Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
David Arnold

007 – Quantum of Solace

(2008)
3,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 12-11-2008 r.

Bond powraca… po raz drugi w wykonaniu Daniela Craiga. Psychologiczne podejście do postaci Jamesa, w chwili wielkiego załamania popularności serii, przyprowadziło do kin na seanse Casino Royale tłumy widzów. Nie dziwne zatem, że studio MGM z marszu postanowiło zainwestować w kolejny, tym razem 22 już film o agencie 007. Do pracy ściągnięto starą sprawdzoną ekipę scenarzystów i aktorów, na krześle reżyserskim postanowiono jednak posadzić kogoś nowego – dobrze prosperującego amerykańskiego reżysera, Marca Fostera. Efektem tego jest powstały w zabójczym tempie Quantum of Solace, serwujący nowe przygody Bonda, aczkolwiek bezpośrednio nawiązujący do poprzedniego filmu. Oczywiście pomimo świetnie zachowanej strony technicznej, do poziomu Casino Royale najnowszej odsłonie serii brakuje wiele, szczególnie pod względem fabularnym (zbyt chaotycznie rozplanowana akcja, brak większego napięcia w kluczowych scenach). Pewne mankamenty zaczęły wdzierać się również w warstwę muzyczną, za którą odpowiedzialny był standardowo już David Arnold.

Brytyjski kompozytor z serią pożegnać się już miał po kiczowatym i nieudanym Śmierć Nadejdzie Jutro. Pewne zawirowania sprawiły jednak, że pozostał w „bondowej” ekipie jeszcze na czas Casino Royale. Długo przed premierą filmu jak i krążka z jego muzyką, kompozytor zapowiadał rewolucyjne zmiany w strukturze i charakterze partytury. Podtrzymywane napięcie okazało się jednak sprawnie pokierowaną kampanią reklamową zachęcającą do kupna albumu, bo zmian wielkich, poza ewidentnym odejściem w stronę dramaturgiczną (czyt. ilustracyjną) i porzuceniem trosk o ubogacanie strony tematycznej, nie było. Do tego jeszcze skandal z prawami autorskimi do piosenki promującej film, której zabrakło na soundtracku, napsuł wiele krwi rzeszom entuzjastów bondowej muzyki. Quantum of Solace miało rozwiązać te problemy. Okazało się, że jednak tylko jeden problem udało się rozwiązać. I szkoda, że akurat ten najmniej istotny dla miłośników twórczości Arnolda.

Z partyturą do Quantum of Solace wiązałem wiele nadziei jeszcze przed jej premierą i prawdopodobnie to było główną przyczyną mojego głębokiego rozczarowania, gdy po raz pierwszy zetknąłem się z nią. O ile Casino Royale wśród trapiącego go underscore’owego bełkotu potrafił wyjść naprzeciw słuchaczom z interesującymi zarówno od strony brzmieniowej jak i stylistycznej fragmentami muzycznymi, o tyle Quantum to wielka próżnia. Ogromnym mankamentem ścieżki jest brak wyraźnie nakreślonej linii tematycznej. Problem potęguje straszna absencja kluczowych tematów przewodnich serii. Kompozytor dawkuje nimi tak skąpo (jeżeli już posługuje się nimi, to robi to w sposób niepewny, poniekąd także subtelny), że poczucie obcowania z „muzyką do Bonda” umyka gdzieś słuchaczowi. Partytura wydać się mu może anonimowa, tematycznie i stylistycznie związana bardziej z pojedynczą ścieżką (Casino Royale przyp. red.) niż całą serią. Anonimowość ścieżki na pewien sposób tłumaczyć można tym, że Arnold pisał ją jeszcze zanim film został zmontowany, dosłownie „pod scenariusz” i gotowe fragmenty jakie mu użyczono. W jakim stopniu wpłynęło to na tematyczną i merytoryczną warstwę partytury dociekał nie będę, choć warto nadmienić, że kompozycja całkiem solidnie broni się w ramach filmowych. Przejdźmy jednak do rzeczy…

