Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Boy in the Striped Pyjamas, the (Chłopiec w Pasiastej Pidżamie)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-03-2009 r.

James Horner od dłuższego czasu jest wśród fanów muzyki filmowej na cenzurowanym. Nie tylko dlatego, że od wielu lat wciąż powiela raz wykreowane pomysły, ale przede wszystkim ze względu na fakt, że ostatnie dokonania kompozytora coraz częściej wpadały w bezbarwny, underscore, dodatkowo wzmagany fatalnymi w skutkach eksperymentami z elektroniką („Apocalypto”, „Life before her eyes”). Co gorsza płody jakimi raczył nas kompozytor niejednokrotnie popełniały największy grzech jaki może uczynić muzyka filmowa – niezbyt trafnie oddziaływały w filmie. Nic dziwnego, że krytycy już dawno stracili wiarę w dobre chęci twórcy (bo przecież rzemiosła nie można mu odmówić). Stąd chyba spore zaskoczenie (jak najbardziej in plus) powstałe po odsłuchaniu ostatniego dokonania Hornera, muzyki stworzonej na potrzeby dramatu „Chłopiec w Pasiastej Pidżamie”, filmu w specyficzny sposób prezentującego problem holokaustu.

Oparty na kanwie bestellerowej książki Johna Boryne’a obraz, ukazuję historię niemieckiego chłopca Bruno, którego rodzina pewnego dnia przenosi się na wieś, aby towarzyszyć ojcu – niemieckiemu oficerowi – w jego nowej pracy. Mimo zakazu opuszczania domu, chłopiec nie potrafi opanować ciekawości i w tajemnicy przed wszystkimi zwiedza okolice. W ten sposób zaprzyjaźnia się ze Szmulem – chłopcem, który mieszka w innym, nieznanym świecie za kolczastym ogrodzeniem, świecie gdzie wszyscy noszą dziwne pasiaste pidżamy.

To, że Horner napisał muzykę do tego filmu nie było dla mnie zaskoczeniem. Kto jak kto, ale twórca Titanica potrafi jak nikt pisać eteryczne, dziecięce melodie akcentujące naiwność głównego bohatera. Pomysł Hornera na muzykę był prosty i miał za zadanie usypiać czujność widza, mydlić mu oczy przed końcowymi w pełni wstrząsającymi scenami filmu. Muzyka miała permanentnie przedstawiać sielską atmosferę dzieciństwa (za pomocą fortepianowych, banalnych temacików), delikatnie kreować piękny, nieskażony niczym świat, który tak brutalnie zostanie zbrukany w ostatnich minutach obrazu. Oparty na zasadzie wielkiego kontrastu pomysł jest zaiście przedni, niestety chyba nie wyszło Hornerowi z jego wykonaniem. Melodie którymi raczy nas kompozytor są bowiem zbyt kiczowate, zbyt naiwne, a do tego zupełnie pozbawione głębi (wszystko jest wyjątkowo płaskie, także muzycznie). Wszystko to sprawia, że całość brzmi z obrazem karykaturalnie i fałszywie, co wyczuwa nawet niewyrobiony widz. I nie są tego w stanie uratować doskonałe ostatnie sceny, gdzie Horner do spółki z reżyserem naprawdę z dużą klasą operują muzyką (świetne wykorzystanie ciszy w najbardziej dramatycznym momencie filmu).

Dlaczego zatem napisałem, że „Chłopiec w Pasiastej Pidżamie” to muzyka ciekawa? Bo chyba w końcu udało się Hornerowi stworzyć, coś co osiągnęło pewien poziom, coś co nie jest jedynie bezrefleksyjnym autoplagiatem, lecz zawiera pomysł nie tylko teoretyczny, ale i melodyczny. Owszem pojawiają się tutaj charakterystyczne dla kompozytora wytrychy ilustratorskie, owe sygnatury do których każdy zdążył się już przyzwyczaić, jednak nie przeszkadzają jakoś tak drastycznie w odbiorze. Są więc snujące, oczyszczone smyki (Evening Supper – A Family Slowly Crumbles, eteryczny wokal w tle (An Odd Discovery Beyond the Trees, nisko brzmiący fortepian (Strange New Clothes). Pojawia się też niestety (który to już raz w kompozycjach Hornera???), zaczerpnięty z 1 symfonii Rachmaninowa czteronutowiec (The Funeral), wszystko to jednak zespolone jest sprawnie, bez zgrzytów i co najważniejsze sam główny temat (Boys Playing Airplanes) nie jest pięćsetną wariacją opartą o Age of Machine z „Bicentenial Man” (tym razem nawiązania mamy do „Swing Kids” i utworu The Letter, ale ponieważ jest to mało znana ścieżka, nie jest to tak rażące)… Chyba warto też zwrócić uwagę na bardzo dramatyczny „Strange New Clothes”, utwór, który z obrazem wypada zdecydowanie najciekawiej. Chociaż nie poraża on oryginalnością, to jednak docenić trzeba jego ładunek emocjonalny oddany, jak to zwykle u Hornera bywa, za pomocą piłujących smyków.

Moje oceny muzyki na płycie (którą słucha się całkiem przyjemnie) pewnie byłyby wyższe gdyby nie fakt, że jest tu kilka zapychaczy (Evening Supper – A Family Slowly Crumbles, Dolls Are Not for Big Girls, Propaganda Is…), których usunięcie usprawniłoby odsłuch i bardziej scaliło by płytę. Nie zmienia to jednak faktu, że z muzyką z „Chłopca w Pasiastej Pidżamie” mogą się zapoznać nie tylko fani Hornera. Jest to bowiem, mimo wszystkich swych wad (szczególnie jeśli chodzi o oddziaływanie wraz z obrazem) bardzo przyzwoita ścieżka, która w serca wielu miłośników twórczości kompozytora wlała zastrzyk nadziei. Może James za wcześnie został spisany na straty? Może jeszcze nas czymś zaskoczy? Może jednak warto czekać na cameronowskiego „Avatara”? Może…

Najnowsze recenzje

Komentarze