Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alexandre Desplat

Largo Winch

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 13-02-2009 r.

Alexandre Desplat od paru lat z suckesem łączy angaże hollywoodzkie z projektami w rodzimej Francji – im szybciej rozwija się jego międzynarodowa kariera, tym większego kalibru otrzymuje propozycje nad Sekwaną. Będąc w tym momencie jednym z najgorętszych kompozytorskich nazwisk Fabryki Snów, Desplat trafił we Francji na pokład przygodowej superprodukcji Largo Winch, która w jego wykonaniu jeszcze przed premierą została przez fanów ochrzczona „odpowiedzią na Jamesa Bonda. W kinie akcji Desplat próbował swoich sił już kilkakrotnie, w tym dwa razy – z pozytywnymi efektami – w Hollywoodzie, w związku z czym jego obecność przy projekcie nie stanowiła zaskoczenia, choć znając wyłącznie jego projekty dramatyczne można by wątpić, czy aby zdoła swój subtelny, precyzyjny język muzyczny naładować odpowiednią dawką adrenaliny.

Gdyby wcześniej nie powstały Hostage i Firewall, Largo Winch nie
udzielałby jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, aczkolwiek obecna na albumie dawka muzyki akcji to swego rodzaju apetyczny przedsmak tego, co Desplat mógłby zrobić z filmem pokroju Quantum of Solace – a mógłby pokusić się o coś ciekawszego aniżeli to, czego dokonał David Arnold. W Lagro Winch akcja nie rozwija jednak skrzydeł – jak na ekranizację sensacyjnego komiksu, film Jerome’a Salle w warstwie dźwiękowej cechuje zaskakujący spokój, wyważenie dramaturgii. Pod względem muzycznym jest on niemalże introwertyczny, choć nie wynika to z pedantycznego, ostrożnego stylu Desplata – zamiast długich sekwencji akcji francuski kompozytor bowiem stawia na bogatą i emocjonalną paletę tematyczną, która przywodzi na myśl bogate brzmieniowo ścieżki przygodowe sprzed lat, z tym że okraszone odrobiną nowoczesności.

Owe skojarzenia nie są jedynie naciąganą analogią, gdyż sporo jest u Desplata pomysłów
zaczerpniętych od tuzów gatunku: Goldsmitha, Elfmana czy Arnolda; inspiracje te mają jednak tę pozytywną cechę, że wyzwalają w Largo Winch dodatkowe pokłady kreatywności. O ile muzyka akcji stanowi elektryzującą, acz jeszcze nieco przewidywalną mieszankę tradycyjnej orkiestry i modernistycznego brzmienia a la David Arnold (choć dalekiego od ostatnich dokonań Anglika na polu bondowskim) czy Danny Elfman, to pozostałe elementy kompozycji żyją już własnym życiem i to nie tylko za sprawą unikalności języka Desplata, wyczuwalnego tu zresztą bardzo często. Ścieżka ta oferuje zresztą kilka niespodzianek stylistycznych, bo zaraz po nieco arnoldowskim pierwszym utworze następuje zaskakująca, etniczna pieśń Dimna Yudda (tytułowy bohater adoptowany został z bośniackiego sierocinca), słuchaczowi z Polski mogąca nieco przypominać analogiczne próby Michała Lorenca. Chosen One z kolei wprowadza bardzo dobry, majestatyczny wręcz,
choć może niezbyt chwytliwy, temat przewodni, pod względem orkiestracyjnym ubrany tutaj w liczne znaki firmowe Desplata (niepodrabialna kombinacja fortepianu, aerofonów i dynamicznej sekcji smyczkowej, rozsławiona przez Syrianę, Królową i Malowany welon) – znakomity utwór, pokazujący wachlarz kompozytorskich umiejętności Francuza.

Początek płyty to w ogóle jeden z mocniejszych muzycznych prologów mijającego roku. Pięć
pierwszych utworów wprowadza pięć różnych tematów, przypisanych kolejnym bohaterom opowieści; każdy z tych tematów jest na tyle udany, że zasługuje na chwilę uwagi (Desplat robi z nich zresztą dobry użytek na dalszym etapie ilustracji), niemniej chciałbym się skupić tylko na ostatnim z nich – Nerio’s Theme. Jest to w zasadzie bardziej motyw, aniżeli rozbudowana konstrukcja tematyczna, motyw sześcionutowy, który trochę na goldsmithowską modłę, staje się kanwą dla późniejszej muzyki akcji, i to ze znakomitym skutkiem. Cechuje go bowiem wysoka plastyczność, która pozwala Desplatowi na zgrabne wkomponowanie go w resztę faktury (co przywodzić może na myśl równie funkcjonalny temat z Rambo II); w efekcie słuchacz otrzymuje tak wciągające utwory akcji, jak chociażby ekscytujące Largo Jumps czy Hong Kong Chase, gdzie motyw Nerio gra pierwsze skrzypce, nadając obu sekwencjom prawdziwego rozmachu. Obok Wanted, ścieżka Desplata oferuje jedne z najbardziej melodycznych fragmentów akcji 2008 roku, będąc w ten sposób atrakcyjną alternatywą dla atematycznych kompozycji ostatnich lat (które bywały raz udane – War of the Worlds, a raz rozczarowujące – Die Hard 4.0, M:I3).

Niestety, szybko okazuje się, że podnoszących adrenalinę utworów Largo Winch posiada stosunkowo mało, a godzinny album oferuje ledwie kilkanaście minut tego materiału. Wielka to szkoda, gdyż w finale płyta wręcz domaga się porządnego „kopa” dramatycznego w postaci dużej, rozbudowanej sekwencji akcji. Zamiast tego jest on rozbity na kilka utworów poprzetykanych underscore, z których ani jeden nie stanowi właściwej kulminacji. W dodatku żaden z nich nie przekracza nawet dwóch minut, co jest dodatkowym rozczarowaniem, jeśli chodzi o produkcję albumu, można się było bowiem pokusić o sklejenie ich w jakąś suitę, nawet kosztem chronologicznego układu całości. Elektryzująca, wybornie zorkiestrowana i wykonana muzyka akcji ginie w ten sposób w płytowym gąszczu i wyłowienie jej zajmuje trochę czasu.

Paradoksem jest to, iż mimo że praca Desplata to prawdopodobnie najbarwniejsza i najbardziej kreatywna kompozycja przygodowo-sensacyjna mijającego sezonu, bogatsza zarówno od elfmanowskiego Wanted, jak i od Hancocka czy Quantum of Solace, zyskałaby ona wiele na nieco krótszym albumie. Ciężko wprawdzie wskazać, które utwory powinny znaleźć się „na wylocie”, bo żaden nie odstępuje wyraźnie poziomem od pozostałych (a słuchany autonomicznie underscore jest wręcz absorbujący), niemniej ów szeroki wachlarz pomysłów i rozbudowany charakter całości sprawiają, że ilustracja, do której słuchacz podchodzi oczekując wciągającej, rozrywkowej ścieżki akcji, okazuje się być czymś nieco innym. Nie jest to w sumie wielki grzech Desplata, niejednego bowiem znudziły już proste jak konstrukcja cepa hollywoodzkie blockbustery, mimo to jednak Largo Winch oczekuje od słuchacza nieco zbyt dużego zaangażowania, przynajmniej jak na swój gatunek. Jest to zatem bardzo dobra kompozycja, którą docenić najprościej zapominając o jej przynależności gatunkowej, kompozycja dla osób lubiących zagłębiać się w materiał muzyczny i wyłuskiwać z niego wszelkie ciekawostki. Dla innych natomiast będzie to jedna z tych płyt, przy których własnoręczna obsługa playlisty może być wskazana.

Najnowsze recenzje

Komentarze