Quantum of Solace to istna parafraza poprzedniej bondowej partytury Arnolda. Taki stan rzeczy można śmiało racjonalizować pomostem jaki scenarzyści zarzucili pomiędzy tym filmem, a poprzednim. Ale czy to wystarczający argument? Niech każdy sam sobie odpowie na to pytanie. Faktem jest, że niemalże cała partytura bazuje na dwóch elementach zaczerpniętych z Casino Royle. Pierwszym z nich jest temat Vesper, który zalega na pewnej części underscore’owego materiału. Kolejnym spoiwem łączącym obie ścieżki jest muzyka akcji, która brzmi jak jedna wielka prolongata pamiętnego Miami International z CR. Problemem nie jest wracanie do sprawdzonego już języka stylistycznego, tylko sposób w jaki Arnold adaptuje go na potrzeby QoS. Kompozytor miejscami wraca do śmiałem zabawy z elektroniką. W kilku utworach nie używa jej już jako jednego z elementów „wzmacniających” akcję, tylko stawia je na piedestale, odkładając tym samym błyskotliwość faktury muzyki akcji na dalszy, mniej istotny plan.

A skoro już jesteśmy przy orkiestracjach… Warto nadmienić, że ostatnimi laty ta płaszczyzna bondowych ścieżek ulega stałym deformacjom, nie zawsze pozytywnym. Po fatalnie skomponowanym Śmierć Nadejdzie Jutro pojawiło się odrobinę bardziej kreatywne, choć nie bez pewnych mankamentów, Casino Royale. Quantum of Solace to kolejny krok w tył, gdzie uproszczone melodie pogrążają bardziej złożone kombinacje dźwiękowe. Action score jest tu bardzo schematyczny, budowany na tym samym elektronicznym backgroundzie, nad którym sekcja dęta blaszana „kłóci się” ze smyczkami. Z drugiej strony, w filmowych realiach, gdzie duża ilość wrażeń audio-wizualnych tłumi gdzieś potrzebę zwracania uwagi na wymyślność towarzyszącej im muzyki, stanowi to nawet dobre rozwiązanie.

Można byłoby narzekać w nieskończoność, wertując materiał zawarty na soundtracku do Quantum of Solace. Tylko czemu miałoby to służyć? Warto może dla odmiany skupić się na jakimś pozytywie. Ot takim na przykład, że tym razem na albumie nie zabrakło piosenki promującej film. Tylko czy to oby do końca pozytyw? Zamykający krążek utwór Jacka White’a oraz Alicii Keys, Another Way to Die, świetnie co prawda wkomponowuje się w animację napisów początkowych, ale z samą partyturą Arnolda ma niewiele wspólnego. Ba! Jest wyrwanym z kontekstu tworzywem, bardzo śmiałym, dla niektórych wręcz szokującym, stanowiącym bardziej pożywkę dla słuchaczy R&B niż fanów serii… Szkoda tylko, że ten utwór należy do nielicznych na krążku, które absorbują w ten lub inny sposób uwagę słuchacza. Poza kilkoma sekwencjami akcji, płyta jawi się jako całkiem przeciętny twór ukierunkowany bardziej na ortodoksyjnych fanów przygód Bonda lub twórczości Davida Arnolda. Zastanawiającym jest fakt, że w filmie pojawiło się kilka całkiem interesujących fragmentów muzycznych, których nie wiedzieć czemu zabrakło na krążku (najbardziej rzucającym się w ucho z nich wszystkich była suita tematyczna zamykająca obraz). Warto zatem poważnie zrewidować swoje zamiary, zanim wejdzie się do sklepu muzycznego z zamiarem kupienia tego krążka…

Inne recenzje z serii:

  • Blood Stone (vg)
  • From Russia With Love
  • Goldfinger
  • Thunderball
  • You Only Live Twice
  • On Her Majesty’s Secret Service
  • Diamonds Are Forever
  • Goldeneye
  • Tomorrow Never Dies
  • World Is Not Enough
  • World Is Not Enough – Expanded Edition
  • Die Another Day
  • Die Another Day – Expanded Edition
  • Casino Royale
  • Skyfall
  • Spectre
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze