzo wysokiej słuchalności soundtracka jest niewielka ilustracyjność partytury. Wspomniany już action-score oparty został w większości na podjętych przez chór motywach i chyba jedynym wyjątkiem jest tu La Persecucion, gdzie akcja prowadzona jest tylko przez orkiestrę i faktycznie czuć podporządkowanie się muzyki obrazowi, ale i ten kawałek prezentuje się w gruncie rzeczy nieźle. Jeśli chodzi o underscore, to naprawdę w odniesieniu do niewielu fragmentów w ogóle można użyć tego słowa. Nawet ta część kompozycji, która w filmie jest schowana za dialogami najczęściej jest melodyjna, a jeśli zamiast melodii mamy pewne muzyczne tekstury, to nie dość, że same w sobie są bardzo przyjemne, to jeszcze Vivas często przeplata je jakimiś lejtmotywami. I nawet nieco toporne fanfary odnoszące się do króla i jego świty (El Rey Felipe II) czy też królewskiej flotylli statków (Puerto de Ostende) oraz oparta na nich muzyka z napisów końcowych okazują się dla naszych uszu zupełnie strawne.

Album wprawdzie składa się z aż 30 utworów, w niektórych przypadkach naprawdę krótkich, ale o dziwo Vivas najczęściej potrafi w nich rozwinąć muzyczną myśl na tyle, że nieznaczny czas trwania ścieżek nie przeszkadza tak, jak w przypadku tonącego w ilustracyjnym sosie Ponyo on the Cliff Hisaishiego, rozbitego na podobną ilość fragmentów. Można by co prawda ponarzekać, że między Lucha en el Mercado a muzyką z napisów końcowych niewiele nowego się już dzieje i otrzymujemy na tym etapie w zasadzie powtórki znanych już motyów, ale to chyba nie jest aż tak bardzo istotne. Na sam koniec płyty wyrzucono dwa utwory z renesansową muzyką oraz dwa tematy w wersji wokalnej, bardzo ładnie zaśpiewane sopranem przez śpiewaczkę operową Ainhoę Arteta i chyba tak ułożona tracklista wydaje się jak najbardziej trafiona i przejrzysta. Koniec końców otrzymujemy zatem od Alejandro Vivasa dzieło ani niewybitne, ani nie nowatorskie, ale album sam w sobie nieźle skrojony i bardzo przyjemny. Jako, że na bezrybiu i rak ryba, a epika w Hollywood kuleje ostatnio strasznie, toteż La Conjura de el Escorial to jeden z niewielu soundtracków roku 2008, które bardzo przypadły mi do gustu, przynajmniej wśród tych czysto rozrywkowych. Zdaję sobie sprawę, że Vivas bardziej korzysta z dokonań tuzów muzyki filmowej (i nie tylko filmowej), niż cokolwiek świeżego do niej wnosi, że bazuje na sprawdzonych schematach, a wszelkie elementy budujące jego score tak naprawdę mogliśmy już kiedyś słyszeć i to nierzadko lepszej próby. Tylko co z tego, skoro hiszpański kompozytor okazuje się na tyle zdolnym rzemieślnikiem, iż w gatunkowe ramy wpasowuje się niezwykle sprawnie a najważniejsze, że potrafi dostarczyć słuchaczowi sporo rozrywki.

Najnowsze recenzje

Komentarze